Will przekazał wiadomość innym...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Co ciÄ™ goni? — NastÄ™pny przekaz, który dotarÅ‚ do niej za poÅ›rednictwem zorsala, byÅ‚ przynajmniej logicznÄ… konsekwencjÄ… słów, które padÅ‚y...
»
System znany dziś jako Wiedza Tajemna istniał początkowo nic posiadając nazwy, przekazywany z pokolenia na pokolenie przez długie wieki...
»
zagrożenia agresywnej grabieży, to także ma prawo do przekazywania swojej własności (w postaci darowizn i spadków) lub też jej zamiany na własność,...
»
38siadaczem wszelkich œrodków masowego przekazu, posiadaczem w sensie dos³ownym, gdy¿ ogromna wiêkszoœæ narzêdzi porozumienia spo³ecznego podlega jej kontroli,...
»
wyobra¿enie œwiata tej drugiej strony by³o ca³kiem odmienne oraz ¿eby brak porozumienia nie pozwala³na przekazywanie emocji i myœli...
»
- ZakÅ‚adamy - powiedziaÅ‚ McKie - że kiedy coÅ› do mnie mówisz, to ja odpowiadam przekazujÄ…c ci jakieÅ› zna­czenie bezpoÅ›rednio zwiÄ…zane z tym, co ty...
»
Rozpatruj¹c to zagadnienie trzeba wróciæ do podstawowego dla socjologii sztuki problemu zró¿nicowania odbioru przekazów estetycznych w zale¿noœci od spo³ecznego...
»
W celu przekazania adresów do listy programu Norton Internet Security przechodzimy do adresu: http://www...
»
„pudle" przekazuje się przyrząd rywalowi, który w tym samym porządku usiłuje nadrobić zaległości lub wysunąć się naprzód...
»
ostrożnością, przekazując je sobie kolejno w krótkich odstępach czasu, czyli stosując metodę sztafetową...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


- Niewątpliwie zechcą nas odesłać do Japonii - rozumował Bliss. - Zostaniemy zakładnikami.
Wszyscy czterej obserwowali następne naloty i z trudem opano­wywali wybuchy entuzjazmu. Will czuł się tak, jakby za chwilę miała mu eksplodować pierś. Nadchodzili Amerykanie! Wiado­mość przenikała z celi do celi. Ludzie wiwatowali. Niektórzy krzyczeli z radości i wywijali taneczne piruety. Inni siedzieli. Obejmując się ramionami, marzyli o wolności i domu. Popov nie brał w tym udziału.
- To tylko kolejna wszawa plotka - mamrotał. Zawartość jego worka skonfiskowała straż. Zachował tylko nieprzemakalną torbę z paczką rewersów i podpisów zadłużonych u niego towarzyszy niedoli z Cabanatuanu. Will próbował podnieść go na duchu, ale Popov kiwał tylko smutno głową.
Dobry nastrój prysł następnego ranka. Amerykańscy lekarze wojskowi, w obecności lekarza japońskiego, zaczęli badać wszyst­kich przybyłych z Cabanatuanu, by ustalić, którzy są dostatecznie zdrowi, by przetrwać trudną podróż do Japonii. Popov zamel­dował, że umiera, a gdy amerykański lekarz potrząsnął z powąt­piewaniem głową - nazwał go kolaborantem.
Wieczorem, 12 grudnia, podano jeńcom po pół kubka parzonego ryżu i ćwierć kubka zupy.
- Ostatnia wieczerza - wróżył Bliss i poradził wszystkim, by następnego ranka napełnili manierki wodą. „Jeśli MacArthur jest już tak blisko, a pozwoli nam odpłynąć, to znaczy, że nas olewają" - zapisał w dzienniku.
Parę godzin przed świtem zahuczał wielki gong, wiszący na strażnicy więziennej. Wiedzieli, że właśnie nadszedł ocze­kiwany z takim lękiem dzień, i że jest za późno na wyzwolenie przez MacArthura. Will z trudem podniósł się z betonowej podłogi. Wziął prysznic i ogolił się w ciemności, zwątpiwszy, czy kiedyś jeszcze zazna podobnego luksusu. Ułożył w plecaku kurtkę, zmianę bielizny i kilka zachowanych szczęśliwie przy­borów toaletowych. Popov przeliczał ukradkiem, w kącie, swoje rewersy, jakby w obawie, że koledzy z celi zechcą go obrabować. Wszyscy zjedli po połowie kubka wodnistej, ryżowej mazi.
Wraz z pierwszym brzaskiem, straż pozwoliła jeńcom opuścić cele, po czym ustawiono ich w szereg razem z bagażami. Stali tak długo, ponieważ ich własny dowódca, pułkownik piechoty mors­kiej, asystujący japońskiemu strażnikowi, nie mógł doliczyć się głów. A było ich tysiąc sześciuset dziewiętnastu. Wszyscy, z wyjąt­kiem trzydziestu jeńców z wojsk sprzymierzonych, byli Ameryka­nami. W tym około tysiąca stu oficerów, a wśród nich wielu awansowanych na polu bitwy.
Lekarz japoński usiłował jeńców uspokajać. Wyjaśniał dobrą angielszczyzną, że właśnie wszedł do portu statek, którym zostaną odtransportowani do Japonii.
- Będziecie bezpieczni. Popłyną na jego pokładzie nasze własne żony i dzieci. Statek został oznakowany tak, żeby go nie bombar­dowano. - Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że jeńcy najbardziej obawiali się zesłania do Japonii właśnie w chwili, gdy wolność zdawała się tak blisko.
O ósmej ruszyła z wolna przez bramę, w Aleję Rizala, długa kolumna. Pozostawieni w więzieniu chorzy i ranni krzyczeli, machali dłońmi z okien i drzwi. Czoło kolumny było już daleko za bramą, gdy zawyła syrena alarmowa. Strażnicy, w panicznym popłochu, zawrócili idących, wrzeszcząc: - Nazad, do więzienia!
Jeńcy z trudem opanowywali wybuchy radości.
- Speedo, speedo!
Mimo tysiąca modłów, samoloty nie nadleciały. Minęła godzina. Ludzi zalewał pot. Strażnicy ruszyli wzdłuż szeregów, zrywali z wrażych głów siatki przeciw moskitom i tropikalne hełmy. W Japonii byłyby niepotrzebne.
Wreszcie, około jedenastej, oficer wydał rozkaz i kolumna ruszyła po raz wtóry. Przechodzili między rzędami świadomych sytuacji Filipińczyków. Wszystkie twarze wyrażały współczucie. Przed wojną w Alei Rizala pulsował tłum, sunęły rzeki pojazdów. Teraz Filipińczycy byli wychudzeni, obdarci. Nigdzie ni śladu kucyków czy wózków. Liczne sklepy zabito deskami. Domy nosiły znamiona grabieży. Niemal poznikały metale. Pokrywy włazów i żelazne kraty okien wyrwano i posłano do Japonii jako złom.
Jeńcy spoglądali w niebo z nadzieją, że wiatr przepędzi chmury i samoloty będą mogły wznowić bombardowania. Szli przeważnie boso, a rozgrzane płyty chodnika parzyły stopy. Mimo upomnień, by oszczędzali wodę, niektórzy wyżłopali ją z manierek, z butelek po ketchupie i innych naczyń - do dna.
Wszędzie piętrzyły się gruzy zbombardowanych domów, nie­które jeszcze dymiły, ostrzeliwując ulice gorącymi iskrami. Przeszli po moście Quezona. Ku zdumieniu Willa, pozostał nienaruszony.

Powered by MyScript