Vimes przyzwyczaił się do tego...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Kiedy Mick Jagger koñczy³ 50 lat, nie robi³o tu ju¿ mo¿e takiego wra¿enia, jak owe pamiêtne urodziny, kiedy koñczy³ 30 - ale to tylko z tego powodu, ¿e by³ czas, kiedy...
»
26|167|Oni powiedzieli: "Jesli nie zaprzestaniesz, o Locie, to niechybnie zostaniesz wypedzony!"26|168|On powiedzial: "Nienawidze tego, co wy czynicie...
»
- mówi minister - chcecie tak pomagać, żeby cesarstwo nic z tego nie miało? I tu, razem z ministrem, nasza prasa głos podnosi i zbuntowanym dobroczyńcom wytyka, że...
»
—- Widać, że wrzuciÅ‚em spory kamieÅ„ do tego gniazda! — zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ Mowgli, który nieraz zabawiaÅ‚ siÄ™ wrzucaniem dojrzaÅ‚ych owoców papawy do...
»
Wejście do tego zakątka ciepła i światła przyniosło Mellesowi ogromną ulgę; poczuł, jak pod wpływem ciepła rozluźniają się jego napięte mięśnie...
»
 Z tego wszystkiego wyÅ‚ania siÄ™ inny interesujÄ…cy problem: w jaki sposób wyzwania - takie jak rozlew krwi, rewolucja czy inny wstrzÄ…s - pomagajÄ… nam...
»
DziesiÄ™cioletnie bliżniaczki ze ZÅ‚otego Brzegu stanowiÅ‚y caÅ‚kowite przeciwieÅ„stwo tego, jak ludzie wyobrażajÄ… sobie bliźniacze siostry — byÅ‚y do...
»
Jeżeli miłość jest zdolnością dojrzałego, produktywnego charakteru, wynika z tego, żezdolność do miłości jednostki, która żyje w określonej...
»
y chorób, bez tego iżby ów nicpotem ze śrzodka od nich cirpiał; owo panie nazbyt gorące w tey rzeczy staią się hnet siwe, iako powiedaią lekarze...
»
Pan Muldgaard oddalił się w końcu, zabierając ze sobą filmy i list i wraz z nimi unosząc nadzieję, że jego kolegi i wspólne robotnik! coś tam z tego wy-dedukują...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Napis wydawał się częścią życia.
Przez chwilÄ™ obserwowaÅ‚ migotanie Å›wiatÅ‚a na popÄ™kanym tyn­ku, po czym uniósÅ‚ nogÄ™ i ciężko tupnÄ…Å‚ sandaÅ‚em w podÅ‚ogÄ™. Dwa razy.
Po kilku minutach stÅ‚umione sapanie daÅ‚o mu znać, że sier­Å¼ant Colon wspina siÄ™ po schodach.
Vimes odliczał w milczeniu. Na szczycie schodów Colon zawsze zatrzymywał się na sześć sekund, żeby złapać oddech.
W siódmej sekundzie otworzyÅ‚y siÄ™ drzwi. Zza framugi wysunÄ™­Å‚o siÄ™ okrÄ…gÅ‚e jak księżyc oblicze sierżanta.
Sierżanta Golona można by opisać tak: byÅ‚ czÅ‚owiekiem, który - gdyby zostaÅ‚ wojskowym - w naturalny sposób ciążyÅ‚by do stano­wiska sierżanta. Trudno by go sobie wyobrazić jako kaprala. Albo ka­pitana, skoro już o tym mowa. Gdyby nie trafiÅ‚ do wojska, wyglÄ…daÅ‚­by jak stworzony do fachu, powiedzmy, rzeźnika, specjalisty od kieÅ‚­bas; kogoÅ›, u kogo szeroka, rumiana twarz i skÅ‚onność do pocenia siÄ™ nawet na mrozie byÅ‚y wÅ‚aÅ›ciwie rzeczÄ… naturalnÄ… i pożądanÄ….
Colon zasalutował i bardzo starannie położył na biurku Vimesa pomiętą kartkę papieru. Wygładził ją.
