A może tak wcale nie jest. - Wątpliwe. - To wcale nie takie wątpliwe. Co ty tam robisz? - Robię? - Coś się wokół ciebie dzieje. - Próbuję stać się widoczna na twojej fali. - Możesz to zrobić? - Może. Nad łyżką pojawiło się czerwone światło w kształcie dzwonu, rozciągnęło się w linię prostą, powróciło do poprzedniego kształtu i poczęło wirować jak skakanka wokół własnej podstawy. - Co widzisz? - zapytała Kaleban. McKie opisał wirującą skakankę z czerwonego światła. - Bardzo dziwne - powiedziała Kaleban. - Moje zdolności twórcze wywołują u ciebie wrażenia wzrokowe. Potrzebujesz jeszcze tego otwarcia na warunki zewnętrzne? - Tego otwartego luku? Jest mi z nim tu znacznie wygodniej. - Wygoda - własna osoba nie osiąga zrozumienia pojęcia. - Czy ten otwarty luk uniemożliwia ci przyjęcie widocznej dla mnie postaci? - Powoduje zaburzenia magnetyczne, nic więcej. McKie wzruszył ramionami. - Ile jeszcze biczowań możesz wytrzymać? - spytał. - Wytłumacz ile. - Znowu zeszłaś z toru. - Prawda! To osiągnięcie, McKie. - Co to za osiągnięcie? - Własna osoba opuszcza tor zrozumienia, a ty osiągasz świadomość tego. - No dobrze, niech będzie osiągnięcie. Gdzie jest Abnethe? - Kontrakt... - ... nie dozwala wyjawienia lokalizacji - dokończył za nią McKie. - A czy wobec tego możesz mi powiedzieć, czy ona jest cały czas na jednej planecie, czy przeskakuje z jednej na drugą? - To pomaga ją zlokalizować? - Skąd ja, do tysiąca wściekłych diabłów, mogę to wiedzieć? - Prawdopodobieństwo mniejsze niż tysiąc składników - odpowiedziała Kaleban. - Abnethe zajmuje stosunkowo stałą pozycję na jednej planecie. - Ale nie możemy znaleźć żadnego porządku w jej atakach na ciebie, ani z jakiego kierunku pochodzą. - Nie widzisz łączników - odpowiedziała Kaleban. Wirująca nad łyżką Kalebana czerwona skakanka nagle zaczęła rozbłyskiwać, na przemian to mocniej, to słabiej. Niespodziewanie zmieniła kolor na jaskrawo żółty i zniknęła. - Właśnie zniknęłaś - powiedział McKie. - Nie moja osoba widoczna - powiedziała Kaleban. - Jak to? - Nie obserwujesz samej własnej osoby. - To powiedziałem. - Nie mówisz. Widoczność dla ciebie nie reprezentuje tejsamości mojej własnej osoby. Widoczno-widzisz efekt. - To nie ciebie widziałem? Tylko jakiś efekt, który dla mnie stworzyłaś? - Prawda. - Nie myślałem i tak, że to ty we własnej osobie. Pewnie jesteś przystojniejsza. Ale zauważyłem coś innego. Chwilami używasz czasowników znacznie lepiej. Zauważyłem nawet kilka zupełnie normalnych zdań. - Własna kapowanie osoba chwyta mnie. - No tak... może jednak nie tak zupełnie wszystko kapujesz - McKie wstał, przeciągnął się, ruszył w kierunku otwartego luku zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Dokładnie w chwili, kiedy wykonał pierwszy krok, w miejscu, które właśnie opuścił pojawił się błyszczący, srebrny krąg. Obrócił się gwałtownie na pięcie i zdążył jeszcze zobaczyć, jak znika w maleńkim otworze wirtunelu tuby skokwlazu. - Abnethe, jesteś tam? - zawołał. Pytanie pozostało bez odpowiedzi, a skokwłaz zamknął się i zniknął. Obserwujący go z zewnątrz strażnicy rzucili się do otwartego luku. - Nic ci nie jest, McKie? - zawołał jeden z nich. McKie nakazał mu gestem ciszę, wyjął miotacz z kieszeni, zacisnął go mocno w dłoni. - Franiu - powiedział - czy oni chcą mnie złapać albo zabić, tak jak zrobili to z Furuneem? - Obserwuję twojość - odpowiedziała. - Furuneo nie posiadający istnienia, obserwowalne zamiary nieznane. - Widziałaś, co się tu właśnie stało? - spytał McKie. - Własna osoba posiada świadomość użycia skokwłazu, pewnych działań osoby zatrudniającej. Działania ustają. McKie pomasował sobie kark lewą dłonią. Nie był pewny, czy zdołałby podnieść miotacz wystarczająco szybko, by przeciąć każde sidła, które by na niego spadły. Ten srebrny krąg wyglądał podejrzanie podobnie do pętli. - Czy tak właśnie załatwili Furunea? Zarzucili mu pętlę na szyję i podciągnęli go w otwór skokwłazu? - Nieciągłość usuwa osobę tejsamości - odpowiedziała Kaleban. McKie wzruszył ramionami, zrezygnował z dalszych pytali. Mniej więcej taką samą odpowiedź otrzymywali od Kalebana na każde pytanie o śmierć Furuneo. Nagle poczuł się głodny. Otarł pot z twarzy, zaklął pod nosem. Nie ma żadnej pewności, że to, co się słyszy od Kalebana, przekazuje jakieś rzeczywiste wiadomości. Nawet jeżeli jakieś wiadomości rzeczywiście zostają przekazane, to i tak nie można polegać ani na interpretacji Kalebana, ani na jego szczerości. Jednak kiedy to coś mówi, to promieniuje taką szczerością, że nie sposób mu nie wierzyć. McKie podrapał się w brodę, próbując złapać jakąś uciekającą myśl. Dziwne. Jest tu sam, głodny, zły i przestraszony. Nigdzie się stąd nie da uciec. Jakoś muszą ten problem rozwiązać. Tyle wiedział na pewno. Mimo znacznych niedomogów komunikacyjnych z Kalebanem, nie można zignorować ostrzeżenia, jakie przekazał. Zbyt wielu rozumnych już umarło lub postradało zmysły. Potrząsnął głową, zirytowany bzykiem jeszcze jednego kontaktu Taprisjota. To cholerne pilnowanie! Ale ten kontakt się nie urwał, jak poprzednie. To był Siker, Laklak, Dyrektor Dyskrecji. Siker odczuł zaniepokojenie i irytację McKie'ego i, zamiast się rozłączyć, pozostał na linii. - Nie! - krzyknął McKie z wściekłością. Czuł jak sztywnieje cały przechodząc do chichotransu. - Siker, nie! Wyłącz się! - Ale co się dzieje, McKie? - Wyłącz się. ty idioto, bo zaraz mnie wykończą! - No dobrze... Ale wydawało mi się... - Wyłącz się! Kontakt się urwał.
|