Chodzenie po cywilnemu było zabronione regulami­nem, ale Kunze w pełni rozumiał, że mężczyzna w drodze na miłosną schadzkę wolał nie wyróżniać się...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Mimo tych problemów oraz mimo braku zgodności między własno­ściami cząstek przewidywanych w teoriach supergrawitacji a własnościami cząstek...
»
zanosi³o siê na to, ¿e wp³yw jego stanie siê powszech­nym; ale Bóg wypuœci³ ze swego oœrodka b³yskawicê mocy, b³yskawicê gniewu potê¿niejsz¹ od...
»
Wyjątek z tajnych instrukcji Wysokiej Wenty17„Papież, jaki by nie był, nie zbliży się nigdy do tajnych stowa­rzyszeń; to tajne stowarzyszenia powinny...
»
W ciągu kilku następnych sesji Cletus pracował wraz z całą grupą nad tym, by wszyscy potrafili osiągnąć uczucie unosze­nia się, nie zapadając przy tym w sen...
»
Durnik spojrzał na postrzępione kontury kilu o powierz­chni dwóch stóp kwadratowych, które tarły ściany, gdy rufa okrętu kołysała się leniwie na...
»
było pilno porwać z teatru tę, która miała zostać hrabiną de Telek, i zabrać ją daleko, bardzo daleko; tak daleko, aby była tylko jego niczyja więcej!...
»
– Kłamie pan, kłamie pan dla dobra człowieka – tym razem w głosie Najbardziej Poszukiwanego Terrorysty Świata słychać było leniwy, choć...
»
Z drugiej strony - albo raczej właśnie z powodu te­go kompletnego braku uczuć - madame Gaillard miała bezlitosny zmysł porządku i sprawiedliwości...
»
Jeszcze raz powracam do zanalizowania tej paskalowskiej konkluzji: Prawdziwa wiara znajdzie się dokładnie w poło­wie drogi między przesądem a libertynizmem...
»
Doktor William Abrahams z Instytutu Badań Motywacji Ludzkich w Seattle wyraził w telewizji przekonanie, że Ame­rykanie osiągnęli “nieodwołalnie ten stan,...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Jeszcze dotąd tkwił Kunzemu jasno w pamięci cały ten obraz, a także mieszkanie, które wyglądało mniej więcej tak, jak w groszowych powieściach detektywi­stycznych opisuje się zwykle tak zwane „gniazdka mi­łości”. To tutaj Dugonicz spotykał się ze swymi przy­jaciółkami, których rozmaitość oraz ilość były stale przedmiotem plotek w mieście. Zdradzony mąż albo też porzucona kochanka strzeliła zapewne na chybił trafił w Dugonicza. Miejsce, gdzie go zraniono, wska­zywało, że oddano strzał nie po to, aby kapitana zabić, lecz żeby mu uniemożliwić na przyszłość w ogóle wszel­kie flirty. Szczęściem, ten ktoś, mężczyzna czy kobieta, nie był najlepszym strzelcem.
Kiedy czekali na przyjazd ambulansu, Kunze usiło­wał wypytać Dugonicza, ale ból i wściekłość sprawiły, że ranny mówił bez związku. Powtarzał tylko „suka”, ale kiedy Kunze pytał go, jak się ona nazywa, odpo­wiadał takim stekiem przekleństw, że zapędziłby w ko­zi róg nawet sierżanta musztry.
Tego jeszcze dnia, nieco później, ta sama komisja, która zgromadziła się przed trzema miesiącami, aby przeprowadzić śledztwo w sprawie zamordowania Richarda Madera, odbyła spotkanie z szefem policji Brezovskym w siedzibie Prezydium.
- Usiłowano dokonać zamachu na życie drugiego człowieka z listy Charlesa Francisa - powiedział im generał Wencel. - Jestem pewien, że kapitan Kunze powie nam, że nie widzi żadnego związku między za­bójstwem Madera a oddaniem strzałów do Dugonicza.
Kunze skinął potakująco głową.
- Bo istotnie nie widzę, panie generale, dopóki nie odbędę rozmowy z kapitanem Dugoniczem.
Komisja obradowała już ponad godzinę. Położnik i stróż zostali wezwani w charakterze świadków.
- Jak ten kobiecy głos brzmiał dla pana? - spytał generał Wencel lekarza położnika. - Czy miała cudzo­ziemski akcent?
- Nie, panie generale, wiedeński.
- Czy to była osoba z warstwy robotniczej?
- Nie, proszę pana. Najwyraźniej dama z wyższych sfer.
- Czy nie przypomina pan sobie, co powiedziała? Jakich dokładnie użyła słów?
- Powiedziała: „Mam nadzieję, że trafiłam go w ja-ja”.
Pokój zaległa przez chwilę dziwna cisza. Wąsy in­spektora Weinbergera drgały niebezpiecznie.
