Klimatyzator turkotał, ociekając wodą i utrzymując w pomieszczeniu temperaturę, w której można by mrozić mięso. Matka spała na kanapie. Telewizor wciąż grał, pokazując sponsorowany program o jakimś urządzeniu gwarantującym uzyskanie bicepsów kulturysty. Wyłączyła klimatyzację. Carmen ani drgnęła. Loren stała w drzwiach i słuchała jej rzężącego od papierosów chrapania. Ten zgrzytliwy dźwięk był nawet pocieszający - powstrzymywał Loren od palenia. Nie budziła matki. Nie poprawiła jej poduszki ani nie nakryła kocem. Po prostu patrzyła przez chwilę i po raz nie wiadomo który zastanawiała się, co właściwie czuje do tej kobiety. Loren zrobiła sobie kanapkę z szynką, pochłonęła ją nad kuchennym zlewem i nalała szklankę chablis z butelki w kształcie dzbanka. Zauważyła, że trzeba wynieść śmieci. Worek był pełny, co nigdy nie powstrzymywało matki przed próbami wypchania go jeszcze bardziej. Zmyła talerzyk pod kranem i z westchnieniem podniosła worek ze śmieciami. Matka nadal nie poruszała się i nic nie zmieniło ani nie zakłóciło rytmu jej chrapania. Loren zaniosła worek do kubła przed domem. Powietrze było lepkie. Grały świerszcze. Rzuciła worek na stertę innych. Kiedy wróciła do mieszkania, matka już nie spała. - Gdzie byłaś? - zapytała Carmen. - Otrzymałam wezwanie. - I nie mogłaś zadzwonić? - Przepraszam. - Strasznie się niepokoiłam. - Tak - mruknęła Loren. - Widziałam, jak to wpłynęło na twój sen. - A co to ma znaczyć? - Nic. Dobranoc. - Jesteś taka nierozważna. Jak mogłaś nie zadzwonić? Czekałam i czekałam... Loren potrząsnęła głową. - Jestem tym trochę zmęczona, mamo. - Czym? - Nieustannie mnie karcisz. - Chcesz mnie wyrzucić? - Tego nie powiedziałam. - Ale tego chcesz, prawda? Żebym sobie poszła. - Tak. Carmen otworzyła usta i przycisnęła dłoń do piersi. Zapewne kiedyś mężczyźni reagowali na takie teatralne gesty. Loren przypomniała sobie wszystkie te zdjęcia młodej Carmen - tak ślicznej, tak nieszczęśliwej, tak pewnej, że zasługuje na coś lepszego. - Wyrzuciłabyś własną matkę? - Nie. Pytałaś, czy bym chciała. Owszem. Jednak nie zrobię tego. - Jestem taka okropna? - Po prostu... zejdź ze mnie, dobrze? - Ja tylko chcę, żebyś była szczęśliwa. - Właśnie. - Chcę, żebyś sobie kogoś znalazła. - Masz na myśli mężczyznę. - Tak, oczywiście. Mężczyźni - oto recepta Carmen na wszystko. Loren miała ochotę powiedzieć: Tak, mamo, spójrz, jak mężczyźni bezgranicznie uszczęśliwili ciebie. Ale ugryzła się w język. - Ja tylko nie chcę, żebyś była sama - kontynuowała matka. - Tak jak ty - odparła Loren, i od razu tego pożałowała. Nie czekała na odpowiedź. Poszła do łazienki i zaczęła szykować się do spania. Kiedy wyszła, matka znowu leżała na kanapie. Telewizor był wyłączony. Klimatyzacja znowu działała. - Przepraszam - powiedziała Loren. Matka nie odpowiedziała. - Były jakieś wiadomości? - spytała Loren. - Tom Cruise dzwonił dwa razy. - Świetnie, dobranoc. - A co, myślałaś, że dzwonił twój chłopak? - Dobranoc, mamo. Loren poszła do sypialni i włączyła laptop. Kiedy komputer się uruchamiał, postanowiła sprawdzić, kto dzwonił. Nie, to nie Pete, jej nowy chłopak. Ten nie dzwonił już od trzech dni. Prawdę mówiąc, nie było żadnych telefonów oprócz służbowych. Rany, to żałosne. Pete był dość porządnym facetem, trochę otyłym i spoconym. Pracował w tej samej dzielnicy w sklepie Stop & Shop. Loren nigdy nie mogła zrozumieć, co właściwie robił, zapewne dlatego, że wcale jej to nie interesowało. Nie było to nic stałego, nic poważnego, przelotny związek ilustrujący zasadę, że poruszające się ciało pozostaje w ruchu, dopóki nie zatrzyma go jakaś przeszkoda lub choćby najmniejsze tarcie. Popatrzyła na pokój, na brzydką tapetę, byle jakie biurko, na składany nocny stolik z supermarketu. Co to za życie? Loren czuła się stara i pozbawiona perspektyw. Zastanawiała się nad przeprowadzką na zachód - do Arizony lub Nowego Meksyku, jakiegoś ciepłego i nowego miejsca. Rozpocząć wszystko od nowa w lepszym klimacie. Prawdę mówiąc, nie znosiła jednak otwartych przestrzeni. Lubiła deszcze i chłód, ponieważ dawały jej pretekst do pozostania w domu, gdzie bez poczucia winy mogła poczytać książkę lub obejrzeć film. Komputer ożył. Sprawdziła pocztę. Była w niej wiadomość od Eda Steinberga, przysłana w ciągu ostatniej godziny: Loren Nie chcę zaglądać do akt Maxa Darrowa za plecami Trevora Wine'a. Zrobimy to rano. Tu masz wstępne informacje. Prześpij się trochę. Zobaczymy się o dziewiątej. Szef W załączniku był jakiś plik. Postanowiła go wydrukować. Od zbyt długiego wpatrywania się w monitor komputerowy bolały ją oczy. Wyjęła kartki z drukarki i wślizgnęła się pod kołdrę. Oscar zdołał wskoczyć na łóżko, ale zauważyła, że skrzywił się z wysiłku. Stary kocur zwinął się przy niej w kłębek. Lubiła to. Przejrzała dokumenty i ze zdziwieniem stwierdziła, że Trevor Winę już ma dość wiarygodną hipotezę wyjaśniającą przyczynę zbrodni. Według notatek Max Darrow, były detektyw policyjny z Las Vegas, ostatnio zamieszkały w Raleigh Heights w Nevadzie, został znaleziony martwy w wynajętym samochodzie w pobliżu żydowskiego cmentarza w Newark. Według raportu Max Darrow zatrzymał się w hotelu Howard Johnson's przy lotnisku. Wypożyczył samochód w firmie LuxDrive. Według wskazań licznika ten samochód, ford taurus, przejechał zaledwie trzynaście kilometrów przez te dwa dni, w czasie których korzystał z niego Darrow. Loren przewróciła kartkę. Na drugiej stronie robiło się ciekawie.
|