- NiewÄ…tpliwie zechcÄ… nas odesÅ‚ać do Japonii - rozumowaÅ‚ Bliss. - Zostaniemy zakÅ‚adnikami. Wszyscy czterej obserwowali nastÄ™pne naloty i z trudem opanoÂwywali wybuchy entuzjazmu. Will czuÅ‚ siÄ™ tak, jakby za chwilÄ™ miaÅ‚a mu eksplodować pierÅ›. Nadchodzili Amerykanie! WiadoÂmość przenikaÅ‚a z celi do celi. Ludzie wiwatowali. Niektórzy krzyczeli z radoÅ›ci i wywijali taneczne piruety. Inni siedzieli. ObejmujÄ…c siÄ™ ramionami, marzyli o wolnoÅ›ci i domu. Popov nie braÅ‚ w tym udziaÅ‚u. - To tylko kolejna wszawa plotka - mamrotaÅ‚. Zawartość jego worka skonfiskowaÅ‚a straż. ZachowaÅ‚ tylko nieprzemakalnÄ… torbÄ™ z paczkÄ… rewersów i podpisów zadÅ‚użonych u niego towarzyszy niedoli z Cabanatuanu. Will próbowaÅ‚ podnieść go na duchu, ale Popov kiwaÅ‚ tylko smutno gÅ‚owÄ…. Dobry nastrój prysÅ‚ nastÄ™pnego ranka. AmerykaÅ„scy lekarze wojskowi, w obecnoÅ›ci lekarza japoÅ„skiego, zaczÄ™li badać wszystÂkich przybyÅ‚ych z Cabanatuanu, by ustalić, którzy sÄ… dostatecznie zdrowi, by przetrwać trudnÄ… podróż do Japonii. Popov zamelÂdowaÅ‚, że umiera, a gdy amerykaÅ„ski lekarz potrzÄ…snÄ…Å‚ z powÄ…tÂpiewaniem gÅ‚owÄ… - nazwaÅ‚ go kolaborantem. Wieczorem, 12 grudnia, podano jeÅ„com po pół kubka parzonego ryżu i ćwierć kubka zupy. - Ostatnia wieczerza - wróżyÅ‚ Bliss i poradziÅ‚ wszystkim, by nastÄ™pnego ranka napeÅ‚nili manierki wodÄ…. „JeÅ›li MacArthur jest już tak blisko, a pozwoli nam odpÅ‚ynąć, to znaczy, że nas olewajÄ…" - zapisaÅ‚ w dzienniku. ParÄ™ godzin przed Å›witem zahuczaÅ‚ wielki gong, wiszÄ…cy na strażnicy wiÄ™ziennej. Wiedzieli, że wÅ‚aÅ›nie nadszedÅ‚ oczeÂkiwany z takim lÄ™kiem dzieÅ„, i że jest za późno na wyzwolenie przez MacArthura. Will z trudem podniósÅ‚ siÄ™ z betonowej podÅ‚ogi. WziÄ…Å‚ prysznic i ogoliÅ‚ siÄ™ w ciemnoÅ›ci, zwÄ…tpiwszy, czy kiedyÅ› jeszcze zazna podobnego luksusu. UÅ‚ożyÅ‚ w plecaku kurtkÄ™, zmianÄ™ bielizny i kilka zachowanych szczęśliwie przyÂborów toaletowych. Popov przeliczaÅ‚ ukradkiem, w kÄ…cie, swoje rewersy, jakby w obawie, że koledzy z celi zechcÄ… go obrabować. Wszyscy zjedli po poÅ‚owie kubka wodnistej, ryżowej mazi. Wraz z pierwszym brzaskiem, straż pozwoliÅ‚a jeÅ„com opuÅ›cić cele, po czym ustawiono ich w szereg razem z bagażami. Stali tak dÅ‚ugo, ponieważ ich wÅ‚asny dowódca, puÅ‚kownik piechoty morsÂkiej, asystujÄ…cy japoÅ„skiemu strażnikowi, nie