Nie dostaniecie żadnych pieniędzy poza zwrotem kosztów podróży. Będziecie wprowadzeni do pomieszczenia, gdzie czekają na was dwaj mężczyźni; jeden z nich, w białym kitlu, to kierownik eksperymentu, a ten drugi to dobrowolny jego uczestnik, miły i uprzejmy człowiek, który od razu wzbudzi w was sympatię. Kierownik wyjaśni wam, że w doświadczeniu chodzi o zapamiętywanie informacji i że jeden z was będzie pełnił rolę «nauczyciela», a drugi «ucznia». O przydziale ról zdecyduje los. Powiedzmy, że wam przypadnie rola «nauczyciela». Teraz wszyscy udają się do pomieszczenia obok, gdzie znajduje się pulpit sterowniczy, połączony kablami z pojedynczym krzesłem wyposażonym w taśmy, kontakty i inne urządzenia. Przypomina wam ono -nie bez racji -krzesło elektryczne. «Uczeń» siada na fotelu i zostaje do niego przypięty. Do jego czoła mocuje się taśmę ze stykami, nakładając uprzednio maść elektrodową dla lepszego przewodzenia prądu i uniknięcia oparzeń. Jest wam nieswojo, jednak kierownik doświadczenia przypomina, że nikogo nie zmuszano do udziału w eksperymencie. To was uspokaja. Siadacie za pulpitem. Okazuje się, że znajdujące się na nim przełączniki wyzwalają coraz silniejsze wstrząsy elektryczne. Przy każdym przełączniku jest podane napięcie (od 15 do 450 V) i dodatkowe określenia, takie jak «lekki wstrząs», «średni wstrząs», «silny wstrząs», «bardzo silny wstrząs», «intensywny wstrząs», «niezwykle intensywny wstrząs». Na górnej ćwiartce pulpitu są umieszczone dodatkowe oznaczenia jak «niebezpieczeństwo», «wielkie niebezpieczeństwo», a potem już tylko czerwone linie i trupie główki. Nie sposób tego nie zrozumieć. Kiedy się zaznajomiliście z urządzeniem, kierownik doświadczenia przedstawia cel eksperymentu i jego program. Jako «nauczyciel» macie odczytać «uczniowi» listę słów, które ten musi zapamiętać, bo później będzie z tego przez was przepytany. Jeśli kandydat zapomni jakiegoś słowa, pomagacie mu odświeżyć pamięć, aplikując coraz silniejsze elektrowstrząsy. Dla rozgrzewki i sprawdzenia, czy wszystko dobrze działa, otrzymujecie lekki «wstrząs próbny» o napięciu 45 V. Jest to dość bolesne przeżycie. Przystępujemy do eksperymentu i już wkrótce «uczeń» zaczyna popełniać błędy. Aplikujecie mu lekkie elektrowstrząsy, po czym jego wyniki faktycznie na krótko ulegają poprawie, potem jednak przychodzi całkowite załamanie. «Uczeń» nie potrafi się już skoncentrować, tylko krzyczy, jęczy i błaga, żeby przestać. Kierownik doświadczenia każe wam jednak kontynuować". Takie wprowadzenie usłyszeli uczestnicy. Stanley Milgram zadał im potem dwa pytania: "Jak zachowalibyście się, pełniąc rolę «nauczyciela» ?" i "Jak, waszym zdaniem, postąpiliby inni?". Niemal wszyscy pytani, przeciętni ludzie, wyrazili mocne przekonanie, że nigdy nie posunęliby się do tego, aby naprawdę dręczyć "ucznia" czy wręcz spowodować u niego poważne uszkodzenie ciała. Co do innych, to większość sądziła, że być może obeszliby się z "uczniem" bardziej brutalnie, ale żaden nie wyrządziłby mu rzeczywistej krzywdy. Psychiatrzy w pełni się zgodzili z tymi twierdzeniami. Eksperci oceniali, że nie więcej niż około 3% grupy reprezentatywnej dla przekroju społeczeństwa włączyłoby napięcie dochodzące do 300 V. Aż do marnego końca ("ucznia"), a więc do napięcia 450 V "wytrzymałby" (zwróćmy uwagę na sformułowanie) może jeden uczestnik na tysiąc. Było to złudzeniem. Kiedy psychiatrzy się mylą Od teorii bowiem wspomniany psycholog przeszedł do praktyki. Słynny "eksperyment Milgrama" raz na zawsze zburzył (fałszywy) obraz człowieka jednakowo hołubiony przez laików i specjalistów, a w tym przypadku zarazem obalił zarzut chętnie podnoszony przeciwko psychologii, że jej doświadczenia dowodzą tylko ex post tego, czego od nich oczekiwano. Takiego wyniku nie oczekiwał nikt. Rzeczywistość okazała się, łagodnie ujmując, druzgocąca. W praktyce liczba osób gotowych zaaplikować "uczniowi" maksymalny śmiertelny wstrząs 450 V była 500-600 razy większa, niż przewidywali konsultanci-psychiatrzy. Ponieważ nikomu raczej nie przyjdzie do głowy myśl, że przeszło 60% ludności Ameryki Północnej mogłoby mieć skłonności sadystyczne lub psychopatyczne, nasuwa się nieuchronnie otrzeźwiający wniosek, że większość całkiem zwyczajnych ludzi żyjących w demokracji jest gotowa wyprawić na tamten świat całkiem nieszkodliwego ziomka, kiedy człowiek w białym kitlu poleci: "Proszę kontynuować". Eksperyment Milgrama powtórzony w demokratycznych krajach Europy, Australii i Afryce Południowej dawał wyniki dochodzące nawet sporadycznie do 85%, co napawa zgrozą. Jeśli ktoś chciałby zagłuszyć wynikające stąd przykre wnioski na temat prawdziwej natury cywilizowanego homo sapiens, wmawiając sobie, że być może "nauczyciele" jednak rozgryźli sekret tego eksperymentu, to zmieni zdanie po zapoznaniu się z kilkoma pikantnymi szczegółami: Trzydziestodziewięcioletni pracownik socjalny dostał mimowolnych histerycznych napadów śmiechu w czasie, kiedy sukcesywnie smażył swoją ofiarę. Pewna gospodyni domowa w czasie wstępnej rozmowy elokwentnie zapewniała o swoim humanizmie i niezmiennym zaangażowaniu w obronę pokrzywdzonych, a na pytanie, ile woltów byłaby gotowa zaaplikować swojemu "uczniowi", odpowiedziała: "Najwyżej piętnaście". W czasie eksperymentu wprawdzie wciąż dygotała, ale mimo to doszła do 450 V.
|