Trout otarł mokre oczy...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Regis wdrapał się na stojące obok krzesło, by lepiej przyjrzeć się znamieniu, lecz już wcześniej był pewien, że jego bystre oczy nie zwiodły go, że znamię na...
»
Ścigała ich wrzawa, dalekie okrzyki z innych ulic i często miała wrażenie, że z któregoś z tych pustych, pozbawionych szyb okien śledzą ich czyjeś oczy...
»
Gdy oczy zaczęły pracować sprawniej, w 1982 roku Sean zaczął zwiększać tempo czytania, a obecnie należy do niego wyśmienity rekord w tej dziedzinie, wynoszący...
»
Entreri skinął głową, zadowolony, że drobne sugestie Dwahvel, iż inne oczy mogą być skierowane w ich stronę, doprowadziły przebiegłą kobietę tak...
»
Drżę, iż kiedyś głos ludu, ach, nazbyt prawdziwy, Rzuci im w oczy winy matki nieszczęśliwej; 338 Drżę, iż dźwigając smętnie to haniebne...
»
Gdy znów otworzyłam oczy i się rozejrzałam dookoła, wcześniejszy tłumek mocno się przerzedził, a ostatni maruderzy obmywali się lub...
»
Mrużąc oczy i wysuwając język, Rachael skupiła całą uwagę na właściwym przekręcaniu tarczy...
»
t, ktra bya nadziej i szczciem jego ycia i dla ktrej jedynie pragn zachowa oczy...
»
Rozbiegane oczy stojącej coraz to spoczywały na kobiecie, która wypoczywała na niskiej otomanie...
»
– Czy możesz przysiąc, że to nie twoja sprawka, Morgiano?Spojrzałam jej prosto w oczy...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