- Dobry wieczór, kapitanie - powiedziaÅ‚. - Wczorajsze meldun­ki i w ogóle. I jeszcze ma pan oddać cztery pensy w Klubie Herba­cianym.
- O co chodzi z tym krasnoludem, sierżancie? - spytał Vimes. Colon zmarszczył czoło.
- Jakim krasnoludem... ?
- Tym, który wstÄ…piÅ‚ do Straży. Nazywa siÄ™... Marchewa, czy ja­koÅ› tak.
- On? - Colon rozdziawił usta. - On jest krasnoludem? Zawsze uważałem, że nie można ufać tym kurduplom. Nabrał mnie, kapitanie. Musiał nakłamać co do swojego wzrostu. - Colon wierzył w wyższość ludzi wysokich, przynajmniej w kontaktach z niższymi od siebie.
- Wiecie, że dziÅ› rano aresztowaÅ‚ przewodniczÄ…cego Gildii ZÅ‚o­dziei?
- Za co?
- Za to, jak zrozumiaÅ‚em, że jest przewodniczÄ…cym Gildii ZÅ‚o­dziei.
- A czy to przestępstwo? - zdziwił się sierżant.
- Myślę, że sobie porozmawiam z tym Marchewą - uznał Vimes.
- Nie widział go pan, sir? Mówił, że się panu zameldował.
-Ja... tego... musiałem być akurat zajęty. Mam sporo roboty.
- Oczywiście, sir - zgodził się uprzejmie Colon. Vimes zachował jeszcze tyle wstydu, że odwrócił wzrok i udał, że przegląda stosy papierów na biurku.
- Musimy go zdjąć z ulicy, i to jak najszybciej - wymamrotaÅ‚. - Jak nie, gotów nam jeszcze zamknąć szefa Gildii Skrytobójców tyl­ko za to, że zabija ludzi. Gdzie on jest?
- PosÅ‚aÅ‚em go z kapralem Nobbsem, kapitanie. KazaÅ‚em po­kazać, jak tu wszystko dziaÅ‚a.
- WypuÅ›ciliÅ›cie Å›wieżego rekruta z Npbbym? - rzuciÅ‚ zniechÄ™­cony Vimes.
- Pomyślałem, sir... - zająknął się Colon. - Kapral Nobbs to doświadczony człowiek. Może go wiele nauczyć...
- Miejmy nadzieję, że chłopak uczy się z oporami. - Vimes wbił sobie na głowę zardzewiały żelazny hełm. - Idziemy.
WychodzÄ…c ze Strażnicy, zauważyli drabinÄ™ pod Å›cianÄ… oberży. TÄ™gi mężczyzna na szczycie klÄ…Å‚ pod nosem, mocujÄ…c siÄ™ ze Å›wiecÄ…­cÄ… literÄ….
- To E źle działa! - zawołał Vimes.
- Co?
- To E. A T skwierczy na deszczu. Trzeba je naprawić.
- Naprawić? A tak, naprawić. WÅ‚aÅ›nie tym siÄ™ zajmujÄ™. Napra­wiam.
Strażnicy poczÅ‚apali przez kaÅ‚uże. Brat Strażnica wolno pokrÄ™­ciÅ‚ gÅ‚owÄ… i mocniej chwyciÅ‚ Å›rubokrÄ™t.
 
***
Takich ludzi jak kapral Nobbs spotyka siÄ™ we wszystkich si­Å‚ach zbrojnych. Chociaż w stopniu encyklopedycznym opa­nowujÄ… wszelkie szczegóły regulaminów, zawsze siÄ™ starajÄ…, by nie awansować powyżej - powiedzmy - kaprala. Nobbs zwykle mówiÅ‚ kÄ…tem ust. PaliÅ‚ bez przerwy, ale - co ciekawe - Marchewa za­uważyÅ‚, że każdy papieros Nobby'ego niemal natychmiast stawaÅ‚ siÄ™ niedopaÅ‚kiem i pozostawaÅ‚ tym niedopaÅ‚kiem w nieskoÅ„czoność. Chyba że zostaÅ‚ wetkniÄ™ty za ucho, bÄ™dÄ…ce rodzajem nikotynowego cmentarzyska sÅ‚oni. Przy rzadkich okazjach, kiedy Nobbs wyjmo­waÅ‚ niedopaÅ‚ek z ust, trzymaÅ‚ go w stulonej dÅ‚oni.
