suche gałęziena opał, pasła bydło i kopała rowy dla wody biegnącej z gór...

Linki


» Dzieci to nie ksiÄ…ĹĽeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeĹ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
 XVIRano Tanner brnÄ…c w bĹ‚ocie i omijajÄ…c leĹĽÄ…ce na ziemi gaĹ‚Ä™zie, gĹ‚azy oraz zdechĹ‚e ryby obszedĹ‚ samochĂłd dookoĹ‚a, otworzyĹ‚ tylne...
»
tologów, antropologów albo są za takich powszechnie uwaź14SocjologiaMimo to socjologia, podobnie jak wszystkie inne gałęzie badań społecznych, posiada...
»
- Brakło mi sił, by samemu wydostać się z wody - wtrącił Eragon...
»
dotknąć Boga? Jak pod spojrzeniem słońca śnieg osuwa się z gór i z lodowca, który groził niebu, czyni potok w dolinie, tak w moje serce spływało...
»
gatunek Cordylophora lacustris zasiedla wody europejskie...
»
To samo odnosi się do każdej innej gałęzi gospodarki...
»
po wiedeńsku albo kalafior z wody...
»
Za zapleczem znajdowało się małe podwórko, a naprzeciw, w jego murze, furtka trzymetrowej wysokości...
»
motto: "Kto chce zrozumieÌ poetê, musi siêgn¹Ì do jego kraju...
»
Potem przybył Kurik z ludźmi Delady i najemnicy wycofali się, broniąc korytarza prowadzącego do wylotu akweduktu, którym uciekł Martel z Anniasem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Była to Czar Aziza,
żona
banity, Rasa ben Hoggar, ściganego z rozkazu wielkiego kaida.
Sąsiedzi podziwiali wytrwałość, siłę i pracowitość pięknej, młodej kobiety. Ten
i ów z
górali zaczynał przy niej napomykać, że żona wygnańca lub uciekiniera jest niby
wdową i
że już czas pomyśleć o innym mężu, gdyż otrzymanie rozwodu nie jest rzeczą
trudną w
takich warunkach. Milczała Aziza, lecz zapytana o to wprost, spokojnym i
stanowczym
głosem odparła:
– W doli i niedoli jam żona Rasa ben Hoggar!
– To musicie szukać go i połączyć się z nim – poradził któryś z sąsiadów.
Lecz inny rzekł:
– Nie dawaj kobiecie złej i niemądrej rady! Czyż nie wiesz, że nasz kadi, aby
się przysłużyć
rozgniewanemu na niedawny napad kaidowi, wyśledzi Azizę, schwyta ją i męża i
wyda na sąd do Tarudantu?
Aziza doznała bicia serca, gdy usłyszała te słowa. Od dawna bowiem przemyśliwała
nad tym, w jaki sposób ma odnaleźć męża. Teraz zrozumiała, że musi zaniechać
zamiaru,
aby nie narazić Rasa na straszliwą zemstę wielkiego kaida.
Twarz jej spochmumiała, oczy zgasły, i kobieta z jakąś rozpaczą, a może z
porywem
nienawiści, zabrała się znowu do pracy...
Wlokły się dni jednostajnym, smutnym pasmem, przerywanym od czasu do czasu
plotkami
i pogłoskami, że gdzieś w górach spahisi kaida schwytali Rasa i odstawili do
stolicy
władcy, lecz mijały dni, kadi nie wyjeżdżał z kasby, i Aziza stawała się
spokojniejsza, rozumiejąc,
że wieści były fałszywe. Tęsknota jednak nie wypuszczała ze swych szponów
serca i myśli samotnej kobiety. Nawet praca, ten najlepszy lekarz na troski i
niepokój, nie
mogła ukoić bólu jej serca i odegnać nurtujących ją myśli o mężu. Długo borykała
się z
tęsknotą Aziza, nareszcie postanowiła pójść do kubby sidi Jakuba el Hadż,
patrona i opiekuna
kobiet opuszczonych.
– Nigdy nie myślałam, iż zostanę opuszczona... – przemknęła przez głowę Azizy
gorzka
myśl. – Za co pokarał mnie Allach?
38
Z tymi ciężkimi myślami szła żona Rasa przez górę do kotliny, gdzie stała biała
kubba
świętego człowieka. Złożyła tu ofiary – proso, sól i jarzyny, zapaliła czerwoną
świeczkę i
zaczęła się modlić, błagając sidi Jakuba, aby się wstawił za nią przed
wszechpotężnym
Allachem i wymodlił dla niej rychłe połączenie się z ukochanym mężem i życie
razem z
nim, chociażby miało to być życie krótkie a ciężkie, pełne trudów i troski o
byt.
Gdy świeczka się dopaliła, Aziza podniosła się z klęczek, złożyła na progu kubby
pęk
kwiatów polnych i westchnąwszy raz jeszcze, odeszła.
