V z których wielu z podziwem nazywało go Kretem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
SZEŚĆ ŚWIATÓW CYKLICZNEJ EGZYSTENCJIWedług nauk buddyjskich, istnieje sześć światów (loka*) egzystencji, w których przebywają wszystkie...
»
których zaspokojenie nauka społeczna ma ułatwić — będą nietylko „organiczne", lecz będą również wynikać ze społecznejistoty...
»
dawa³ mi ró¿ne pytania,na które mu do rzeczy odpowiada³em,wyj ¹wszy cudzoziemsk¹ wy-mowê,niektóre b³êdy i wyra¿enia ch³opskie,których siê w domu gospodarza mego...
»
Większość w popłochu odeszła do swoich rodzin, ale ci nieliczni, których jedynym domem była Lipowa Aleja, zostali wierni, by służyć swojej umiłowanej pani...
»
Przykład: model wdrażania politykiInteresującym przykładem modelowania złożonych aspektów świata rzeczywistego, których nie da się bezpośrednio...
»
Psychoterapia grupowa ma szereg zalet, których nie ma terapia indywidualna: l) pacjent znajduje siê itu w naturalnej sytuacji spo³ecznej, w której dowiaduje siê, ¿e jego...
»
Taki jest idea³, nie wolno jednak nie doceniaæ trudnoœci, nawet kontrowersji, w których wirze znajduj¹ siê politycy z chwil¹, gdy próbuj¹ osi¹gn¹æ owe cele...
»
Char³akom jêcz¹cym w nêdzy?–Wiêc pan tej jedwabnej przêdzyNie chcia³ zwlekaæ przez hajdukiI zostawi³ z³ote bruki,Po których chodzi³...
»
28WYNALAZEK PIECZENIA W OGNIUnierozpoznawa³ne dla hominidów, których wyobra¿amy sobie jako naszych przodków, a którzy prawdopodobnie jedli wszystko, co...
»
przeciwko groźnym sprawom czarów, w stosunku do których zwykli ludzie uczy- niliby najlepiej, obchodząc je kołem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Kret Moeller
powiedział to, Kret Moeller powiedział tamto. Ponieważ Slick stało się
jego prawdziwym imieniem, nie przejmował się nadanym mu przydom-
kiem. Właściwie niczym się nie przejmował. Pił z gliniarzami kawę
w dziesiątkach nocnych barów w całym mieście. Obserwował, jak
grają w softball. Wiedział o ich rozwodach i naganach. Wydawało się,
że przynajmniej dwadzieścia godzin na dobę spędza w Komendzie
Głównej i nierzadko ktoś zatrzymywał go i pytał, co się dzieje. Kogo
zastrzelono? Gdzie było włamanie? Czy kierowca był pijany? Ilu
zabito? Slick mówił im tyle, ile wiedział. Pomagał, kiedy tylko mógł.
Jego nazwisko padało często w trakcie zajęć na Akademii Policyjnej
w Memphis.
Nikogo więc nie zdziwiło, że akurat tego ranka Slick praktycznie
- nie wychodził z komendy. Wykonał odpowiednie telefony do Nowego
Orleanu i z grubsza znał sytuację. Wiedział, że Roy Foltrigg i FBI
z Nowego Orleanu są w mieście i że już przekazano im sprawę. To go
zaintrygowało. Nie chodziło tu o zwykłe samobójstwo. Zbyt wiele
osób nabierało wody w usta. Istniał jakiś list, lecz wszelkie pytania na
jego temat wywoływały tylko gwałtowne zaprzeczenia. Umiał czytać
z twarzy niektórych z gliniarzy, robił to od lat. Wiedział o chłopcach,
- o tym, że młodszy jest w złym stanie. Były jakieś odciski palców, jakieś
niedopałki.
Slick wysiadł z windy na dziewiątym piętrze i zaczął się oddalać od
pokoju pielęgniarek. Znał numer pokoju Ricky'ego, ale był na oddziale
psychiatrycznym i nie miał zamiaru wpadać tam jak bomba ze swoimi
t..
pytaniami. Nie chciał nikogo przestraszyć, zwłaszcza ośmioletniego
dzieciaka w stanie szoku. Wrzucił dwie ćwierćdolarówki do maszyny
z napojami i popijał diet coke jak zmęczony ojciec czy mąż po długiej
nocy nerwowego wyczekiwania na korytarzu. Sanitariusz w jasno-
niebieskim fartuchu pchający wózek ze środkami czystości stanął
108 109
przed windą i nacisnął guzik zjazdu. Miał jakieś dwadzieścia pięć lat,
długie włosy i wyglądał na znudzonego swoją niewdzięczną robotą.
Slick podszedł do windy i kiedy drzwi się otworzyły, wsiadł za
sanitariuszem do środka. Zauważył imię „Fred" wyszyte na fartuchu
powyżej kieszeni. Byli sami.
- Pracujesz na dziewiątym? - spytał Kret, znudzony, ale
z uśmiechem.
- Tak. - Fred nie patrzył na niego.
- Jestem Slick Moeller z „The Memphis Press". Pracuję nad
artykułem o Rickym Swayu z pokoju dziewięćset czterdzieści trzy.
Wiesz, ta wczorajsza strzelanina i tak dalej. - Dość wcześnie nauczył
się, że najlepiej jest, kiedy z góry mówi się ludziom, kto i co.
Sanitariusz zainteresował się nagle. Wyprostował się i spojrzał na
reportera, jakby chciał powiedzieć: „Jasne, że wiem dużo, ale i tak niczego
się ode mnie nie dowiesz". Wózek pomiędzy nimi wypełniały ajax, comet
i dwadzieścia butelek podstawowych szpitalnych chemikaliów. Wiadro
brudnych ścierek i gąbek stało na dolnym blacie. Fred był czyścicielem
kibli, ale oto w ułamku sekundy poczuł się chodzącą sensacją.
- Tak, wiem - odparł spokojnie. - Ricky Sway.
- Widziałeś go? - rzucił Slick z nonszalancją, obserwując
zapalajÄ…ce siÄ™ nad drzwiami numery.
- Tak, właśnie stamtąd wracam.
- Słyszałem, że jest w ciężkim szoku powstrząsowym.
- Nie wiem - rzekł Fred z takim zadowoleniem, jakby jego
sekrety miały strategiczne znaczenie. Ale chciał gadać, co nigdy nie
przestawało zadziwiać Slicka. Weź przeciętnego człowieka, powiedz
mu, że jesteś reporterem, a w dziewięciu przypadkach na dziesięć
poczują się w obowiązku mówić. Do diabła; po prostu chcą mówić.
Są gotowi zdradzić ci swoje najgłębsze tajemnice.
- Biedny chłopak - mruknął Slick, wbijając wzrok w podłogę;
jakby Ricky był umierający. Przez kilka sekund milczał i to było dla
Freda za mele. Cóż z mego za reporter? Dlaczego nie zadaje pytań?
Przecież on, Fred, znał chłopaka, właśnie wyszedł z jego pokoju
i rozmawiał z jego matką. To on, Fred, był tu rozgrywającym.
- Tak, jest w kiepskim stanie - przytaknął, również patrząc
w podłogę.
- Nadal w śpiączce?
- Budzi się i znowu zasypia. To może potrwać dłuższy czas.
- Tak, tak, słyszałem.
Winda zatrzymała się na piątym piętrze, ale wózek Freda blokował

Powered by MyScript