Wieśniacy stali, milcząc wrogo. Wreszcie, widząc że łup wymknął się definitywnie, upu-
ścili na ziemię ściskane w dłoniach kamienie.
— Zasrani mordercy — parsknął kapitan.
4
W ciasnym wnętrzu pojazdu ciężko było znaleźć choćby odrobinę miejsca. Położył dziewczynę na ławce. Obmacał pospiesznie jej ramiona i żebra, szukając złamań kości lub ran. Ktoś podał mu nóż szturmowy. Rozciął ostrożnie sznur krępujący jej dłonie w nadgarstkach. Wiązali naprawdę mocno, bydlaki, skóra była przecięta w kilku miejscach. Zadrapanie na czole, krwawiące stłuczenie od kamienia na skroni…
Wyglądało na to, że zdrowo ją sponiewierali, ale nie odniosła poważniejszych obrażeń. Rawicz podał mu gąbkę namoczoną w wodzie. Kapitan ostrożnie spróbował zmyć krew. Dziewczynka otworzyła oczy. W jednej chwili wróciła jej świadomość. Odetchnęła z ulgą.
— Kurde, ale księżniczka — mruknął któryś z żołnierzy.
Kapitan dopiero teraz mógł spojrzeć, kogo uratowali.
Miała może szesnaście lat. Piękne blond włosy, posklejane potem i krwią, opadały jej falą na ramiona. Cudownie niebieskie oczy połyskiwały pod grubymi brwiami, tyko o ton ciemniejszymi niż grzywka. Delikatne wargi były rozbite, dłonie pokryte siniakami i zadrapaniami. Podarta bluzka odsłaniała drobne, dziewczęce piersi. Ponad nimi zielonym tuszem wytatuowano herb oraz jakiś napis. Kapitan okrył ją delikatnie, zdjętym z półki kocem przeciwwstrząsowym. Mrugnęła kilka razy.
— Dziękuję za ratunek — odezwała się cicho po angielsku.
Uśmiechnęła się do nich wszystkich. Żołnierze byli zdumieni ciepłą barwą melodyjnego głosu dziewczyny. Spróbowała usiąść, ale kapitan popchnął ją łagodnie na posłanie.
— Jak się nazywasz? — zapytał.
Na sekundę jakby się zawahała.
— Monika Stiepankovic.
— Musisz odpocząć — rzekł. — Zabieramy cię na razie do bazy, tam będziesz bezpieczna.
— Na tej ziemi, kapitanie, nigdy nie będę bezpieczna — w głosie dziewczyny dało się wyczuć smutek i rezygnację.
Zamknęła oczy. Okrył ją dokładniej kocem. Spojrzał na swoich żołnierzy.
— Dziękuję wam — powiedział poważnie. — Może nie była to akcja bojowa, za którą dają ordery, ale uratowaliśmy cielaczka…
* * *
— A więc tu trzymacie to, na co poszło sześć milionów złotych z naszej dziury budżetowej
— mruknął prezydent patrząc na solidne, stalowe drzwi.
— I jeszcze pójdzie — dodał generał. — System ciągle jest na etapie testowania. Ale gdy wreszcie go odpalimy… — jego oczy rozbłysły marzycielsko.
Na szarych płytach, pociągniętych farbą antykorozyjną, naklejono, odrobinę krzywo, kartkę papieru. Spis osób, które miały prawo przekroczyć ten próg. Lista nie była długa, tylko dwa nazwiska. Prezydent przeleciał ją wzrokiem.
5
— Jakoś mnie tu nie umieszczono — powiedział w zadumie.
— Cóż, dla pana, i tylko dla pana, zrobimy wyjątek — uśmiechnął się generał.
Wsunął kartę mikrochipową w szczelinę czytnika, a potem przez dłuższą chwilę wprowadzał kod. Drzwi otwarły się z cichym sykiem. Wokół obwiedzione były czarną, gumową uszczelką. Prezydent zwrócił na to uwagę.
— W razie czego przewidujemy zalanie korytarza wodą — wyjaśnił generał. — Albo wypeł-
nienie go gazami bojowymi najnowszej generacji. To stal samohartująca, drzwi nie da się przeciąć nawet szlifierką kątową…
— Stal samohartująca? — zdziwił się gość.
— To specjalny stop. Atomy węgla ułożone są w nim tak, że w miarę cięcia wzrasta opór. Po wgryzieniu się na kilka milimetrów metal osiąga twardość diamentu. Odpowiednie wstawki ceramiczne uniemożliwiają sforsowanie palnikiem acetylenowym. Ściany też są zbrojone —
uprzedził kolejne pytanie. — Można próbować dynamitem, ale potrzebne byłoby co najmniej ćwierć tony…
Weszli do śluzy. Drzwi z cmoknięciami zamknęły się za nimi. Generał wprowadził kolejny kod, po czym wkroczyli do rozległego pomieszczenia. Nisko zawieszony sufit z betonu nosił
jeszcze ślady desek szalunków. Było mroczno i pachniało ozonem. Naprzeciw stały potężne, stalowe szafy pokryte wskaźnikami.
— Banki pamięci? — zaciekawił się prezydent.
— Owszem. Ich pojemność liczy się w terabajtach… Proszę niczego nie dotykać, wszystko jest zabezpieczone ładunkami wybuchowymi.
— Widzę, że dobrze chronicie wasze odkrycie…
Ruszyli wąskim przejściem.
— Widzi pan, to władza… Nie wspominając o tym, że samo oprogramowanie jest ściśle tajne.
Przeszli pomiędzy blokami. Z sufitu obserwowały ich kamery. Wreszcie dotarli do samego środka sali. Niewysoka blondynka z grubym warkoczem siedziała na obrotowym krześle przy komputerze. Na dźwięk ich kroków odwróciła się. Na jednym policzku miała delikatną, jasną bliznę.
— Panie prezydencie, to panna Katarzyna Kruszewska — mózg naszego przedsięwzięcia.
— Miło mi poznać — podał jej dłoń.
|