83   kiegoś życia...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
ja wszedłem do mieszkania generała Chłopickiego i nazwałem go z d r a j c ą, co tak roz- gniewało generała, że zasłabł niebezpiecznie i o mało życia nie...
»
poziom życia się obniża, to ogólna sytuacja jest w sumie gorsza, a nie lepsza,nawet jeśli równocześnie udział sektora prywatnego, zakres liberalizacji...
»
Przyznaję, że w tych opisach życia w kosmicznych habitatach puściłem wodze fantazji, lecz miało to być jedynie impulsem do następnych konstatacji: dotychczas...
»
rwnie formy ycia politycznego, w ktrej obdarzeni cnot ludzie bdsi czuli u siebie, jeeli w ogle mog si tak czu w...
»
działalność gospodarczą – pojawia się też motyw integracyjny: zapewnienie środków do życia, względnie praca powiąza-na z terapią...
»
t, ktra bya nadziej i szczciem jego ycia i dla ktrej jedynie pragn zachowa oczy...
»
 Rozdział dziewiętnastyGaruth spędził na Shapieronie dwadzieścia osiem lat swojego życia...
»
prostu tym, że królewna i jej otoczenie budzą się na nowo do życia...
»
życia, ważniejszym może niż rodzące się powoli uczucie...
»
emancypowanego jako wyposażenie na dalszą drogę życia...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

I oto proszę: „Płakać nietrudno. Za to wy­trwać - trudniej”.
- Wika nie płakała nawet w czasie najgorszych bombar­dowań. Krzyczała za to: „Ja tego nie wytrzymam!”. Póki krzyczała, wiedziałem, że wytrzyma - potwierdza Saszka.
Każdy z nas czasami próbuje oderwać się od trywialnej codzienności i zaznać prawdziwego życia. Oto ono - chy­ba tam, za zakrętem. Ale nie, okazuje się, że to znowu by­ła tylko fatamorgana. Wtedy zaczynamy zdawać sobie sprawę: trzeba szukać w e w n ą t r z... Ale doczesność po­zostaje doczesnością - i znowu biegamy w kółko, szuka­my nowych, ostrzejszych wrażeń. I - kolejna klęska.
A tutaj, w roztrzaskanym, gnijącym za życia Groźnym, gdzie na zewnątrz nie ma już nic, nie ma na czym za­trzymać wzroku - a jeśli już, to na nieszczęściu, zwłaszcza cudzym - tu właśnie może być życie prawdziwe.
Niechby nawet prawie w jaskini. W klitce metr na metr. W kuchni, która wygląda jak dekoracja. Gdzie z lodówki, nie wiadomo dlaczego, wyjmuje się grzebień... W Mia­steczku Iwanowa już od kilku lat nie ma elektryczności - lodówka zamieniła się w szafę przydatną najwyżej do prze­chowywania grzebieni.
Kuchenka? Stoi, naturalnie. Ale gazu też nie ma. I dla­tego uszeregowane na niej garnki grają rolę symbolu walki o lepszą przyszłość: jak będzie gaz, to będzie i jedzenie go­towane na kuchni, a nie ulicznym ognisku.
Zlew? Oczywiście! Co to za kuchnia bez zlewu. Nie­stety, w rurach zamiast wody wciąż jest tylko powietrze.
I nad głową wisi plafon, ale światła nie ma!
A Wika ku radości Saszy nadal czyta wiersze:
Jesteśmy tu. Na razie jeszcze żywi.
Jak to się zwykle mówi: Pan Bóg strzegł.
Ostatkiem sił nadziei nie tracimy,
Że pocisk w nas lecący cofnie się.
84
 
Bez wody, światła mijają nam dni Na brzegu morza bólu, leź i krwi.
-  Można prosić o jeszcze jeden? -Jasne - Wika i mnie traktuje pobłażliwie.
Poświęćcie nam choć trochę uwagi - Staliśmy się więźniami rozpaczy.
Nie ma dla nas ucieczki z tej matni.
A pociski latają jak ptaki.
Kogo dzisiaj śmiertelnie zadrasną?
Jeszcze lecą, a już są pod czaszką.
W sen by rzucić się, jak w staw milczący,
A obudzić, gdy wszystko się skończy.
Wstydzę się przy nich płakać. I nie płaczę. Nie wiem, jak wyrazić swoje uczucia - prawic wszystko jest bez zna­czenia w porównaniu z ich życiem. Wszystko jest atrapą, tak jak przedmioty w tej kuchni - kuchenka, lodówka, kra­ny... Wszystko jest atrapą oprócz uczucia. Inaczej niż w moskiewskich kuchniach, gdzie wszystko dla odmiany jest autentyczne. Wszystko - oprócz uczuć. Które niewąt­pliwie są sztuczne. Za dobrze nam się wiedzie jak na kraj, w którym od tak dawna trwa wojna.
... A jednak łajza z ciebie, Saszka! - Wika odrobinę się złości. - Przecież jest dopiero rano. Ile razy trzeba ci po­wtarzać: nie pal na czczo. To szkodliwe!
-  Ale nie mogę wytrzymać, Wika! Miałem siedem lat, jak zacząłem. -  Siedem? Słyszycie? Gdybym wiedziała, to bym za ciebie nie wyszła... I - śmiech. Poranny, świeży i wesoły.
Kiedy opuszczasz cudzy dom, zawsze już wiesz - czy chcesz, czy nie chcesz tu wrócić. Ja - chcę. Żeby jeszcze raz posiedzieć w ciepłym pokoiku z tą parą.
 
