Byłoby to ślicznie, drogi chłopcze, gdybyś z nami pozostał. A inni? Chłopcy będą musieli wrócić do nauki, ale mogą pana często odwiedzać. - A pani, droga panno Katarzyno? - Ja? - mówiła z tajemniczym uśmiechem. - Ja pozostanę z wszelką pewnością albo tutaj, w pańskim domu, albo w pobliżu. Jan trącił nieznacznie w bok Józefa, Józef Ralfa, a Ralf Dziurawca. - Dobrze będzie i tak! - rzekł pan Wojciech. - O jedno tylko proszę z całego serca: pamiętajcie, że was uczciwie pokochałem i że to, co jest moje, jest i wasze! Zdaje się, że te słowa zostały uwiecznione w urzędowym dokumencie, albowiem we dwa dni później Dziurawiec przywiózł ze stacji kolejowej w wielkiej tajemnicy jakiegoś poważnego pana, który piastował pod pachą skórzaną teczkę. Z panem tym zamknął się Mościrzecki na długie godziny, po czym wezwano Dziurawca i poproszono obecnego właśnie doktora, aby i oni mieli niewątpliwą przyjemność pogadania z panem ze stolicy i położenia swych podpisów na dokumencie. Jedna ciocia Kasia wiedziała po upływie godziny, że gość ten był rejentem, drugim w tym domu, lecz nie tak złośliwym, jak ów z zamierzchłej przeszłości. Dziurawiec nie miał tajemnic przed panną Katarzyną. Podczas poufnej z nią rozmowy przypomniał jej z żarliwą skwapliwością o układzie z Mościrzeckim, że tak długo będzie trwał na wiecznej u niego służbie, jak długo Mościrzecki nogi będzie miał zmartwiałe. Stał się nieoczekiwany cud i oto on, Dziurawiec, wolny jest od wszelkiego przyrzeczenia. Jest wolny i teraz pójdzie szukać własnego szczęścia z nią, najdroższą, jedyną, uwielbianą, promienistą, niezrównaną Katarzyną! Panna Mościrzecka zamyśliła się głęboko. Nie panna Katarzyna ani ciocia Kasia, lecz wyraźnie panna Mościrzecka ze starego rodu tego nazwiska. - Najmilszy panie Adamie! - mówiła z głębokim namysłem. - Trzeba tę sprawę raz jeszcze rozważyć. Tyle zmian zaszło w tym domu, że nie należy postępować zbyt pochopnie. Zaczynam myśleć o tym, czy nie moglibyśmy oboje pozostać w tym domu. Z dawnym Mościrzeckim nie wytrzymałabym nawet miesiąca, lecz z tym nowym, z tym dziwnie nowym, możemy przeżyć nawet lata. Niech mi pan wierzy, Adamie, że będzie nam tu dobrze. Nasz domek, nasz, panie Adamie, będzie na nas czekał cierpliwie, chyba że miasteczko spłonie. A my tu we dwoje będziemy wspierać i podpierać pana Wojciecha. Czy dobrze mówię? On spoglądał na nią z zachwytem i chciał znowu paść na kolana, ale ona objęła go i położyła mądrą głowę na jego ramieniu. Wyglądali prześlicznie: jak Eros i psyche, tylko że już w późniejszym wieku. Rozdział czternastyw którym w którym zjawia się straszliwy Żubrowski, a Mościrzecki na ucztę wszystkich prosi, prócz autora tej księgi Pan Wojciech używał teraz w obfitości takich słów jak: - „pójdźmy” - „chodźmy” - „już trzeba iść” - „na przechadzkę, chodźmy na przechadzkę!” - jak gdyby każde słowo na własnych chodziło nogach. Wyrazami określającymi bezruch, siadanie lub leżenie pogardzał. Wszystko go zaczęło interesować. Z żywym zajęciem przyglądał się malowaniu Józefa lub słuchał opowieści Ralfa o Ameryce. Mogło się zdawać, że przez lat kilka spał w letargu, a teraz dowiaduje się łakomie, co się przez ten czas wydarzyło na świecie. Z wesołym naigrawaniem się rozprawiał o ponurym kuzynie, aptekarzu Alojzym, i rad o tym wspominał, że nieszczęśnik ten spłacił długi jego pieniędzmi. - A wiesz, Ralfie - mówił jednego razu - że ja jestem brzydkim kłamcą? - Nic, co ludzkiego, nie jest mi obce! odrzekł Ralf z powagą. - Ja też czasem zełżę. Ale pan?! - Udawałem przed wami głodomora, a jadłem jak żarłok. - No to i co? - zaśmiał się Ralf. - Nie tylko, żeśmy wiedzieli. ale też jedliśmy zdrowo. Łgarstwo jest pospolitym grzechem całej ludzkości. Pan Dziurawiec też łgał, kiedy kazał panu powiedzieć, że zastrzelony kozioł przywałęsał się z lasu sąsiada. - Nie może być! - uradował się Mościrzecki. - A cóż to za chytry człowiek! - To nie on wymyślił, to wymyśliła ciocia Kasia. - I ona kłamie? Nie do wiary!
|