Zaskoczył mnie...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Pewnie zechce pan zobaczyć zwłoki?— Ależ nie! Zwłoki mnie nie interesują...
»
- Niestety, Wasza Wysokość - powiedział Kun­ze - moim skromnym zdaniem fakty w tej sprawie zdecydowanie upoważniają mnie do formalnego oskar­żenia...
»
Wtedy z nagła ozwał się z niebios cudowny głos, wychwalający mój czyn miłosierny:— Niech mnie wszyscy diabli, synu! To ci będzie policzone!— A niech...
»
Dzwoniono na Angelus, kiedy zjawił się obok mnie wieśniak włoski na ośle swoim i obadwa zdjęliśmy kapelusze, po krótkiej modlitwie wraz przez toż uczestnictwo w...
»
Dwukrotnie otwierał jeszcze usta, żeby się do mnie odezwać, zanim się oddaliłem, i nawet zrobił krok za mną, lecz zatrzymał się i uderzając biczem po nogach...
»
Chłopiec przez cały czas obserwował mnie uważnie i chyba odgadł moje myśli, gdyż powiedział: - Ten człowiek był prawdziwym czarownikiem, prawda? O mało...
»
88 — E! — powiada on do mnie ze słodkawą miną...
»
W drodze do Dachau Po aresztowaniu, gdy mnie ciupasem transportowana do obozu koncentracyjnego w Dachau, podróż przedstawiała się w ten sposób, że w...
»
— Posłano mnie tutaj, żebym dowiedział się, czego potrzebujecie — zwrócił się do najstarszej kobiety...
»
— Nie wiem, o co mnie oskarżasz — powiedziała i właściwie nie do końca było to kłamstwem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

I zaraz potem, ukazując w uśmiechu zu­pełnie nieksięże zęby, dodał:
- W końcu były trzy krzyże.
Stałem, patrząc na pokój tak, jakbym go oglądał na ekra­nie: rząd krewnych przesuwający się obok Emmy, żegnają młody Douglas, uściski dłoni, powszechna zgodność co do tego, że ludzie spotykają się dzisiaj tylko na pogrzebach.
Zostałem wyłączony, ale za cenę jakiego wybawienia! Trzy I krzyże... cała gama... Nie moja więc rzecz być dobrym, nie mnie przypisany poniżający strach przed własną świętością! Mnie pisana bezpieczna samoświadomość łotrostwa! Stałem w milczeniu i bezczynnie, podczas gdy goście się rozchodzili. Podeszła Emmy i coś do mnie mówiła, ale nie wiem co. Mu­siałem chyba w końcu usiąść, chociaż nie pamiętam, jak to się stało. Pani Wilson musiała też posprzątać cały ten bała­gan, ale w ogóle jej nie zauważyłem. Był to stan zbliżony do i katatonii.
Nazajutrz Emmy oświadczyła, że sprzeda dom, zaraz jak tylko się stąd “odpierdolę", tak właśnie to ujęła. Potem wyszła, by oddawać się pracy społecznej na rzecz dołów klasy śred­niej czy gdzieś tam, a ja zostałem sam i mogłem się zająć oczyszczaniem domu ze swoich rzeczy. Okazuje się, że oprócz papierów, które tak drażniły Liz i Capstone'a Bowersa, zo­stało po mnie niewiele. Pamiętam, jak przyszło mi do głowy, że bezwiednie chciałem chyba, żeby ich drażniły. Tak mało przecież wiemy o swoim bieżącym ja, prawda?
Przyszedł Rick i skamlał, przeklinał mnie, ujadał. 7.aka­załem mu wstępu do domu i jeśli się nad tym zastanowić, jest to dość zabawne. Ale on kręcił się wciąż w pobliżu, śpiąc Bóg wie gdzie i szpiegując mnie raz po raz. zza węgła. Od czasu tego snu, jak każdy poczytalny człowiek orientuję się bez­błędnie, kiedy ludzie są naprawdę, a kiedy nie. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Rick jest naprawdę i że mnie podgląda, nie mając zielonego pojęcia o tym, że uzdrowie­nie go jest w mojej mocy, co więcej, jest moim zamiarem. Spełnię jego marzenie. Wilfred Barclay, wybitny doradca.
Zadzwonił Capstone Bowers. Na pogrzeb nie przyszedł, ale miał czelność zażądać zwrotu swoich książek i strzelby. Odłożyłem słuchawkę. Zapomniałem dodać, że opróżnił to, co składało się kiedyś na moją naprawdę doskonale zaopa­trzoną piwniczkę, i nie uzupełnił jej.
Od wyjścia Emmy zajmuję się przekopywaniem niektórych zwałów papieru ze skrzynek po herbacie, ale przede wszy­stkim rozmyślam i piszę na maszynie tę krótką relację. Wczo­raj za jednym zamachem przeczytałem całość na nowo, od Ricka przy śmietniku do Douglasa na pogrzebie. Stypa. Ha et cetera.
Pomijając powtórzenia, dosłowności, żargon i luki, jest to całkiem rzetelny zapis różnych okoliczności, w których klown gubi spodnie. W moim wieku nie należy się już spodziewać, że będzie ich wiele więcej. Naprawdę myślę, że najlepszy ze wszystkich, prawdziwie teologicznie dowcipny numer z ca­łej jego błazenady to z pewnością stygmaty przyznane za tchórzostwo w obliczu wroga! Ale św. Franciszek i różne inne przekonywające postacie nie dostawały stygmatów tylko na rę­kach i na stopach, mieli też ranę w boku, która wykończyła Chrystusa, albo w każdym razie stanowiła świadectwo jego śmierci. Tej rany jeszcze mi brakuje; i prawdę mówiąc, nie­wiele już mam czasu i okazji, żeby wpakować się w kabałę, która mogłaby mi ją zapewnić. Bo znowu zamierzam zniknąć. Może samochód, w którym można spać? Mikrobus? Przyczepa? Miska żebracza pod jakimś hinduskim drzewem? Nie te lata, Wilf! Na to już za późno. Ucieknę w wygodę i bezpieczeń­stwo!
I w ten oto sposób docieramy do dnia dzisiejszego. Wy­rzuciłem wszystkie papiery ze skrzynek i ułożyłem je w ster­tę nad rzeką. Siedzę teraz przy biurku i podnosząc głowę znad maszyny do pisania widzę ten stos, prawdziwą górę w większości białego papieru, który tam czeka... zaskaku­jąco biały na tle ciemnego lasu po przeciwnej stronie rzeki. Kiedy skończę ten maszynopis, pójdę tam z puszką nafty, obleję stos i podpalę... rytuał przemijania utworzony z osa­du, obciętych paznokci, obciętych włosów, zużytego czasu, bezużytecznej korespondencji, recenzji, studiów, oświadczeń o dochodach, maszynopisów, międzywierszy, odbitek korek­torskich - przycisk z papieru całego żywota.
A potem odszukam Ricka i dam mu tę garść kartek, wszy­stko co trzeba, wszystko co pozostanie, wszystko co może stanowić przeciwwagę dla kłamliwych opowieści, stronni­czych dzienników i całej reszty. Będzie to rodzaj umiera­nia. Wolność zaiste, doprawdy wolność.

Powered by MyScript