I oto proszę: „Płakać nietrudno. Za to wytrwać - trudniej”. - Wika nie płakała nawet w czasie najgorszych bombardowań. Krzyczała za to: „Ja tego nie wytrzymam!”. Póki krzyczała, wiedziałem, że wytrzyma - potwierdza Saszka. Każdy z nas czasami próbuje oderwać się od trywialnej codzienności i zaznać prawdziwego życia. Oto ono - chyba tam, za zakrętem. Ale nie, okazuje się, że to znowu była tylko fatamorgana. Wtedy zaczynamy zdawać sobie sprawę: trzeba szukać w e w n ą t r z... Ale doczesność pozostaje doczesnością - i znowu biegamy w kółko, szukamy nowych, ostrzejszych wrażeń. I - kolejna klęska. A tutaj, w roztrzaskanym, gnijącym za życia Groźnym, gdzie na zewnątrz nie ma już nic, nie ma na czym zatrzymać wzroku - a jeśli już, to na nieszczęściu, zwłaszcza cudzym - tu właśnie może być życie prawdziwe. Niechby nawet prawie w jaskini. W klitce metr na metr. W kuchni, która wygląda jak dekoracja. Gdzie z lodówki, nie wiadomo dlaczego, wyjmuje się grzebień... W Miasteczku Iwanowa już od kilku lat nie ma elektryczności - lodówka zamieniła się w szafę przydatną najwyżej do przechowywania grzebieni. Kuchenka? Stoi, naturalnie. Ale gazu też nie ma. I dlatego uszeregowane na niej garnki grają rolę symbolu walki o lepszą przyszłość: jak będzie gaz, to będzie i jedzenie gotowane na kuchni, a nie ulicznym ognisku. Zlew? Oczywiście! Co to za kuchnia bez zlewu. Niestety, w rurach zamiast wody wciąż jest tylko powietrze. I nad głową wisi plafon, ale światła nie ma! A Wika ku radości Saszy nadal czyta wiersze: Jesteśmy tu. Na razie jeszcze żywi. Jak to się zwykle mówi: Pan Bóg strzegł. Ostatkiem sił nadziei nie tracimy, Że pocisk w nas lecący cofnie się. 84
Bez wody, światła mijają nam dni Na brzegu morza bólu, leź i krwi. - Można prosić o jeszcze jeden?
-Jasne - Wika i mnie traktuje pobłażliwie. Poświęćcie nam choć trochę uwagi - Staliśmy się więźniami rozpaczy. Nie ma dla nas ucieczki z tej matni. A pociski latają jak ptaki. Kogo dzisiaj śmiertelnie zadrasną? Jeszcze lecą, a już są pod czaszką. W sen by rzucić się, jak w staw milczący, A obudzić, gdy wszystko się skończy. Wstydzę się przy nich płakać. I nie płaczę. Nie wiem, jak wyrazić swoje uczucia - prawic wszystko jest bez znaczenia w porównaniu z ich życiem. Wszystko jest atrapą, tak jak przedmioty w tej kuchni - kuchenka, lodówka, krany... Wszystko jest atrapą oprócz uczucia. Inaczej niż w moskiewskich kuchniach, gdzie wszystko dla odmiany jest autentyczne. Wszystko - oprócz uczuć. Które niewątpliwie są sztuczne. Za dobrze nam się wiedzie jak na kraj, w którym od tak dawna trwa wojna. ... A jednak łajza z ciebie, Saszka! - Wika odrobinę się złości. - Przecież jest dopiero rano. Ile razy trzeba ci powtarzać: nie pal na czczo. To szkodliwe! - Ale nie mogę wytrzymać, Wika! Miałem siedem lat, jak zacząłem.
- Siedem? Słyszycie? Gdybym wiedziała, to bym za ciebie nie wyszła...
I - śmiech. Poranny, świeży i wesoły. Kiedy opuszczasz cudzy dom, zawsze już wiesz - czy chcesz, czy nie chcesz tu wrócić. Ja - chcę. Żeby jeszcze raz posiedzieć w ciepłym pokoiku z tą parą.
VII KOMSOMOLSKOJE, KTÓREGO NIE MA Chyba nie ma człowieka, by pozwolił sobie na stwierdzenie, że nieszczęście Chatynia'* to więcej niż zgroza Guemiki. Cierpienia nic mierzy się wagą i centymetrem. Każde jest osobnym bólem, najcięższym dla tych, których bezpośrednio dotyka. Druga wojna czeczeńska zapisała w historii najnowszej naszego kraju kilka kart porównywalnych z Guerniką i Chatyniem. Dotyczy to ilości zniszczeń, ofiar, przelanej knoi i dalszych skutków dla otaczającego nas świata. / nieważne, że na razie mało kto jest tego świadom: przyjdzie czas - prawda wyjdzie na jaw. Jedna z takich z takich kart nazywa się „Komsomol- skoje*. Komsomolskoje to niegdyś bardzo duża wieś, siedem kilometrów od Urus-Martanu, siedziby władz rejonowych. Mieszkało tu kilka tysięcy ludzi, był szpital, dom kultury, sklepy, śliczne, kręte i pagórkowate ulice oraz cudowna niczym w Szwajcarii panorama gór. Wśród wielu innych wychował się łam człowiek o nazwisku Gełajew a imieniu Rusłan. I to zadecydowało o dalszej historii wioski i losach tysięcy ludzi. * Chatyń - wieś w obwodzie mińskim na Białorusi. W 1943 roku została spałona przez Niemców, a wszyscy mieszkańcy wymordo-, wani. 86
Na początku lutego 2000 roku wojska federalne doszczętnie zburzyły Komsomolskoje - krótko po tym, jak wszedł do wsi oddział komendanta potowego Gełajewa. Oblężenie trwało miesiąc, po czym rosyjscy żołnierze i bojownicy Gełajewa opuścili wioskę - wrócili do swoich kwater. Komsomol- skoje było już tylko fantasmagoryczną kompozycją pogorzelisk, ruin i świeżych mogił na cmentarzu. Półtora roku później Kiedy idzie się byłą ulicą Centralną, to z początku jedynym odczuciem jest wrażenie nierzeczywistości tego, co się dzieje. Z jednej strony martwa pustynia, nieustępliwa cisza, nawet ptaki nie śpiewają - nigdzie nie słychać głosów natury, do których przywykliśmy. Z drugiej - jak w filmie grozy: czasem rozlegają się jakieś dźwięki... Droga do nich, a więc do tego, co żywe, prowadzi pod górę. Najwidoczniej w dawnych dobrych czasach była tu ulica, ale teraz pozostały już tylko niechlujnie rozrastające się na wszystkie strony krzewy, wstydliwie zasłaniające jakieś ruiny na drugim planie. Na wydeptaną ścieżkę wychodzi człowiek. Ma zniszczone ubranie, jest chudy jak szczapa. Jak więzień Buchen- waldu. Najpewniej sprawiła to gruźlica, która teraz szerzy się Czeczenii. - Pan tu mieszka?
- Tak. To jest była ulica Riecznaja. - Mężczyzna macha ręką w' stronę krzaków, z których wyszedł. - Kogo szukacie?
- Wszystko jedno. Kogoś, kto tu mieszka.
-To właśnie ja. Na naszej ulicy jest zupełnie pusto. Tak w ogóle to podobno wróciło tu sto pięćdziesiąt rodzin. Ale domu nie ma nikt. - Czy jest tu jakaś władza? Rada wiejska?
87
- Nie ma. Sami sobą się zajmujemy.
-Jak to?
|