Charlie osuszył usta serwetką i dopił szampana...

Linki


» Dzieci to nie ksiÄ…ĹĽeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeĹ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
JednakĹĽe gdy opuĹ›ciĹ‚ swe zakrwawione rÄ™ce – gdy od trucizny dotyku Foula jego usta poczerniaĹ‚y i napuchĹ‚y tak, ĹĽe nie mĂłgĹ‚ dĹ‚uĹĽej wytrzymać dotyku...
»
Dwukrotnie otwierał jeszcze usta, żeby się do mnie odezwać, zanim się oddaliłem, i nawet zrobił krok za mną, lecz zatrzymał się i uderzając biczem po nogach...
»
Ale w³aœciwie dlaczego mielibyœmy poczuwaæ siê do odwzajemniania ustêpstw? OdpowiedŸ raz jeszcze le¿y w korzyœciach, jakie tego rodzaju sk³onnoœci daj¹...
»
- Buuu! - krzyknÄ…Ĺ‚ Ralph, rozciÄ…gajÄ…c usta w bezzÄ™bnym uĹ›mie­chu...
»
Zrozumiałem, że rzecz nieoczekiwana przestała mi być wzbroniona, i ucałowałem jej usta i oczy...
»
Usta Elryka zaciskały się mocno, gdy słuchał tych wieści...
»
ła usta serwetką i spojrzała groźnie na wcielenie niewinności spoglądające na nią rado- śnie...
»
których zaspokojenie nauka społeczna ma ułatwić — będą nietylko ‼organiczne", lecz będą również wynikać ze społecznejistoty...
»
kartki
»
Ibn Arabi, Objawienia mekkańskie‼Chcę rzec, że Amor owładnął mą duszą, która niezwłocznie z nim się zaręczyła i objął nade mną taką władzę i...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


