I zaraz potem, ukazując w uśmiechu zupełnie nieksięże zęby, dodał: - W końcu były trzy krzyże. Stałem, patrząc na pokój tak, jakbym go oglądał na ekranie: rząd krewnych przesuwający się obok Emmy, żegnają młody Douglas, uściski dłoni, powszechna zgodność co do tego, że ludzie spotykają się dzisiaj tylko na pogrzebach. Zostałem wyłączony, ale za cenę jakiego wybawienia! Trzy I krzyże... cała gama... Nie moja więc rzecz być dobrym, nie mnie przypisany poniżający strach przed własną świętością! Mnie pisana bezpieczna samoświadomość łotrostwa! Stałem w milczeniu i bezczynnie, podczas gdy goście się rozchodzili. Podeszła Emmy i coś do mnie mówiła, ale nie wiem co. Musiałem chyba w końcu usiąść, chociaż nie pamiętam, jak to się stało. Pani Wilson musiała też posprzątać cały ten bałagan, ale w ogóle jej nie zauważyłem. Był to stan zbliżony do i katatonii. Nazajutrz Emmy oświadczyła, że sprzeda dom, zaraz jak tylko się stąd “odpierdolę", tak właśnie to ujęła. Potem wyszła, by oddawać się pracy społecznej na rzecz dołów klasy średniej czy gdzieś tam, a ja zostałem sam i mogłem się zająć oczyszczaniem domu ze swoich rzeczy. Okazuje się, że oprócz papierów, które tak drażniły Liz i Capstone'a Bowersa, zostało po mnie niewiele. Pamiętam, jak przyszło mi do głowy, że bezwiednie chciałem chyba, żeby ich drażniły. Tak mało przecież wiemy o swoim bieżącym ja, prawda? Przyszedł Rick i skamlał, przeklinał mnie, ujadał. 7.akazałem mu wstępu do domu i jeśli się nad tym zastanowić, jest to dość zabawne. Ale on kręcił się wciąż w pobliżu, śpiąc Bóg wie gdzie i szpiegując mnie raz po raz. zza węgła. Od czasu tego snu, jak każdy poczytalny człowiek orientuję się bezbłędnie, kiedy ludzie są naprawdę, a kiedy nie. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Rick jest naprawdę i że mnie podgląda, nie mając zielonego pojęcia o tym, że uzdrowienie go jest w mojej mocy, co więcej, jest moim zamiarem. Spełnię jego marzenie. Wilfred Barclay, wybitny doradca. Zadzwonił Capstone Bowers. Na pogrzeb nie przyszedł, ale miał czelność zażądać zwrotu swoich książek i strzelby. Odłożyłem słuchawkę. Zapomniałem dodać, że opróżnił to, co składało się kiedyś na moją naprawdę doskonale zaopatrzoną piwniczkę, i nie uzupełnił jej. Od wyjścia Emmy zajmuję się przekopywaniem niektórych zwałów papieru ze skrzynek po herbacie, ale przede wszystkim rozmyślam i piszę na maszynie tę krótką relację. Wczoraj za jednym zamachem przeczytałem całość na nowo, od Ricka przy śmietniku do Douglasa na pogrzebie. Stypa. Ha et cetera. Pomijając powtórzenia, dosłowności, żargon i luki, jest to całkiem rzetelny zapis różnych okoliczności, w których klown gubi spodnie. W moim wieku nie należy się już spodziewać, że będzie ich wiele więcej. Naprawdę myślę, że najlepszy ze wszystkich, prawdziwie teologicznie dowcipny numer z całej jego błazenady to z pewnością stygmaty przyznane za tchórzostwo w obliczu wroga! Ale św. Franciszek i różne inne przekonywające postacie nie dostawały stygmatów tylko na rękach i na stopach, mieli też ranę w boku, która wykończyła Chrystusa, albo w każdym razie stanowiła świadectwo jego śmierci. Tej rany jeszcze mi brakuje; i prawdę mówiąc, niewiele już mam czasu i okazji, żeby wpakować się w kabałę, która mogłaby mi ją zapewnić. Bo znowu zamierzam zniknąć. Może samochód, w którym można spać? Mikrobus? Przyczepa? Miska żebracza pod jakimś hinduskim drzewem? Nie te lata, Wilf! Na to już za późno. Ucieknę w wygodę i bezpieczeństwo! I w ten oto sposób docieramy do dnia dzisiejszego. Wyrzuciłem wszystkie papiery ze skrzynek i ułożyłem je w stertę nad rzeką. Siedzę teraz przy biurku i podnosząc głowę znad maszyny do pisania widzę ten stos, prawdziwą górę w większości białego papieru, który tam czeka... zaskakująco biały na tle ciemnego lasu po przeciwnej stronie rzeki. Kiedy skończę ten maszynopis, pójdę tam z puszką nafty, obleję stos i podpalę... rytuał przemijania utworzony z osadu, obciętych paznokci, obciętych włosów, zużytego czasu, bezużytecznej korespondencji, recenzji, studiów, oświadczeń o dochodach, maszynopisów, międzywierszy, odbitek korektorskich - przycisk z papieru całego żywota. A potem odszukam Ricka i dam mu tę garść kartek, wszystko co trzeba, wszystko co pozostanie, wszystko co może stanowić przeciwwagę dla kłamliwych opowieści, stronniczych dzienników i całej reszty. Będzie to rodzaj umierania. Wolność zaiste, doprawdy wolność.
|