Słuchałem nieuważnie, pochłonięty tym, co widziałem. | Od początku października jesteśmy jak te oszalałe mrówki. Gromadki ludzi gestykulują na ulicach, mężczyźni wchodzą i wychodzą z domów, spiętrzają się stosy mebli, potenajj wnosi się je z powrotem na górę, następnie wyrzuca przez okna. Na dole kłócą się Polacy: jakiś Żyd wystawił swoje o razy na licytację. Wchodzę na nasze podwórko; przy brami siedzi, płacząc, jakaś starsza kobieta. - Trzydzieści siedem lat, tu jest całe moje życie, i musze to wszystko porzucić!- woła, jakby biorąc mnie na świadka. Nie mam odwagi zostać, znów wychodzę. Rodziny pchają wózki załadowane pościelą, walizkami - mrówki. Umieszczona samochodzie głośnik podaje w regularnych odstępach czasu granice dzielnicy żydowskiej, ogłasza rozmaite zakazy, terminy przeprowadzek: 31 października, potem 15 listopada.Patrzę, słucham. Ojciec przyszedł do nas kilka razy. Mamy więc getto - powiedział. - Wyrządzą nam wiele złego. Ale będziemy wśród swoich. Może tak będzie prościej przez pewien czas. Tylko przez pewien czas. Wiemy, dokąd się udać. Przeprowadzimy się na ulicę Miłą pod nr 23, do jednego z zakonspirowanych mieszkań ojca. Ale czekamy na ostatni wyznaczony termin, aby się upewnić, że nie będzie nowej zwłoki, nowych zarządzeń. Czy można mieć jakąś pewność? Co dzień, co chwila przekonuję się, że w tych czasach prawa, słowa, życie nie są pewne. Polacy i Żydzi stali się zwierzętami, zdanymi na łaskę ślepego losu, przypadku. Widziałem, jak potężnie zbudowany, łysy tragarz, zanosząc się od śmiechu, wyrzucał meble z domu przy ulicy Dzielnej pod dwudziestym trzecim. Słyszałem na Wroniej żydowskie dziecko, które krzyczało: -Jestem Niemcem! Jestem Niemcem! Jego piskliwy głosik rozdzierał mi serce. Jakiś starzec głaskał malca po włosach, bezskutecznie usiłując go uspokoić. Nie trzeba wpadać w panikę, tylko mieć się na baczności powtarzał mój ojciec. Matka chciałaby przeprowadzić się niezwłocznie. Tulę ją do siebie, proszę - tak jak ojciec - by jeszcze zaczekała, by nie wychodziła na ulicę. Wczoraj spotkałem na Ciepłej grupę iiesmanów. Szli jezdnią, która pustoszała przed nimi. Idący na czele odwracał głowę na prawo i lewo, a pozostali śmieli się. Szedłem w dużej odległości za nimi, wślizgując się co chwila do bramy. Weszli do jakiegoś sklepu i usłyszałem głośne krzyki; ze sklepu wybiegły dwie nagie kobiety, przyciskając do siebie odzież. Tego samego dnia zobaczyłem na Mura-nowskiej dwudziestu Żydów stojących pod ścianą z podniesionymi rękami. Mijam ich, idę dalej. Te ulice to obraz świata, który oszalał, wszyscy się potrącają, z trudem można przejść. Na Lesznie, na Grzybowskiej tłum jest tak gęsty, że muszę torować sobie drogę łokciami. Ojciec niepokoi się. - Nie powinieneś przebywać tyle na ulicy. Robią obławy. Zabijają. Matka błaga mnie, z płaczem prosi ojca, aby kategorycznie zakazał mi wychodzić. - Trzeba wiedzieć, co się dzieje. To moja jedyna odpowiedź. Chcę wiedzieć. Chcę widzieć, jak rośnie ten ceglany mur, jak się wydłuża, żeby nas zamknąć. Przy placu Parysowskim wygląda jak mur więzienny, a cała nasza dzielnica (zakazano nam przez megafon nazywać ją gettem) stanie się więzieniem, Pawiakiem warszawskich Żydów. Chcę wiedzieć, bo nie mam zamiaru dać się zamknąć. Chodzę w tłumie i powtarzam sobie: „Nie dam się schwytać!" Jestem niemal szczęśliwy, dokoła ludzie kulą się i drżą z zimna, ale ja nie czuję chłodu, raczej siłę i spokój. Jestem Lajtak, kot z nadwiślańskiej skarpy, który nigdy nie pozwolił się schwytać. Sobota, 16 listopada. Mieszkamy w getcie. Wczoraj ojciec zaprowadził nas na Miłą pod dwudziesty trzeci. Przechodząc koło kościoła na Nowolipkach zobaczyliśmy księży, zbierających podpisy na petycji o wyłączenie tej ulicy z getta. Każdy stara się, jak może, usiłuje bronić swego, czepiając się przeszłości, wszystkiego, czym dawniej żył. Niektórzy stracili wszystko; do getta przywieziono ciężarówki Żydów z Pragi. Nie mają już nic, cały ich dobytek mieści się w kilku walizkach. Chroniąc się od zimna koczują na klatkach schodowych, przed drzwiami mieszkań. - Teraz wszystko będzie kwestią solidarności - powtarzał ojciec. - Musimy im pokazać!
|