ByÅ‚ niski i krzywonogi. PrzypominaÅ‚ trochÄ™ szympansa, które­go nigdy nie zapraszajÄ… na herbatkÄ™.
Trudno okreÅ›lić jego wiek. Ale sÄ…dzÄ…c po cynizmie i zmÄ™cze­niu Å›wiatem, bÄ™dÄ…cych odpowiednikiem datowania wÄ™glem dla ludzkiej osobowoÅ›ci, miaÅ‚ jakieÅ› siedem tysiÄ™cy lat.
- Ta trasa jest prosta - oświadczył, kiedy szli mokrą ulicą przez dzielnicę kupców. Nacisnął klamkę jakichś drzwi. Były zamknięte. -Mnie się trzymaj - dodał - a zobaczysz, jak trzeba się zachowywać. A teraz sprawdź drzwi po drugiej stronie.
- Aha. Rozumiem, panie kapralu. Musimy sprawdzić, czy ktoś nie zostawił otwartego sklepu.
- Szybko siÄ™ uczysz, synu.
- Mam nadzieję, że uda się przyłapać złoczyńcę na gorącym uczynku - rzekł z zapałem Marchewa.
- No... tak - mruknÄ…Å‚ niepewnie Nobby.
- Ale jeÅ›li znajdziemy otwarte drzwi, to powinniÅ›my chyba we­zwać wÅ‚aÅ›ciciela - mówiÅ‚ dalej Marchewa. - A jeden z nas zostanie, żeby pilnować towarów. Prawda?
- Tak? - Nobby rozpromienił się. - Ja to załatwię. Nie masz się o co martwić. A ty możesz iść i poszukać ofiary. Znaczy się właściciela. Sprawdził następne drzwi. Klamka ustąpiła pod naciskiem.
- W górach - powiedział Marchewa - kiedy złapali złodzieja, wieszali go za...
UrwaÅ‚, z roztargnieniem stukajÄ…c w klamkÄ™. Nobby znierucho­miaÅ‚.
- Za co? - zapytał z pełną grozy fascynacją.
- Nie pamiÄ™tam. Mama mówiÅ‚a, że to i tak dla nich za maÅ‚a ka­ra. Kradzież jest ZÅ‚a.
Nobby przeżyÅ‚ wiele sÅ‚ynnych rzezi, nie bÄ™dÄ…c tam, gdzie mia­Å‚y miejsce. PuÅ›ciÅ‚ klamkÄ™ i poklepaÅ‚ jÄ… przyjaźnie.
- Mam! - krzyknął Marchewa. Nobby podskoczył.
- Co masz?
- Przypomniałem sobie z tym wieszaniem.
- Tak? - szepnął słabym głosem Nobby. - I co?
- Wieszali ich za ratuszem - wyjaśnił Marchewa. - Czasem na parę dni. Więcej już nie kradli, to pewne. I Bjorn Wręcemocnyjest twoim wujem.
Nobby oparł pikę o ścianę i sięgnął za ucho po niedopałek. Kilka spraw, uznał, należy wyjaśnić od razu.
- Dlaczego musiałeś zostać strażnikiem, chłopcze? - zaczął.
- Wszyscy mnie o to pytają - odparł Marchewa. - Wcale nie musiałem. Chciałem. To zrobi ze mnie Mężczyznę.
Nobby nigdy nikomu nie patrzyÅ‚ prosto w oczy. Teraz wpatry­waÅ‚ siÄ™ zdumiony w prawe ucho Marchewy.
- Znaczy, nie uciekasz przed niczym i w ogóle? - upewnił się.

Powered by MyScript