Gzyms nad kominkiem obstawiony figurynkami z porcelany, niektóre nadtłuczone, innym brakowało ręki lub nogi. Zegar ścienny głosił chwałę coca-coli. Zatrzymał się na godzinie siódmej piętnaście. – Siadajcie – powiedział Crotty. Zrzucił z fotela gazety i zagłębił się w nim. Gdy siadał, uniosła się nad nim chmura kurzu. My z Milem oczyściliśmy skrzypiącą sofę i mieliśmy już swoją własną chmurę kurzu. Crotty odchrząknął. Milo wyciągnął portfel i wręczył mu kilka banknotów. Stary przeliczył, rozłożył je jak wachlarz i zacisnął w dłoni. – Okay – powiedział. – A więc do rzeczy. Belding Leland. Kapitalistyczna świnia, za dużo szmalu, bez skrupułów, utajony pedzio. – Co pan opowiada? – zapytałem i usłyszałem jęk Mila. Crotty obrócił się ku mnie. – Bo jestem cholernym ekspertem od rzeczy utajonych, panie doktorze psychologii. Pan ma dyplom, a ja doświadczenie. – Po chwili dodał z szerokim uśmiechem: – Osobiste. – Przejdźmy do Beldinga – powiedział Milo. Crotty zignorował jego słowa. – Pozwól, że ci powiem, Kędzierzawy, iż jedyna rzecz, na jakiej się znam, to konspira. Trzydzieści pieprzonych lat żyłem w konspirze. Miło ziewnął, zamknął oczy. – Jest cholernie znudzony – rzekł Crotty. – Jeżeli ktokolwiek powinien tego wysłuchać, to właśnie on. Kurczę, aż nie do wiary, że ktoś taki ważny klęczał przede mną i błagałbym uszczknął mu trochę ze swojej mądrości. Zaraz, jak to było, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? Leżałem jak nieżywy na pogotowiu, słodki Rick robił mi masaż serca, przywracał mi życie. Wtedy to pojawił się ten Drągal, byczysko w pełnej krasie, patrzy na zegarek i pyta, kiedy Rick kończy dyżur. „Piękny i bestia”, cholera! – Obrócił się do Mila i pogroził mu palcem. – Zawsze byłeś zimny drań. Życie ze mnie ulatywało, a ja o niczym innym nie mogłem myśleć, tylko o twoim kutasie. – Mówisz tak, Ellston, jakby ci naprawdę groziła śmierć. To była zwykła niestrawność. Gazy. Za dużo menudo, za mało strawy duchowej. – To ty tak mówisz. – I do mnie: – Nie miałeś łatwego zadania, psycholu. Odwaliłeś kawał cholernej roboty, żeby osiągnąć takie szczyty samozaparcia. – Belding – powiedział Milo. – Albo zwracaj forsę. – Belding – powtórzył Crotty. – Kapitalista. Zdeprawowany. Dlatego że się krył. Wiem co to znaczy dla człowieka. – Wstał, popatrzył na pudła stojące obok, padł na kolana przed jednym z nich i obydwiema dłońmi jął w nim grzebać. – Zaczyna się – mruknął Milo. Crotty wyciągnął brązowy, oprawny w skórę album, przerzucił kilka stron, potem usiadł przy mnie i wskazał palcem. – Tu. Palec spoczął na fotografii młodego mężczyzny w mundurze policyjnym. Czarnobiałej, z ząbkowanymi brzegami, tak jak zdjęcie Sharon i Shirlee. Młody mężczyzna w mundurze policyjnym stał obok wozu patrolowego na ulicy wysadzanej palmami. Rysy miał delikatne, prawie dziewczęce, oczy duże, okrągłe. Niewinne. Gęste, falujące, ciemne włosy z przedziałkiem pośrodku, dołek w prawym policzku. Ładny chłopak – z wyrazu twarzy przypominał młodego Monty’ego Clifta. – Spójrz na to – powiedział Crotty i wskazał inne zdjęcie na tej samej stronie. Ten sam mężczyzna po cywilnemu – stoi przy dodge’u, którego widziałem na podwórku. Ubrany w sportowy garnitur, obejmuje dziewczynę w opalaczu i szortach. Jej twarz ktoś zamazał długopisem. – Był ze mnie wtedy chłop na schwał – ciągnął. Wyrwał mi album, zamknął, rzucił na podłogę.
|