W nocy zaś, gdy wszystko w kasbie ucichło, a żaden głos nie mącił wielkiego,
nieruchomego
milczenia, przyczołgał się do domu Azizy najstraszniejszy z potworów – tęsknota.
Jak ciężka, nielitościwa mara, jak widmo zrodzone w mroku nocnym, zimne, powolne
i okrutne, objęło ją swymi śliskimi mackami, zgasiło błyski w jej oczach,
zmusiło serce
gwałtownie kołatać w piersi znękanej bólem, lub zamierać w trwodze
beznadziejnej, pomieszało
i pogmatwało myśli, spłoszyło sen i wycisnęło gorzkie, gryzące łzy, i żałosne
jęki, które przeszły w straszliwe przekleństwa, bluźnierstwa i nienawiść do
ludzi, do Allacha,
bo on widział i znał jej serce i duszę, a przecież nie dopomógł, nie obronił
przed złymi
ludźmi.
Tak mijała straszliwie długa, męczeńska i beznadziejna noc.
Aziza czuła, że umysł jej się mąci, że ogarnia ją szał.
Co robić? Jak się ratować? Do kogo biec po pomoc i radę?
Słyszała, że w jakiejś chałupie dogorywała opuszczona, przez wszystkich stara
gezzana
– wróżka. Pochodziła ona z innego szczepu, niegdyś, jak przybłędna kotka,
zjawiła się w
kasbie i tu już pozostała na zawsze. Kobiety-góralki nieraz posługiwały się jej
radami, bo
stara gezzana znała życie na wylot, wszystko przeżyła, wszystkiego doświadczyła
i widziała
duszę ludzką tak, jak gdyby ona leżała na jej suchej, pomarszczonej dłoni.
Do niej, zabrawszy z sobą koszyk z podarkami, przyszła pewnego dnia Aziza i
odkryła
przed nią swoje znękane serce.
– Powiedz mi, czy ujrzę męża, czy będę jeszcze szczęśliwa? – pytała namiętnym
głosem,
chwytając starą wróżkę za rękę.
Ta długo milczała, wpatrując się w twarz kobiety swymi czarnymi, gasnącymi już
oczami. Wreszcie szepnęła:
– Pokaż swoją dłoń!...
Oglądała uważnie krzyżujące się linie ręki Azizy, coś mrucząc i kiwając głową.
– Co widzisz? – pytała młoda kobieta.
– Czekaj, powiem później! – odpowiedziała wróżka i wylała do płaskiej miseczki
czarną,
gęstą jak kasza kawę, badając jej powierzchnię, po której biegły małe kółka i
zmarszczki, tworząc misterne, nieuchwytne, znikające i co chwila zmieniające się
obrazy.
Skończywszy, bezwładna opadła na posłanie i przymknęła stare, zmęczone oczy.
Aziza, przyciskając dłoń do bijącego serca, niecierpliwie czekała.
– Spotkasz męża, spotkasz – zaczęła wyrzucać słowa wróżka – lecz nie będziesz
śmiała
nazywać go mężem, kobieto...
– Dlaczego? – pytała przerażona Aziza.
– Bo nie będziesz już jego żoną – odparła starucha.
– Jak to nie będę?
– Nie wiem – brzmiała głucha odpowiedź – lecz widziałam ciebie żoną innego...
innych
mężczyzn...
– To fałsz! Fałsz! – wykrzyknęła Aziza, czując, że rzuci się na starą wiedźmę i
zadusi ją
za ciężką zniewagę.
– Powiedziałam, co ujrzałam – szepnęła gezzana. – A chciałabym, żeby to był
fałsz,
gdyż ciężkie będzie twoje życie... oj, ciężkie!
– No, a dalej... dalej? – nalegała Aziza. – Czy będziemy razem z mężem?
39
– Krótkie jest życie wasze... – odpowiedziała gezzana. – śmierć czyha na was...
Umrzecie
razem, pogodzeni ze sobą, lecz w nienawiści...
– Objaśnij! nie rozumiem słów twoich... – prosiła młoda kobieta.
– Nic więcej nie wiem, bo tylko tyle widziałam... szepnęła, znowu zamykając
oczy, stara
wróżbiarka. – Zostaw mnie teraz! Chora jestem i wyczerpana. Niech Allach
wynagrodzi
cię za twój podarek i niech odmieni twój los...
Aziza opuściła chałupę gezzany z ciężkim sercem i czarnymi myślami. Nie mogła
dopuścić
myśli, żeby ona, Aziza, córka Ben Hadża, mając męża stała się żoną innych
mężczyzn,
złamawszy prawo Świętej Księgi Proroka; nie rozumiała słów wróżki: „Umrzecie
razem, pogodzeni ze sobą, lecz w nienawiści”. Co to mogło oznaczać i jak to być
może?
Nie przyniosło jej ukojenia widzenie się z gezzaną, więc wkrótce znowu poszła do
niej.

Powered by MyScript