Uniósł wielki rewolwer z wytartą rękojeścią z drewna sandałowego. Kciukiem odwiódł kurek... ...i Roland obudził się gwałtownie, roztrzęsiony i zlany zimnym potem. Spojrzał na łóżko po lewej. Było puste i gładko zasłane, po Johnie Normanie nie został nawet ślad. Równie dobrze mogłoby tak stać puste od lat. Roland został sam. Niech bogowie mają go w swojej opiece, był ostatnim pacjentem siostrzyczek z Elurii, tych łagodnych i pełnych cierpliwości szpitalniczek. Jedyna żywa istota ludzka pośród potworów. Ostami ciepłokrwisty kąsek. Ujął medalion w garść i spojrzał na długi rząd pustych łóżek. Po chwili wyciągnął spod poduszki kawałek trzciny i rozgryzł go. ''· Gdy kwadrans później zjawiła się siostra Mary, wziął od niej miskę, udając słabość. Tym razem dostał nie zupę, lecz owsiankę... ale podstawowy składnik bez wątpienia został ten sam. - Dobrze dziś wyglądasz, sai - powiedziała siostra przełożona. Sama też prezentowała się kwitnąco, żadne drgnienie zasłony nie zdradzało jej prawdziwej tożsamości pradawnego wampira. Dobrze się pożywiła i wyraźnie dodało jej to sił. Rolandowi żołądek podszedł do gardła. - Niebawem staniesz na nogi, słowo daję. - Żadne takie - jęknął Roland tonem ciężko chorej osoby. - Jak bardzo chcesz, to mogę spróbować, ale uprzedzam, że będziecie musiały potem zbierać mnie z podłogi. Zaczynam się zastanawiać, czy nie dodajecie mi przypadkiem czegoś do jedzenia. Roześmiała się wesoło. - Ach, te chłopaki! Zawsze gotowe zwalić winę za swą słabość na kobiety! Ale ty się nas boisz! W głębi serca jesteś ciągle małym, przerażonym chłopcem! - Gdzie mój brat? Śniło mi się, że wiecowałyście nad nim w nocy, a teraz jego łóżko jest puste. Uśmiech siostry jakby zbladł, jej oczy błysnęły. - Zaczął gorączkować i wpadł w szał. Zabrałyśmy go do Świątyni Dumania. Już nieraz trzymałyśmy tam zakaźnych. Do grobu go złożyłyście, pomyślał Roland. Może dla was to jedno i to samo, ale faktycznie, co wy możecie wiedzieć o śmierci. - Wiem, że wcale nie jesteś bratem tego chłopca - powiedziała Mary, patrząc, jak zajada. Roland już czuł działanie tego świństwa, którego dodały mu do owsianki. Siły znów go opuszczały. - Chociaż nosisz ten sigul, i tak nie jesteś jego bratem. Czemu kłamiesz? Kłamstwo to grzech wobec Boga. - Skąd ci to przyszło do głowy, sai? - spytał Roland, ciekaw, czy babsztyl wspomni coś o rewolwerach. - Wiem swoje. Czemu nie wyznasz prawdy, Jimmy? Spowiedź podobno dobrze robi duszy. - Przyślij do mnie Jennę, a może powiem ci więcej. Uśmiech zniknął jak zdmuchnięty. - Czemu z nią właśnie chciałbyś rozmawiać? - W odróżnieniu od niektórych ona gra czysto. Mary ukazała ogromne zębiska. - Nie zobaczysz jej więcej, prostaczku. Dość już namieszałeś jej w głowie, a ja nie pozwolę na więcej. Odwróciła się, żeby odejść. Roland wciąż udawał osłabionego, lecz chociaż nie chciał przesadzić (udawanie nigdy nie było jego mocną stroną), wyciągnął za nią dłoń z pustą miską. - Nie weźmiesz tego? - A nałóż to sobie na łeb zamiast szlafmycy albo w dupę sobie wetknij, co mnie to obchodzi. Będziesz jeszcze śpiewał, ptaszku, nim z tobą skończę. Powiesz wszystko, aż każę ci się zamknąć, a wtedy zaczniesz błagać, bym pozwoliła ci opowiedzieć coś jeszcze! Po tych słowach odeszła dumnie, unosząc suknię nad podłogę. Roland słyszał kiedyś, że tacy jak ona nie mogą się pokazywać w blasku dnia, co kłamstwem okazało się wierutnym, pradawne opowieści nie łgały jednak ze szczętem: chociaż obok kroczącej siostry przesuwała się po łóżkach jakaś amorficzna mgiełka, to prawdziwego cienia nie rzucała. VI. Jenna. Siostra Coquina. Tamra, Michela, Louise. Krzyżowy pies. Co się stało w szałwii. To był jeden z najdłuższych dni w życiu Rolanda. Drzemał, ale płytko - trzcina zrobiła swoje i z wolna zaczynał wierzyć, że przy pomocy Jenny zdoła się jednak może stąd wydostać. Oczywiście, pozostawała jeszcze sprawa broni, ale zapewne i tu coś wymyśli.
|