mógÅ‚ doliczyć siÄ™ głów. A byÅ‚o ich tysiÄ…c szeÅ›ciuset dziewiÄ™tnastu. Wszyscy, z wyjÄ…tÂkiem trzydziestu jeÅ„ców z wojsk sprzymierzonych, byli AmerykaÂnami. W tym okoÅ‚o tysiÄ…ca stu oficerów, a wÅ›ród nich wielu awansowanych na polu bitwy. Lekarz japoÅ„ski usiÅ‚owaÅ‚ jeÅ„ców uspokajać. WyjaÅ›niaÅ‚ dobrÄ… angielszczyznÄ…, że wÅ‚aÅ›nie wszedÅ‚ do portu statek, którym zostanÄ… odtransportowani do Japonii. - BÄ™dziecie bezpieczni. PopÅ‚ynÄ… na jego pokÅ‚adzie nasze wÅ‚asne żony i dzieci. Statek zostaÅ‚ oznakowany tak, żeby go nie bombarÂdowano. - Najwyraźniej nie zdawaÅ‚ sobie sprawy, że jeÅ„cy najbardziej obawiali siÄ™ zesÅ‚ania do Japonii wÅ‚aÅ›nie w chwili, gdy wolność zdawaÅ‚a siÄ™ tak blisko. O ósmej ruszyÅ‚a z wolna przez bramÄ™, w AlejÄ™ Rizala, dÅ‚uga kolumna. Pozostawieni w wiÄ™zieniu chorzy i ranni krzyczeli, machali dÅ‚oÅ„mi z okien i drzwi. CzoÅ‚o kolumny byÅ‚o już daleko za bramÄ…, gdy zawyÅ‚a syrena alarmowa. Strażnicy, w panicznym popÅ‚ochu, zawrócili idÄ…cych, wrzeszczÄ…c: - Nazad, do wiÄ™zienia! JeÅ„cy z trudem opanowywali wybuchy radoÅ›ci. - Speedo, speedo! Mimo tysiÄ…ca modłów, samoloty nie nadleciaÅ‚y. Minęła godzina. Ludzi zalewaÅ‚ pot. Strażnicy ruszyli wzdÅ‚uż szeregów, zrywali z wrażych głów siatki przeciw moskitom i tropikalne heÅ‚my. W Japonii byÅ‚yby niepotrzebne. Wreszcie, okoÅ‚o jedenastej, oficer wydaÅ‚ rozkaz i kolumna ruszyÅ‚a po raz wtóry. Przechodzili miÄ™dzy rzÄ™dami Å›wiadomych sytuacji FilipiÅ„czyków. Wszystkie twarze wyrażaÅ‚y współczucie. Przed wojnÄ… w Alei Rizala pulsowaÅ‚ tÅ‚um, sunęły rzeki pojazdów. Teraz FilipiÅ„czycy byli wychudzeni, obdarci. Nigdzie ni Å›ladu kucyków czy wózków. Liczne sklepy zabito deskami. Domy nosiÅ‚y znamiona grabieży. Niemal poznikaÅ‚y metale. Pokrywy wÅ‚azów i żelazne kraty okien wyrwano i posÅ‚ano do Japonii jako zÅ‚om. JeÅ„cy spoglÄ…dali w niebo z nadziejÄ…, że wiatr przepÄ™dzi chmury i samoloty bÄ™dÄ… mogÅ‚y wznowić bombardowania. Szli przeważnie boso, a rozgrzane pÅ‚yty chodnika parzyÅ‚y stopy. Mimo upomnieÅ„, by oszczÄ™dzali wodÄ™, niektórzy wyżłopali jÄ… z manierek, z butelek po ketchupie i innych naczyÅ„ - do dna. WszÄ™dzie piÄ™trzyÅ‚y siÄ™ gruzy zbombardowanych domów, nieÂktóre jeszcze dymiÅ‚y, ostrzeliwujÄ…c ulice gorÄ…cymi iskrami. Przeszli po moÅ›cie Quezona. Ku zdumieniu Willa, pozostaÅ‚ nienaruszony.
|