VII
KOMSOMOLSKOJE, KTÓREGO NIE MA
Chyba nie ma człowieka,      by pozwolił sobie na
stwierdzenie, że nieszczęście Chatynia'* to więcej niż zgroza Guemiki. Cierpienia nic mierzy się wagą i centymetrem. Każde jest osobnym bólem, najcięższym dla tych, których bezpośrednio dotyka. Druga wojna czeczeńska zapisała w hi­storii najnowszej naszego kraju kilka kart porównywalnych z Guerniką i Chatyniem. Dotyczy to ilości zniszczeń, ofiar, przelanej knoi i dalszych skutków dla otaczającego nas świa­ta. / nieważne, że na razie mało kto jest tego świadom: przyj­dzie czas - prawda wyjdzie na jaw.
Jedna z takich z takich kart nazywa się „Komsomol- skoje*.
Komsomolskoje to niegdyś bardzo duża wieś, siedem ki­lometrów od Urus-Martanu, siedziby władz rejonowych. Mieszkało tu kilka tysięcy ludzi, był szpital, dom kultury, sklepy, śliczne, kręte i pagórkowate ulice oraz cudowna ni­czym w Szwajcarii panorama gór.
Wśród wielu innych wychował się łam człowiek o nazwi­sku Gełajew a imieniu Rusłan. I to zadecydowało o dalszej historii wioski i losach tysięcy ludzi.
* Chatyń - wieś w obwodzie mińskim na Białorusi. W 1943 ro­ku została spałona przez Niemców, a wszyscy mieszkańcy wymordo-, wani.
86
 
Na początku lutego 2000 roku wojska federalne doszczęt­nie zburzyły Komsomolskoje - krótko po tym, jak wszedł do wsi oddział komendanta potowego Gełajewa. Oblężenie trwało miesiąc, po czym rosyjscy żołnierze i bojownicy Geła­jewa opuścili wioskę - wrócili do swoich kwater. Komsomol- skoje było już tylko fantasmagoryczną kompozycją pogorze­lisk, ruin i świeżych mogił na cmentarzu.
Półtora roku później
Kiedy idzie się byłą ulicą Centralną, to z początku je­dynym odczuciem jest wrażenie nierzeczywistości tego, co się dzieje. Z jednej strony martwa pustynia, nieustępli­wa cisza, nawet ptaki nie śpiewają - nigdzie nie słychać głosów natury, do których przywykliśmy. Z drugiej - jak w filmie grozy: czasem rozlegają się jakieś dźwięki... Dro­ga do nich, a więc do tego, co żywe, prowadzi pod górę. Najwidoczniej w dawnych dobrych czasach była tu ulica, ale teraz pozostały już tylko niechlujnie rozrastające się na wszystkie strony krzewy, wstydliwie zasłaniające jakieś ru­iny na drugim planie.
Na wydeptaną ścieżkę wychodzi człowiek. Ma znisz­czone ubranie, jest chudy jak szczapa. Jak więzień Buchen- waldu. Najpewniej sprawiła to gruźlica, która teraz szerzy się Czeczenii.
-  Pan tu mieszka? -  Tak. To jest była ulica Riecznaja. - Mężczyzna macha ręką w' stronę krzaków, z których wyszedł. - Kogo szuka­cie? -  Wszystko jedno. Kogoś, kto tu mieszka. -To właśnie ja. Na naszej ulicy jest zupełnie pusto. Tak w ogóle to podobno wróciło tu sto pięćdziesiąt rodzin. Ale domu nie ma nikt.
-  Czy jest tu jakaś władza? Rada wiejska? 87
 
-  Nie ma. Sami sobą się zajmujemy. -Jak to?

Powered by MyScript