- O cholera! To „Franklin”.
Statek był na obrzeżu wiru, z rufą wystającą z grzbietu piany. Po chwili zniknął.
Kilka sekund później znów się pojawił, by ponownie zniknąć.
Troutowie zapomnieli o własnym nieszczęściu. Ta zabawa w chowanego oznaczała, że „Franklin” dostał się w prądy wokół wiru i jest wciągany do leja.
Trwało zabójcze przeciąganie liny. Statek przesuwał się w przód i w tył, unosił i przechylał. Śruby wyłaniały się z wody jak ostrze piły z przecinanego drewna, potem znów w nią zagłębiały. Po kilku minutach „Franklin” z uniesionym dziobem zawisnął na krawędzi wiru.
- Nie daj się! - krzyknął Trout.
Gamay zerknęła na męża, zaskoczona tym niezwykłym wybuchem emocji.
Gładka woda za statkiem kipiała, jakby ktoś włożył do niej grzałkę. Silniki robiły swoje. Śruby wgryzały się w skośną ścianę leja. „Franklin” cofnął się w kierunku wiru, zatrzymał, wystrzelił do góry pod kątem, zanurzył się w pianie i oddalił od krawędzi.
Tym razem zniknął na dobre. Troutowie wiwatowali, ale ich radość szybko zmąciło poczucie osamotnienia i bezradności wobec sił przyrody.
- Masz jakiś pomysł, jak się stąd wydostać? - zawołała Gamay.
- Może wir sam się uspokoi.
Gamay zerknęła w dół. Przez te kilka minut, kiedy obserwowali zmagania statku z żywiołem, łódź opadła co najmniej o następne pięć metrów.
- Wątpię.
Woda straciła atramentowy kolor. Gładka ściana leja przybrała brązowawą barwę mułu unoszonego z dna. W wielkim kręgu wirowały setki martwych i konających ryb.
Przypominały confetti porwane przez wichurę. Wilgotne powietrze pachniało solą, rybami i dennym mułem.
- Spójrz na te szczątki - powiedział Paul. - Unoszą się z dna.
Wir porywał z dołu śmiecie i unosił do góry niczym tornado. Wokół krążyły kawałki drewnianych skrzyń i sklejki, pokrywy włazów, fragmenty wentylatorów, nawet zniszczona szalupa. Wiele przedmiotów tonęło z powrotem i wir miażdżył je z siłą wodospadu Niagara.
Gamay zauważyła, że niektóre kawałki, głównie małe, unoszą się ku krawędzi.
- Może skoczymy do wody? - zaproponowała. - Jeśli nie ważymy zbyt dużo, powinniśmy wypłynąć na górę, jak te rzeczy.
- Nie ma gwarancji, że się wzniesiemy. Jest bardziej prawdopodobne, że wir wessie nas głębiej i zmieli na hamburgery. Pamiętaj o podstawowej zasadzie na morzu: trzymać się swojej łodzi, dopóki tylko można.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Opadamy coraz niżej. Gamay miała rację. Ponton zsuwał się w dół wiru.
W górę leja wędrował cylindryczny obiekt. Za nim dwa następne. Były pięć metrów przed zodiakiem, nieco poniżej.
- Co to jest? - zapytał Trout.
Gamay się przyjrzała. Zanim została biologiem morskim, była podwodnym
archeologiem. Natychmiast rozpoznała zwężone ceramiczne przedmioty o zielonoszarej barwie.
- To amfory - powiedziała. - Wypływają do góry. Trout zrozumiał, o co jej chodzi.
- Będziemy mieli tylko jedną szansę. Nasz ciężar może zmienić ich dynamikę.
- A mamy jakiś wybór?
Trzy antyczne naczynia do wina były już blisko. Trout przeczołgał się do konsoli sterowniczej i wcisnął przycisk rozrusznika. Silnik zaskoczył. Ponton ruszył naprzód pod dziwnym kątem i Paul musiał kontrować wężykowanie rufy obrotami koła sterowego.
Chciał się znaleźć powyżej amfor i zablokować im drogę.
Pierwsze naczynie zaczęło dryfować przed dziobem. Lada chwila mogło być poza ich zasięgiem. Trout pchnął przepustnicę i łódź znalazła się tuż nad amforą.
- Przygotuj się! - krzyknął. Skok musiał być idealnie skoordynowany. - Amfora jest śliska i będzie się obracała. Chwyć ją za uszy i przytrzymaj się nogami.
Gamay skinęła głową i wspięła się na dziób.
- A ty? - zapytała.
- Pojadę następną
- Jak utrzymasz kurs łodzi? - Gamay wiedziała, że skok Paula z niesterowalnego pontonu będzie jeszcze bardziej ryzykowny.
- Coś wymyślę.
- Nie zostawię cię.
Cholernie uparta kobieta.
- To twoja jedyna szansa. Ktoś musi dokończyć tapetowanie. Proszę cię.
Gamay spojrzała na Paula, pokręciła głową i podpełzła do krańca dziobu.
Przykucnęła i przygotowała się do skoku.
- Stój! - krzyknął Trout. Odwróciła się.
- Zdecyduj się wreszcie, co mamy robić.
Nie zauważyła tego, co on. Szklista powierzchnia boczna wiru nad nimi była wolna od szczątków. Śmiecie porywane z dna trafiały na niewidzialną przeszkodę, która blokowała ich dalszy ruch do góry. Wracały w dół leja tak szybko, jak się wznosiły.
- Zobacz! - zawołał. - Szczątki opadają z powrotem!
Gamay natychmiast się zorientowała, że Paul ma rację. Amfory też już zaczynały opadać. Trout wyciągnął rękę i pomógł jej wrócić do pontonu. Chwycili się liny ratunkowej i patrzyli bezradnie, jak łódź coraz bardziej zagłębia się w otchłań.

9 Sferyczna figura na monitorze komputera przypominała Austinowi błonę,
cytoplazmę, jądro komórki rakowej. Odwrócił się do Adlera.
- Z czym właściwie mamy tu do czynienia? Naukowiec podrapał się w kudłatą głowę.
- Sam chciałbym wiedzieć. To, co tu widzimy, rośnie z każdą sekundą i wiruje z szybkością trzydziestu węzłów. Nigdy jeszcze nie spotkałem czegoś takiego.

Powered by MyScript