- Najgorsze, co w życiu widziałem - powiedział Hurin słabym głosem. - Najgorsze, co w życiu czułem, wyjąwszy lochy Fal Dara tamtej nocy. Rand szaleńczo poszukiwał pustki. Płomień jakby się pojawił, coś jak mdłe światło pełgające w rytm konwulsyjnego przełykania śliny, ale odszedł, zanim zdążył owinąć się pustką. Mdłości pulsowały jednak w pustce wraz z nim. Przynajmniej raz nie na zewnątrz, lecz w środku. "Nic dziwnego nie ma w tym widoku". Myśl rozprysnęła się w pustce jak kropla wody spadająca na rozgrzaną blachę. "Co im się stało?" - Obdarto ich żywcem ze skóry - usłyszał słowa z tyłu, za plecami, a potem odgłos wymiotów. Pomyślał, że to Mat, ale wszystko działo się tak daleko, w pustce. Lecz mdłe migotanie było tutaj również. Pomyślał, że za chwilę wywrócą mu się wnętrzności. - Odciąć ich - wychrypiał Ingtar. Wahał się przez chwilę, po czym dodał: - Pogrzebać ich. Nie możemy być pewni, czy byli Sprzymierzeńcami Ciemności. Mogli być jeńcami. Mogli być. Niech zaznają na koniec ostatniego uścisku matki. Mężczyźni ostrożnie podjechali, z wyciągniętymi nożami, ale nawet dla zaprawionych w bojach Shienaran nie było to łatwe zadanie - odciąć obłupione ze skóry ciała ludzi, których znali. - Dobrze się czujesz, Rand - zapytał Ingtar. - Dla mnie to również nie jest łatwe. - W... porządku, Ingtar. Rand pozwolił pustce zniknąć. Bez niej czuł się nieco lepiej, żołądek wciąż się skręcał, ale tak było lepiej. Ingtar pokiwał głową i zawrócił konia, by moc patrzeć na krzątających się mężczyzn. Pogrzeb był prosty. Dwie dziury wykopane w ziemi i złożone w nich ciała. Shienaranie stali w milczeniu, patrząc. Ci, którzy wykopali groby, bez dodatkowych ceremonii zaczęli na powrót je zasypywać. Rand był wstrząśnięty, ale Loial wyjaśnił cicho: - Shienaranie wierzą, że wszyscy pochodzimy od ziemi i do ziemi musimy wrócić. Nigdy nie używają trumien, ani całunów, a ciała chowa się bez odzieży. Ziemia musi ogarnąć ciało. Nazywają to ostatnim uściskiem matki. I nigdy nie wypowiada się przy tym żadnych słów, wyjąwszy: "Niech Światłość cię oświeca, a Stwórca da ci schronienie. Ostatni uścisk matki wita cię w domu". - Loial westchnął i potrząsnął ciężką głową. - Nie sądzę, aby tym razem ktoś to powiedział. Rand, niezależnie od tego, co mówił Ingtar, nie może być większych wątpliwości, że Changu i Nidao zabili strażników przy Psiej Bramie i wpuścili Sprzymierzeńców Ciemności do wieży. To oni muszą być odpowiedzialni za to wszystko. - A więc kto strzelał do... do Amyrlin? - Rand przełknął ślinę. - "Kto strzelał do mnie?" Loial nic nie powiedział. Uno nadjechał z resztą mężczyzn, wiodąc juczne konie, w chwili kiedy ostatnie łopaty ziemi sypały się na groby. Ktoś powiedział mu, co odkryli i jednooki mężczyzna splunął. - Przez kozła lizane trolloki robią tak na całym Ugorze. Robią tak czasami, kiedy chcą wstrząsnąć twoimi przeklętymi nerwami, albo ostrzec cię, byś ich nie ścigał. Niech sczeznę, jeśli miałoby na nas to podziałać. Zanim odjechali, lngtar zatrzymał się na chwilę przy dwóch nie oznaczonych grobach, dwóch kopcach gołej ziemi, które wyglądały na zbyt małe, by pomieścić ludzi. Po chwili milczenia powiedział: - Niech Swiatłość cię oświeca, a Stwórca da ci schronienie. Ostami uścisk matki wita cię w domu. Potem podniósł głowę i spojrzał każdemu prosto w oczy. Na żadnej twarzy nie zagościł nawet ślad uczucia, najbardziej kamienna była twarz samego Ingtara. - Uratowali życie lordowi Agelmarowi na Przełęczy Tarwina - rzekł, a kilku lansjerów pokiwało głowami. Ingtar zawrócił konia i zapytał: - W którą stronę Hurin? - Na południe, mój panie. - Chwytaj ślad. Polujemy. Las wkrótce ustąpił miejsca łagodnie pofałdowanej równinie, czasem przeciętej płytkim strumieniem, który wymył sobie parów o wysokich brzegach, czasem łagodnymi pochyłościami czy przysadzistymi wzgórzami, ledwie tylko zasługującymi na swoją nazwę. Idealna kraina dla koni. Ingtar skorzystał z okazji i narzucił mocne tempo, przy którym kopyta końskie niemal połykały przestrzeń. Od czasu do czasu Rand widział w oddali coś, co mogło być farmą, raz nawet sądził, że dostrzegł całą wioskę, że w odległości kilku mil widzi dym unoszący się z kominów i coś połyskującego bielą w słońcu, lecz w bezpośredniej bliskości kraina była pozbawiona obecności człowieka. W istocie były to tylko długie pasma trawy, usiane kępami krzewów i pojedynczymi drzewami, czasami małe zarośla, pasma nigdy nie szersze niż sto kroków. Ingtar wysłał zwiadowców, dwóch mężczyzn, którzy jechali na przedzie, pokazując się jedynie wtedy, gdy pokonywali szczyt przygodnego wzniesienia. Ingtar miał na szyi srebrny gwizdek, którym w każdej chwili mógł przywołać zwiadowców, gdyby ślad zmienił kierunek. Ale jak dotąd to nie nastąpiło. Jechali na południe. Wciąż na południe.
|