162 to zwyczajny M-ski, to znaczy taki, jakim widzieliÂœmy go w szkole, na manifestacjach albo na jednej z polan oliwskiego lasu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Czy właścicielowi sklepu opłaca się pamiętać swoich klientów? Albo lekarzowi swoich pacjentów, czy prawnikowi swoich podopiecznych? Jasne, że tak...
»
dzenie: mogą być one bodźcami pocho-prowadzi do pojawienia się przekonaniadzącymi z zewnątrz, albo teŜ mogą too niskich kompetencjach, a to z kolei...
»
Nikt nie mo¿e ponosiæ ujemnych nastêpstw z powodu przynale¿noœci do zwi¹zku zawodowego, pozostawania poza nim albo wykonywania funkcji zwi¹zkowej...
»
Na tej wieży albo raczej sali, królowie uciechy swoje miewali, kolacye jadali, tańce i różne odprawowali rekreacye, bo jest w ślicznym bardzo prospekcie 5: może z...
»
Z drugiej strony - albo raczej wÅ‚aÅ›nie z powodu te­go kompletnego braku uczuć - madame Gaillard miaÅ‚a bezlitosny zmysÅ‚ porzÄ…dku i sprawiedliwoÅ›ci...
»
z nimi przy podziale załogi, gdyż na Kataną przetransportowano tylko oficerów, resz- ta pozostała na wraku Prince Adriana albo trafiła na Nuade...
»
Od tamtego dnia przy każdej okazji, gdy Rincewind czuł się szczególnie przegrany albo zagrożony, Zaklęcie objawiało niepokojącą aktywność i próbowało...
»
tologów, antropologów albo s¹ za takich powszechnie uwaŸ14SocjologiaMimo to socjologia, podobnie jak wszystkie inne ga³êzie badañ spo³ecznych, posiada...
»
biblioteki depozytowe, ksiêgozbiory oddane na przechowanie albo do u¿ytkowania z zachowaniem prawa w³asnoœci deponenta i na uzgodnionych warunkach...
»
- Słuchajcie, przyjaciele - powiedziałem - widocznie wszedłem za wcześnie albo za późno, bo powtarzam wam, że nie widziałem niczego, o czym warto by mówić...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Tekturowy M-ski mia³ domalowane wielkie, sumiaste w¹sy, a wyraziste ³uki brwiowe i osadzenie oczu nie pozwala³y
¿ywiæ w¹tpliwoœci, do kogo mia³ byæ podobny. Tak, chocia¿ od pewnego czasu wielkie jak przeœcierad³a portrety zniknê³y z ulic i wystaw naszego miasta, poczu³em lêk i przera¿enie. Na dodatek, jakby tego by³o ma³o, mê¿czyzna, do którego mia³em strzelaæ, nosi³ czapkê oficera Wehrmachtu. Ten pomys³ móg³
przyjœæ do g³owy jedynie Weiserowi.
– Strzelasz czy nie? – s³owa Elki zabrzmia³y jak szyderstwo.
Strzeli³em wiêc – raz, drugi, trzeci, czwarty – a¿ do wyczerpa-nia magazynku i wszystkie kule trafi³y w œcianê powy¿ej albo obok makiety. Jedna tylko, ostatnia, wywierci³a dziurê dok³adnie w miejscu, gdzie na czapce z wysokim denkiem widnia³
niemiecki orze³ ze swastyk¹.
– Gapa, gapa trafiona! – krzycza³ Piotr, a Weiser, jakby z niedowierzaniem, podszed³ do M-skiego i wsadzi³ palec w dziurê po pocisku.
– Trafi³eœ w samo kó³ko, orze³ jest nieruszony – powiedzia³, wracaj¹c do nas, gdy ja rozprostowywa³em palce zaciskane przy kolejnych szarpniêciach kolby.
Parabellum, jak zreszt¹ ka¿dy prawdziwy pistolet, by³o za ciê¿kie dla naszych ch³opiêcych d³oni, tote¿ strza³y Piotra i Szymka nie by³y wiele lepsze od moich. Pierwszy trafi³ tylko dwa razy w czo³o, drugi odstrzeli³ kawa³ek lewego w¹sa i poca-
³owa³ M-skiego w prawy policzek.
Czy muszê dodawaæ, ¿e dopiero Weiser pokaza³ klasê? Nie wiem, ile musia³ æwiczyæ, tu albo gdzieœ w lesie, nie wiem, ile ³usek upad³o na ziemiê, zanim doszed³ do takiej perfekcji.
Weiser odda³ szeœæ strza³ów, jeden po drugim i ujrzeliœmy na 163
twarzy M-skiego dwa równoboczne trójk¹ty, zwrócone ku sobie tak, ¿e tworzy³y rodzaj gwiazdy.
