— Mamy dobry opis napastnika. Teraz proszę mi
opisać Bruno Frye’a.
— Właśnie to zrobiłam.
— Nie, nie. Udajemy, że pani nie znała tego człowieka, który na panią napadł. Bawimy
się w tę zabawę, żeby mnie rozweselić. Pamięta pani? Właśnie opisała pani napastnika,
człowieka bez nazwiska. Teraz chcę, żeby pani opisała Bruno Frye’a.
Odwróciła się do porucznika Clemenzy.
— Czy to jest rzeczywiście konieczne? — spytała zirytowana.
— Frank, czy możesz to przyśpieszyć? — zapytał Clemenza.
— Słuchaj, muszę ustalić jedną rzecz — powiedział porucznik Howard. — I montuję
to sobie najlepiej, jak umiem. A poza tym, to ona wszystko opóźnia.
Odwrócił się w jej stronę i znowu dostała gęsiej skórki na myśl, że stoi przed sądem
w innym stuleciu, a Howard jest jakimś religijnym inkwizytorem. Jeśli Clemenza do
tego dopuści, Howard po prostują złapie i będzie nią potrząsał tak długo, aż poda mu
takie odpowiedzi, jakich on zażąda., niezależnie od tego, czy są prawdziwe, czy nie.
— Panno omas — powiedział — jeśli pani normalnie odpowie na wszystkie moje
pytania, to skończę za kilka minut. No więc, czy może pani opisać Bruno Frye’a?
Pełna odrazy odpowiedziała:
— Sześć stóp i cztery cale, dwieście czterdzieści funtów, muskularny, blondyn, błękit-
noszare oczy, około czterdziestu lat, żadnych blizn, żadnych deformacji, tatuaży, głębo-
ki, chrzęszczący głos.
Frank Howard uśmiechał się. Nie był to przyjacielski uśmiech.
— Podane przez panią opisy napastnika i Bruno Frye’a są dokładnie takie same.
Żadnych rozbieżności. Ani jednej. I oczywiście twierdzi pani, że w istocie to jeden i ten
sam człowiek.
Linia jego pytań wydawała się niedorzeczna, ale z pewnością krył się w tym jakiś cel.
Howard nie był głupi. Czuła, że już wpadła w pułapkę, chociaż nawet tego nie zauwa-
żyła.
— Czy chce pani zmienić decyzję? — zapytał Howard. — Czy chce pani powiedzieć,
że istnieje jakaś mała szansa, że to był ktoś inny, ktoś, kto tylko przypominał Frye’a?
74
75
— Nie jestem idiotką — powiedziała Hilary. — To był on.
— Nie było choć drobnej różnicy między pani napastnikiem a Frye’em? Jakiegoś
drobiazgu? — pytał uparcie.
— Nie.
— Nawet w kształcie nosa albo linii szczęki? — spytał Howard.
— Nawet w tym.
— Jest pani pewna, że Frye i pani napastnik mieli te same włosy, dokładnie te same
kości policzkowe, ten sam podbródek?
— Tak.
— Nie ma pani cienia wątpliwości, że to Bruno Frye był tutaj wieczorem?
— Tak.
— Przysięgłaby to pani przed sądem?
— Tak, tak, tak! — powiedziała zmęczona tym katowaniem.
— No tak. No, no. Obawiam się, że gdyby pani zeznawała w ten sposób przed sądem,
to sama by się pani wpakowała do aresztu. Krzywoprzysięstwo jest przestępstwem.
— Co takiego? O co panu chodzi?
Skrzywił się na nią. Grymas na jego twarzy był jeszcze bardziej nieprzyjazny niż
uśmiech.
— Panno omas, chodzi mi o to, że pani kłamie.
Hilary była tak oszołomiona cynizmem i zuchwałością tego oskarżenia, tak wytrą-
cona z równowagi opryskliwością jego głosu, że nie potrafiła zareagować. Nawet nie
zrozumiała, co przez to chciał powiedzieć.
— Pani kłamie, panno omas. To jasne i proste.
Porucznik Clemenza wstał z brązowego fotela i zareagował:
— Frank, czy tak mamy to prowadzić?
— A jakże — powiedział Howard. — Prowadzimy to dokładnie tak, jak trzeba. Kiedy
ona rozmawiała z dziennikarzami i pozowała tak pięknie fotografom, ja odebrałem te-
lefon z komendy. Mieli odpowiedź od szeryfa z okręgu Napa.
— Już?
— A tak. Nazywa się Peter Laurensky. Szeryf Laurensky rozejrzał się w naszym
imieniu po winnicy Frye’a, tak jak go o to prosiliśmy, i wiesz, czego się dowiedział?
Dowiedział się, że Bruno Frye w ogóle nie wyjeżdżał z domu. Bruno Frye jest tam
w Napa, właśnie w tej chwili, we własnym domu, nieszkodliwy jak mucha.
— To niemożliwe! — krzyknęła Hilary podrywając się z sofy.
Howard potrząsnął głową.
— Niech pani przestanie, panno omas. Frye powiedział szeryfowi Laurensky’emu,
że miał zamiar przyjechać dzisiaj do LA na cały tydzień. Takie krótkie wakacje. Ale nie
udało mu się uporządkować spraw na czas, więc to odwołał i został w domu, żeby nad-
gonić pracę.
76
77
— Szeryf się myli! — powiedziała. — Nie mógł rozmawiać z Bruno Frye’em.
— Czy nazywa pani szeryfa kłamcą? — spytał porucznik Howard.
— On... on pewnie rozmawiał z kimś, kto kryje Bruno Frye’a — powiedziała Hilary,
wiedząc, że to brzmi beznadziejnie niewiarygodnie.
— Nie — potwierdził Howard. — Szeryf Laurensky rozmawiał z Frye’em osobiście.
— Czy on go widział? Czy on rzeczywiście widział Frye’a? — dopytywała się. — Czy
tylko rozmawiał z kimś przez telefon, z kimś, kto twierdził, że jest Frye’em.
— Nie wiem, czy to była rozmowa twarzą w twarz, czy przez telefon — powiedział
Howard. — Ale niech pani sobie przypomni, panno omas, co pani mówiła o wy-
jątkowym głosie Frye’a. Nadzwyczaj głęboki. Skrzypiący. Gardłowy, chrzęszczący głos.
Twierdzi pani, że ktoś mógłby go z łatwością naśladować przez telefon?
— Jeżeli szeryf Laurensky nie zna Frye’a dostatecznie dobrze, to mógł się dać oszu-
kać przez jakąś kiepską imitację. On...
— To jest mały okręg. Człowiek taki, jak Bruno Frye, tak ważny człowiek, jest znany
pewnie każdemu. A szeryf zna go bardzo dobrze od ponad dwudziestu lat — zakończył
triumfalnie Howard.
|