Była to Czar Aziza, żona banity, Rasa ben Hoggar, ściganego z rozkazu wielkiego kaida. Sąsiedzi podziwiali wytrwałość, siłę i pracowitość pięknej, młodej kobiety. Ten i ów z górali zaczynał przy niej napomykać, że żona wygnańca lub uciekiniera jest niby wdową i że już czas pomyśleć o innym mężu, gdyż otrzymanie rozwodu nie jest rzeczą trudną w takich warunkach. Milczała Aziza, lecz zapytana o to wprost, spokojnym i stanowczym głosem odparła: – W doli i niedoli jam żona Rasa ben Hoggar! – To musicie szukać go i połączyć się z nim – poradził któryś z sąsiadów. Lecz inny rzekł: – Nie dawaj kobiecie złej i niemądrej rady! Czyż nie wiesz, że nasz kadi, aby się przysłużyć rozgniewanemu na niedawny napad kaidowi, wyśledzi Azizę, schwyta ją i męża i wyda na sąd do Tarudantu? Aziza doznała bicia serca, gdy usłyszała te słowa. Od dawna bowiem przemyśliwała nad tym, w jaki sposób ma odnaleźć męża. Teraz zrozumiała, że musi zaniechać zamiaru, aby nie narazić Rasa na straszliwą zemstę wielkiego kaida. Twarz jej spochmumiała, oczy zgasły, i kobieta z jakąś rozpaczą, a może z porywem nienawiści, zabrała się znowu do pracy... Wlokły się dni jednostajnym, smutnym pasmem, przerywanym od czasu do czasu plotkami i pogłoskami, że gdzieś w górach spahisi kaida schwytali Rasa i odstawili do stolicy władcy, lecz mijały dni, kadi nie wyjeżdżał z kasby, i Aziza stawała się spokojniejsza, rozumiejąc, że wieści były fałszywe. Tęsknota jednak nie wypuszczała ze swych szponów serca i myśli samotnej kobiety. Nawet praca, ten najlepszy lekarz na troski i niepokój, nie mogła ukoić bólu jej serca i odegnać nurtujących ją myśli o mężu. Długo borykała się z tęsknotą Aziza, nareszcie postanowiła pójść do kubby sidi Jakuba el Hadż, patrona i opiekuna kobiet opuszczonych. – Nigdy nie myślałam, iż zostanę opuszczona... – przemknęła przez głowę Azizy gorzka myśl. – Za co pokarał mnie Allach? 38 Z tymi ciężkimi myślami szła żona Rasa przez górę do kotliny, gdzie stała biała kubba świętego człowieka. Złożyła tu ofiary – proso, sól i jarzyny, zapaliła czerwoną świeczkę i zaczęła się modlić, błagając sidi Jakuba, aby się wstawił za nią przed wszechpotężnym Allachem i wymodlił dla niej rychłe połączenie się z ukochanym mężem i życie razem z nim, chociażby miało to być życie krótkie a ciężkie, pełne trudów i troski o byt. Gdy świeczka się dopaliła, Aziza podniosła się z klęczek, złożyła na progu kubby pęk kwiatów polnych i westchnąwszy raz jeszcze, odeszła. W nocy zaś, gdy wszystko w kasbie ucichło, a żaden głos nie mącił wielkiego, nieruchomego milczenia, przyczołgał się do domu Azizy najstraszniejszy z potworów – tęsknota. Jak ciężka, nielitościwa mara, jak widmo zrodzone w mroku nocnym, zimne, powolne i okrutne, objęło ją swymi śliskimi mackami, zgasiło błyski w jej oczach, zmusiło serce gwałtownie kołatać w piersi znękanej bólem, lub zamierać w trwodze beznadziejnej, pomieszało i pogmatwało myśli, spłoszyło sen i wycisnęło gorzkie, gryzące łzy, i żałosne jęki, które przeszły w straszliwe przekleństwa, bluźnierstwa i nienawiść do ludzi, do Allacha, bo