Elka zmieni³a makietê. Tym razem by³ to równie¿ M-ski, ale w mundurze amerykañskiego genera³a z II wojny. Jeden tylko detal odpowiada³ poprzedniej gapie z czapki. Pod ko³nierzykiem koszuli, w miejscu gdzie ka¿dy ¿o³nierz nosi zawi¹zany krawat, M-ski-Amerykanin mia³ zawieszony ¿elazny krzy¿, taki sam, jaki widzieliœmy na wielu filmach wojennych. Strzelali-
œmy kolejno i znów nie najlepiej, a Weiser jak poprzednio zdy-stansowa³ nas swoimi trafieniami. Tym razem wystrzela³ na twarzy makiety dwie litery – US, oddzielone nosem M-skiego.
Kiedy wy³awiam z pamiêci tamten wieczór, czuj¹c na podniebieniu smak ceglanego py³u i maj¹c w uszach huk wystrza-
³ów, kiedy s³yszê plask upadaj¹cych na klepisko ³usek, nie wiem doprawdy, jaka by³a polityczna orientacja Weisera. Czy zreszt¹ w ogóle interesowa³ siê polityk¹? Nic poza makietami na to nie wskazuje. Bo có¿ mo¿e ³¹czyæ M-skiego, Stalina i genera³a Eisenhowera? Nie ma w tym ¿adnej konsekwencji.
I najprawdopodobniej nigdy jej nie by³o. Poza gap¹ i ¿elaznym krzy¿em oczywiœcie.
Ale to nie wszystko. Gdy Elka usunê³a makietê, Weiser wy-ci¹gn¹³ ze skrzyni na amunicjê klaser. Tak, najprawdziwszy klaser, w sztywnych ok³adkach, z tekturowymi stronami, po których niczym smugi œwiat³a bieg³y paski celofanowych ochraniaczy. Ka¿dy, kto jak Piotr by³ w tamtych latach zbiera-czem znaczków, na widok takiego skarbu szerzej otwiera³ oczy.
Wewn¹trz, na wszystkich niemal stronach le¿a³y pouk³adane w równe rzêdy znaczki Generalgouvernement dwojakiego rodzaju: jedne przedstawia³y Hitlera, drugie – dziedziniec wa-welskiego zamku, gdzie w latach okupacji rezydowa³ Hans Frank. Znaczki by³y bez stempli i Weiser u³o¿y³ je wed³ug kolo-164
rów – najpierw sz³y czerwonobrunatne, dalej zgni³ozielone, nastêpnie zielone i na koñcu kolekcji stalowoniebieskie. Tych z Hitlerem by³o zdecydowanie wiêcej, prawie ze wszystkich stron, równymi szeregami jak na paradzie, patrzy³a na nas ponura twarz z w¹sem.
– Ale Adolfów! – wyszepta³ Piotr. – W sklepie za sztukê daj¹
dwa z³ote!
W istocie, znaczki te skupowa³ sklep filatelistyczny na Starym Mieœcie, a w jêzyku zbieraczy nazywa³o siê je zwyczajnie Adolfami.
Tyle tylko ¿e kolekcja Weisera nie by³a zwyczajn¹ kolekcj¹
znaczków, bo kiedy ju¿ obejrzeliœmy ca³y zbiór, Weiser wydoby³ piêæ czerwonobrunatnych podobizn kanclerza, zamkn¹³
klaser i podszed³ ze znaczkami do przeciwleg³ej œciany, gdzie przyklei³ je do cegie³, œlini¹c uprzednio ka¿d¹ sztukê.
– Dobra robota – powiedzia³a Elka, gdy Weiser zbli¿a³ siê z powrotem. – Klej trzyma jak nowy!
On tymczasem sprawdzi³ magazynek i stan¹³ w rozkroku, zu-pe³nie jak na zawodach. Do ka¿dego strza³u nie sk³ada³ siê d³u¿ej ni¿ trzy sekundy, razem wiêc ca³a operacja trwa³a nie wiêcej ni¿
dwadzieœcia sekund, licz¹c po jednym strzale na podobiznê.
Pamiêtam, ¿e kiedy podeszliœmy do œciany, trzeba by³o nie lada wysi³ku, by odnaleŸæ miejsca, w których przyklejony zosta³ kanclerz III Rzeszy. Kula trafiaj¹ca w znaczek rozszarpywa³a go w ca³oœci i tylko w niektórych punktach widaæ by³o pojedynczy z¹bek albo kawa³ek kolorowego papieru, nie wiêkszy od zapa³-
czanego ³ebka. Z piêciu Adolfów nie pozosta³ ¿aden.

Powered by MyScript