- Utrzymuje pan, doktorze, iż mimo wulgarnego wyrażenia, była to osoba z wyższej sfery?
- Oczywiście, proszę pana, kulturalna i wytworna.
Prosto z Prezydium Kunze udał się do szpitala gar­nizonowego, ale go nie wpuszczono do pokoju Dugonicza. Kapitanowi operowano nogę, nastawiono zła­maną kość udową i był nadal jeszcze pod wpływem narkozy.
Następnego dnia udało mu się wreszcie zobaczyć Dugonicza. Kapitan był blady, miał sine kręgi pod oczy­ma, ale był w odrobinę weselszym nastroju niż po­przedniego dnia.
- Jak się czujesz?
- Jak ostatni dureń.
- Kim ona jest?
- Jaka ona?
- Dama, która strzelała do ciebie. Brwi Dugonicza uniosły się.
- Kto powiedział, że to była kobieta?
- Ty sam. Nie nazywałbyś mężczyzny „suką”. To nie w twoim stylu.
Dugonicz zachował milczenie.
- No, mówże, kim ona jest? - nalegał Kunze.
- Powiedzmy, że czyściłem rewolwer, który wy­palił.
- Do diabła, Dugonicz, przestań być taki rycerski.
Jakże tu prowadzić śledztwo w jakiejś paskudnej spra­wie, skoro wy wszyscy zamieniacie się w rycerzy za­kutych w lśniącą zbroję, głuchych i niemych. Dla­czego tak mi wszystko utrudniacie?
- Sam sobie przysparzasz trudności. No dobrze. Otóż pewna rozwścieczona dama usiłowała odstrzelić mi jądra. Jest to sprawa między nią a mną. Dlatego lepiej nie wtrącaj się do tego. To moją nogę zakuli w ten przeklęty gips! Armia będzie się musiała obyć beze mnie, aż się noga wyleczy. Udawajmy, że spad­łem z narowistego konia.
Kunze westchnął.
- Dugonicz, generał Wencel popadł w manię, wie­rzy głęboko, że ten, co do ciebie strzelał, otruł przed­tem Richarda Madera. To zapewne polityczny mor­derca: Serb, Rosjanin, Czech lub Węgier. Do diabła, że też on nigdy nie zgodzi się z poglądem, że tylko oficer armii austriackiej mógł być owym Charlesem Francisem.
Dugonicz dostał ataku śmiechu, „który wstrząsał ca­łym jego ciałem, powodując ból zranionego miejsca. Natychmiast rozległy się więc jęk i przekleństwa.
- Powiedz temu staremu opojowi, żeby nie wtykał nosa w moje sprawy. Bo może się okazać, że wsadził go w swoje własne gówno.
Kunze kiwnął głową.
- Rozumiem. - Teraz już wiedział, kim jest owa dama: Lili Wencel. Był zdumiony, że mu to wcześniej nie przyszło do głowy.
- Co ty tam rozumiesz! - odrzekł Dugonicz ze złością. - To znaczy, mam na myśli, że...
- Wiem, co miałeś na myśli - powiedział mu na­gle Kunze. - Jeśli chcesz wiedzieć, to znaleźliśmy kulę. Wystrzelono ją z rewolweru kaliber 22, najpraw­dopodobniej browninga. Czy należał do ciebie!
- Nie, Ona przeniosła własną, pukawkę.
- Co się z nim stało?
- Skąd mogę wiedzieć? Krwawiłem śmiertelnie. - Tu uśmiechnął się złośliwie. - Jedno jest pewne. Ma jednak diabelne poczucie humoru. Najpierw próbowa­ła mnie wykastrować, a potem wezwała lekarza po­łożnika. Ten poczciwiec przyszedł zaopatrzony w kle­szcze i temu podobne narzędzia. Pewnie teraz śmieje się ze mnie cały Wiedeń. - Po chwili milczenia mó­wił dalej: - Lepiej zrób coś z generałem. Niewyklu­czone, że będzie chciał się na mnie zemścić, bo nara­ziłem na szwank jego honor, a że jest lepszym strzel­cem niż żona, dokończy dzieła.
Kunze parsknął śmiechem.
- Generał nie ma poczucia humoru. Będzie celo­wał w twoją głowę. Dlatego jedynym rozwiązaniem jest wersja wypadku. Choćby nawet była mało praw­dopodobna. Czyściłeś pistolet, który wypalił. To mu da do zrozumienia, że jesteś dyskretny. Osłaniasz re­putację jakiejś damy. Zna cię dostatecznie dobrze, więc nie posądzi, iż osłaniasz jakiegoś rosyjskiego szpie­ga.
- Co powie na to reszta komisji?
- O to się nie martw. Nie odniosłem wczoraj wra­żenia, że im zależy na śledztwie. Widocznie mieli już jasny pogląd na całą tę sprawę. W każdym razie nie są tak przekonani co do nieskazitelności Korpusu Oficer­skiego jak Wencel,
 

Powered by MyScript