- Nie dostaniesz ani kropli wina, póki mi nie podasz więcej szczegółów. Szczegóły, mój synu. Wzbogać mnie o detale.
- Wzbogacić cię? Boże, brzmisz jak reklama posiadłości w Country Life. - Charlie wyszczerzył zęby i kiwnął głową na potwierdzenie; Max podjął: - Minęło sporo czasu, odkąd tam byłem. Całe lata, ściśle rzecz biorąc. Daj mi się skupić. Pamiętam bibliotekę z wielkim wypchanym niedźwiedziem, jadalnię, której nie używaliśmy, bo zawsze jadaliśmy w kuchni, ogromny salon z łukowatym sklepieniem, piwniczkę na wino...
- Nieźle, nieźle - pochwalił Charlie. - To zawsze bardzo pożądany dodatek.
- ...rząd facjatek biegnących przez całą długość drugiego piętra...
- Nie facjatek, Max. Pokojów dla służby - skorygował przyjaciel. - Doskonale. Pod dostatkiem miejsca dla ewentualnej pokojówki i kamerdynera.
- ...zdaje mi się, że było też z pół tuzina sypialni i dwie albo trzy łazienki. Aha, i trawiasty kort do tenisa, i budynki gospodarcze, stodoły i inne takie. I dziedziniec ze starą fontanną.
- Mam już ogólne wyobrażenie. Wygląda mi to na całkiem okazałe domostwo. Ogólny stan utrzymania i wystrój? Czy przez ostatnich sto lat widziano w okolicy specjalistów od renowacji?
Max pokręcił głową.
- Nie? No cóż, pewnie urabiali sobie ręce w Cotswolds. A więc jak byś opisał wnętrze?
- Niezbyt efektowne. Rozumiesz, dość zapuszczone.
Teraz to Charlie pokręcił głową.
- Nie, nie, Max. Nie mówi się „zapuszczone”. To się nazywa patyna i spłowiały wdzięk minionych wieków.
- Oczywiście, masz rację. No więc jest tego od groma.
Zjawiła się jagnięcina, soczysta i delikatna. Nalano wino, obejrzano je pod światło i wypito. Charlie, z nosem wciąż nad kieliszkiem, popatrzył na przyjaciela.
- I jak byś je ocenił?
Max napił się znowu i przepłukał usta, jak zrobił to wcześniej Charlie.
- Cholernie dobre. Cholernie.
Charlie uniósł oczy do sufitu.
- Tak nie wolno, mój synu. Nie możesz w ten sposób opisywać dzieła sztuki. Musisz się poduczyć żargonu używanego przez koneserów. - Uniósł dłoń, uprzedzając reakcję przyjaciela. - Wiem, wiem. Zawsze powtarzacie, że my, pośrednicy nieruchomości, wciskamy ludziom kit. Ale uwierz mi, my to nic w porównaniu z tymi gośćmi od wina. - Przyjął wyszukaną pozę, ujął kieliszek za podstawę i zakołysał nim delikatnie. - Czyżbym wyczuwał przywiędłe tulipany? Beethovena w jowialnym nastroju? Złożoność, niemal gotycką konstrukcję... - Wyszczerzył zęby, widząc wyraz twarzy Maxa. - Nigdy w życiu nie słyszałem większych bzdur, ale naprawdę niektórzy z nich tak właśnie nawijają.
Następnie opowiedział przyjacielowi o Klubie Młodych Koneserów, do którego został wprowadzony przez Billy’ego, kumpla zajmującego się handlem winem. Pół tuzina młodych mężczyzn - entuzjastycznych konsumentów, lecz z pewnością nie znawców - zebrało się w szacownych komnatach w St. James’s, w siedzibie czcigodnej firmy handlowej. Tu, w otoczeniu spluwaczek i migoczących świec, pod portretami dżentelmenów z bokobrodami, założycieli przedsięwzięcia, mieli przeprowadzić degustację trunków z paru mniej znanych posiadłości w Bordeaux oraz jednego czy dwóch obiecujących parweniuszy z Australii i Kalifornii.
Gospodarz, Billy, był młody jak na kupca winnego. Zatrudniono go, gdy jego starsi koledzy uświadomili sobie, że zakupy ich równie wiekowych klientów się zmniejszają, częściowo z przyczyn naturalnych (czyli, jak ujęliby to niektórzy, z powodu zgonu). Misja Billy’ego miała polegać na znalezieniu młodszych, bardziej spragnionych dusz, mających przed sobą ze trzydzieści lub czterdzieści lat picia, wyedukowaniu ich oraz, naturalnie, uczynieniu z nich wiernych nabywców. Charlie znalazł się w pierwszej grupie pełnych zapału, lecz niewykształconych adeptów, więc Billy rozpoczął wykład od zademonstrowania podstawowych etapów degustacji. „Patrzcie na mnie - oświadczył słuchaczom - i róbcie to, co ja”.
Uczniowie zdumieli się nieco, widząc, że pierwsza część rytuału dotyczy jego krawata - z grubego jedwabiu w kropki, ozdobnego dzieła sztuki rodem z Jermyn Street. Billy starannie wsunął jego koniec za pasek spodni, radząc pozostałym, by uczynili to samo.
Następnie uniósł kieliszek - nie nonszalancko, lecz delikatnie, trzymając jego podstawę między kciukiem a palcem wskazującym i wielkim. Klasa stała przed nim rzędem, w gotowości, z krawatami wetkniętymi w spodnie i pustymi jeszcze kieliszkami, czekając na dalsze instrukcje.
„Kołysanie - powiedział Billy. - Musicie nauczyć się kołysać kieliszkiem tak, by wpuścić do środka powietrze i pozwolić winu oddychać”. Klasa naśladowała, najlepiej jak potrafiła, delikatne koliste ruchy jego dłoni, kręcąc nieistniejącym winem w pustych kieliszkach i czując się trochę śmiesznie. Najgorsze było jednak przed nimi.

Powered by MyScript