Zapytałem, jakiego rodzaju problemów doświadczał...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Ze wzgldu na rodzaj podmiotu, ktry jest zwizany terminem:- terminy wice organy procesowe;- terminy wice strony bd innych uczestnikw procesu...
»
- Myślę, że szukamy czegoś w tym rodzaju, ale prawie zawsze albo nas oszukują, albo my oszukujemy, Paryż - to miłość na ślepo, wszyscy jesteśmy beznadziejnie...
»
Mimo tych problemów oraz mimo braku zgodności między własno­ściami cząstek przewidywanych w teoriach supergrawitacji a własnościami cząstek...
»
I znowu upłynął czas, aż wreszcie Robin raz jeszcze zapytał młodego Dawida, co słychać za murem, a Dawid rzekł:— Słyszę kukułkę i widzę, jak wiatr...
»
- A więc twierdzi pani, że to pani walizka? - zapytał...
»
– Udało się? – zapytał, szczerząc się w uśmiechu...
»
– Pozwolisz mu żyć? – zapytał w końcu z trwogą Kevin...
»
— Nasza podróż w nieznane? — zapytał Peters poważnie tym razem...
»
— Jak powodzi się Jankowi w przedszkolu? — zapytała jednak Andrzeja matka...
»
Otóż jednymi z najbardziej letalnych chorób są bakteryjne infekcje w rodzaju choleryazjatyckiej – Vibrio cholerae, czy dżumy dymienicznej – Yersinia...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Odpowiedział, że wielu; zbyt wielu, aby dyskutować o tym przez telefon. Oznajmił, że moje przemówienie przypomniało mu o nich. Zapytałem, w jaki sposób, ale nie wyjaśnił. Jego głos był przepełniony stresem, prawie cierpiący. Zapytał, czy zgodzę mu się pomóc. Odparłem, że naturalnie, zostanę do późna i spotkam się z nim natychmiast.
– Uznałeś to zachowanie za kryzysowe?
– Przynajmniej graniczące z kryzysem; słyszałem rzeczywiście ból w jego głosie. I... – uśmiechnął się – nie miałem żadnych planów na wieczór poza kolacją z jedną z moich żon, chyba trzecią... Teraz rozumiesz, dlaczego byłem tak kiepskim obiektem matrymonialnym... Ku mojemu zdziwieniu nie zgodził się, pora nie była dla niego właściwa. Ale oświadczył, że przyjdzie następnego wieczora. Byłem trochę zbity z tropu, ale znasz pacjentów: opór, ambiwalencja...
Skinąłem głową.
– Tak więc umówiliśmy się na następne popołudnie, ale nie przyszedł. Numer telefonu, który mi podał, był głuchy i nie figurował w żadnej lokalnej książce telefonicznej. Uznałem to za dziwne, ale cały nasz zawód jest dziwaczny, prawda? Trochę rozmyślałem nad tą sprawą, a potem zapomniałem. Aż do dzisiaj. Jego obecność na konferencji... cały ten gniew. Nie wiem.
– Nazywał się Silk?
– Waham się co do tego, Alex. Nigdy formalnie nie stał się moim pacjentem, ale w pewnym sensie nim był. Ponieważ poprosił o pomoc, a ja telefonicznie udzieliłem mu porady, a przynajmniej usiłowałem...
– To nie było żadne formalne leczenie, Bert. Nie widzę żadnego etycznego problemu.
– Nie w tym rzecz. Jest tu do rozważenia pewna kwestia moralna.
– Istotnie jest – przyznałem – ale spójrz na to z innej strony. Dwa morderstwa. Trzy, jeżeli liczyć Granta Stoumena. Może cztery, jeśli ktoś zepchnął Mitchella Lernera ze skały. Myra Paprock została zmasakrowana i zgwałcona. Zostawiła dwójkę małych dzieci. Niedawno rozmawiałem z jej mężem. Nadal jeszcze nie doszedł do siebie.
– Jesteś bardzo dobry w motywacji, młody człowieku.
– Robię co mogę, Bert. Jak to się wszystko ma do kwestii moralnej?
Uśmiechnął się.
– Bez wątpienia jesteś praktykującym terapeutą... Nie, nie nazywał się Silk. Podał inną nazwę materiału. Merynos. Tak, pamiętam dokładnie.
– To imię?
– Nie wyjaśnił. Przedstawił się jako „pan Merynos”. Zabrzmiało to pretensjonalnie u kogoś tak młodego. Okropnie niepewnie.
– Potrafisz określić jego wiek?
– W okolicach dwudziestki. Miał impulsywność młodzika. Ale był zestresowany. Stres powoduje regresję, więc może był nieco starszy.
– Kiedy założono Szkołę Poprawczą?
– W sześćdziesiątym drugim.
– Jeżeli był dwudziestoparolatkiem w siedemdziesiątym dziewiątym, to mógł się zaliczać do grona pacjentów lub personelu. Merino to hiszpańskie imię.
– Mógł być równie dobrze kimś w ogóle nie związanym ze szkołą stwierdził – a co jeżeli był po prostu kimś siedzącym w audytorium podczas sympozjum i zareagował na nie z jakiejś przyczyny?
– Możliwe – odparłem – Dorsey Hewitt w 1979 miał osiemnaście lat. Lyle Gritz rok więcej.
– W porządku; dzięki za tę informację. Nie ujawnię jej; chyba że będzie to kluczowe dla sprawy. Czy pamiętasz jeszcze coś, co mogłoby pomóc?
– Nie, nie wydaje mi się. Dziękuję ci za ostrzeżenie mnie.
Rozejrzał się po swym małym domku rozmarzonym wzrokiem.
– Masz dokąd pójść? – zapytałem.
Skinął głową.
– Zawsze się znajdzie jakieś nowe miejsce i nowe przygody.
Odprowadził mnie do samochodu. Upał trochę się zwiększył i tłuste pszczoły leniwie poruszały się w powietrzu.
– Odjazd do Santa Barbara? – zapytał.
– Tak.
– Przekaż Katarinie moje pozdrowienia. Najszybciej dojedziesz tam 105. Zaraz za miastem jest zjazd na autostradę, a stamtąd to jakieś pół godziny drogi.
– Dzięki.
Potrząsnęliśmy dłońmi.
– Jeszcze jedna rzecz, Bert?
– Tak?
– Chodzi o problemy Lernera. Czy w jakiś sposób mogły zrodzić się w szkole?
– Nie wiem. Nie mówił nigdy o pracy w szkole. Był bardzo zamkniętą w sobie osobą.
– Pytałeś go o to?
– Pytałem go o każdy element jego przeszłości. Odmawiał rozmowy na tematy inne niż alkoholizm. W swojej pracy gardził behawioryzmem, ale kiedy doszło do jego terapii, chciał zostać odrestaurowany. Chciał czegoś krótkoterminowego i dyskretnego – hipnozy, czegokolwiek.
– Jesteś analitykiem. Dlaczego przyszedł do ciebie?

Powered by MyScript