on widział i znał jej serce i duszę, a przecież nie dopomógł, nie obronił przed złymi ludźmi. Tak mijała straszliwie długa, męczeńska i beznadziejna noc. Aziza czuła, że umysł jej się mąci, że ogarnia ją szał. Co robić? Jak się ratować? Do kogo biec po pomoc i radę? Słyszała, że w jakiejś chałupie dogorywała opuszczona, przez wszystkich stara gezzana – wróżka. Pochodziła ona z innego szczepu, niegdyś, jak przybłędna kotka, zjawiła się w kasbie i tu już pozostała na zawsze. Kobiety-góralki nieraz posługiwały się jej radami, bo stara gezzana znała życie na wylot, wszystko przeżyła, wszystkiego doświadczyła i widziała duszę ludzką tak, jak gdyby ona leżała na jej suchej, pomarszczonej dłoni. Do niej, zabrawszy z sobą koszyk z podarkami, przyszła pewnego dnia Aziza i odkryła przed nią swoje znękane serce. – Powiedz mi, czy ujrzę męża, czy będę jeszcze szczęśliwa? – pytała namiętnym głosem, chwytając starą wróżkę za rękę. Ta długo milczała, wpatrując się w twarz kobiety swymi czarnymi, gasnącymi już oczami. Wreszcie szepnęła: – Pokaż swoją dłoń!... Oglądała uważnie krzyżujące się linie ręki Azizy, coś mrucząc i kiwając głową. – Co widzisz? – pytała młoda kobieta. – Czekaj, powiem później! – odpowiedziała wróżka i wylała do płaskiej miseczki czarną, gęstą jak kasza kawę, badając jej powierzchnię, po której biegły małe kółka i zmarszczki, tworząc misterne, nieuchwytne, znikające i co chwila zmieniające się obrazy. Skończywszy, bezwładna opadła na posłanie i przymknęła stare, zmęczone oczy. Aziza, przyciskając dłoń do bijącego serca, niecierpliwie czekała. – Spotkasz męża, spotkasz – zaczęła wyrzucać słowa wróżka – lecz nie będziesz śmiała nazywać go mężem, kobieto... – Dlaczego? – pytała przerażona Aziza. – Bo nie będziesz już jego żoną – odparła starucha. – Jak to nie będę? – Nie wiem – brzmiała głucha odpowiedź – lecz widziałam ciebie żoną innego... innych mężczyzn... – To fałsz! Fałsz! – wykrzyknęła Aziza, czując, że rzuci się na starą wiedźmę i zadusi ją za ciężką zniewagę. – Powiedziałam, co ujrzałam – szepnęła gezzana. – A chciałabym, żeby to był fałsz, gdyż ciężkie będzie twoje życie... oj, ciężkie! – No, a dalej... dalej? – nalegała Aziza. – Czy będziemy razem z mężem? 39 – Krótkie jest życie wasze... – odpowiedziała gezzana. – śmierć czyha na was... Umrzecie razem, pogodzeni ze sobą, lecz w nienawiści... – Objaśnij! nie rozumiem słów twoich... – prosiła młoda kobieta. – Nic więcej nie wiem, bo tylko tyle widziałam... szepnęła, znowu zamykając oczy, stara wróżbiarka. – Zostaw mnie teraz! Chora jestem i wyczerpana. Niech Allach wynagrodzi cię za twój podarek i niech odmieni twój los... Aziza opuściła chałupę gezzany z ciężkim sercem i czarnymi myślami. Nie mogła dopuścić myśli, żeby ona, Aziza, córka Ben Hadża, mając męża stała się żoną innych mężczyzn, złamawszy prawo Świętej Księgi Proroka; nie rozumiała słów wróżki: „Umrzecie razem, pogodzeni ze sobą, lecz w nienawiści”. Co to mogło oznaczać i jak to być może? Nie przyniosło jej ukojenia widzenie się z gezzaną, więc wkrótce znowu poszła do niej.
|