Ma nadzieję, iż ofiara nie żyje...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Pan Muldgaard oddalił się w końcu, zabierając ze sobą filmy i list i wraz z nimi unosząc nadzieję, że jego kolegi i wspólne robotnik! coś tam z tego wy-dedukują...
»
— Czy chodzi wam o sprawę delfinów? — miał nadzieję, że głos nie zdradzał jego zdenerwowania...
»
— Mam nadzieję, że żądam większej forsy od tych tanich drani! I nie fałszywek, które ostatnio wpakowały mnie w takie tarapaty...
»
 Frito przeszedł wzdłuż rzędów stołów, mając nadzieję znaleźć przysadzistą, znajomą postać Spama...
»
t, ktra bya nadziej i szczciem jego ycia i dla ktrej jedynie pragn zachowa oczy...
»
Teasle miał nadzieję, że to właśnie Shingleton z jego ludźmi, a nie policja stanowa...
»
Mam nadziej, e Polska rwnie zoy donacj, chocia nie naciskam (ot, askawca! -H...
»
Jeżeli miłość jest zdolnością dojrzałego, produktywnego charakteru, wynika z tego, żezdolność do miłości jednostki, która żyje w określonej...
»
paść ofiarą nieporozumienia i przyjąć oficjalne dane za dobrą monetę...
»
zdewastowane, samo sobą takiej wartości nie mogło wszak przedstawiać! Rozum chyba straciła w trakcie tych poszukiwań, skoro uwierzyła w truciznę, jakaż...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Uchroniło ją to przed czymś znacznie gorszym...
Haumann rozkazał, żeby policjanci z policji konnej zajęli stanowiska na dachach sąsiednich domów. Lufy ich karabinów sterczały jak anteny.
Oddział zatrzymał się przy drzwiach z tyłu domu. Towarzyszący jej policjanci przyglądali się, gdy Sachs sprawdzała taśmę, którą okleiła buty. Słyszała, jak jeden z nich powiedział coś cicho o przesądzie.
Wtedy usłyszała w słuchawkach.
– Dowódca Oddziału Pierwszego. Przy drzwiach frontowych. Ładunki założone i uzbrojone. Jesteśmy gotowi.
– Dowódca Oddziału Drugiego? Oddział Drugi?
– Oddział Drugi na stanowisku.
– Dowódca Oddziału Drugiego prowadzi. Oba oddziały, wpadamy na trzy.
Po raz ostatni sprawdziła broń.
– Raz...
Językiem dotknęła kropli potu spływającej jej po nabrzmiałej ranie na wargach. – Dwa...
Okay, Rhyme, popatrz...
– Trzy!
Eksplozja nie była głośna: stłumiony trzask. Policjanci szybko ruszyli naprzód. Wbiegła do budynku za grupą z oddziału specjalnego. Rozproszyli się. Wiązki światła rzucane przez latarki przymocowane do luf karabinów krzyżowały się ze snopami światła słonecznego wpadającego przez okna. Sachs spostrzegła, że jest sama. Inni policjanci rozbiegli się po budynku, przeszukiwali pomieszczenia, szafy. Zaglądali za dziwaczne posągi, którymi dom był zapełniony.
Skręciła za róg. Zamajaczyła przed nią blada twarz. Nóż...
Zamarło jej serce. Przyjęła pozycję strzelecką, uniosła broń. Zaczęła naciskać spust, gdy zdała sobie sprawę, że patrzy na malowidło na ścianie. Niesamowity rzeźnik z okrągłą twarzą trzymał nóż w jednej ręce, a w drugiej kawał mięsa.
Towarzysz...
Przestępca wybrał wielki budynek na kryjówkę.
Policjanci wbiegli po schodach na górę. Przeszukiwali pierwsze i drugie piętro.
Ale Sachs szukała czegoś innego.
Znalazła drzwi prowadzące do piwnicy. Były uchylone. Okay. Włączyła latarkę. Chciała zajrzeć za drzwi, ale przypomniała sobie, co mówił Nick: Nigdy nie zaglądaj do pomieszczeń ani za róg na wysokości głowy lub piersi. Tam będzie strzelał przestępca. Uklękła na jedno kolano, wzięła głęboki oddech. Naprzód!
Nic. Mrok.
Odwróciła się, mierzyła z pistoletu.
Słuchaj.
Na początku nic nie słyszała. Potem dotarły do niej nieokreślone szmery, stukot. Odgłosy przyspieszonego oddechu lub chrząknięć.
On tutaj jest! Ucieka!
– Jestem w piwnicy. Proszę o wsparcie – powiedziała do mikrofonu.
– Zrozumiałem. Czekaj.
Nie czekała jednak. Pomyślała o małej dziewczynce, którą porwał. Zaczęła zbiegać po schodach. Zatrzymała się i znów nasłuchiwała. Nagle zdała sobie sprawę, że ma odsłonięte ciało od pasa w dół. Zeskoczyła na podłogę, skuliła się w ciemnościach.
Głęboko oddychała.
Teraz!
Halogenowa lampa, którą trzymała w lewej ręce, rzuciła jaskrawy snop światła poprzez pomieszczenie. Sachs celowała w środek świetlistego dysku, gdy latarka omiatała pokój. Skierowała wiązkę światła w dół. Tamten też mógł przywrzeć do podłogi. Pamiętała, co mówił Nick: Przestępcy nie fruwają.
Nic. Ani śladu bandyty.
– Funkcjonariuszko Sachs?
Policjant z oddziału specjalnego pojawił się na szczycie schodów.
– Och, nie – wymamrotała, gdy latarka oświetliła Pammy Ganz, skuloną w rogu piwnicy. – Nie ruszaj się! – szepnęła do policjanta.
Centymetry od dziewczynki stała wataha wychudzonych, zdziczałych psów. Obwąchiwały jej twarz, ręce i nogi.
Dziewczynka patrzyła szeroko otwartymi oczami na zwierzęta. Jej drobna pierś unosiła się miarowo, łzy spływały po policzkach. Miała otwarte usta, wydawało się, że koniec języka przykleił się jej do górnej wargi.
– Zostań tam – powiedziała Sachs do policjanta. – Nie przestrasz ich.
Wymierzyła z broni, ale nie strzeliła. Zastrzeliłaby dwa lub trzy psy, lecz pozostałe mogłyby wpaść w panikę i zaatakować dziewczynkę. Jeden z nich był na tyle duży, że mógł zagryźć ją jednym kłapnięciem szczęk.
– On jest na dole? – spytał policjant.
– Nie wiem. Przywołaj lekarza. Nie schodźcie jednak na dół.
– Rozumiem.
Kierując broń w stronę psów, Sachs zaczęła powoli podchodzić do dziewczynki. Zwierzęta po kolei odwracały się od Pammy. Mała dziewczynka była po prostu łupem, a Sachs – drapieżnikiem. Psy warczały. Ich przednie łapy drżały, gdy zwierzęta napinały mięśnie. Gotowały się do skoku.
– Boję się – powiedziała Pammy piskliwym głosem, znów przyciągając uwagę psów.
– Cicho, kochanie – wyszeptała Sachs. – Nic nie mów. Nie ruszaj się.
– Mamusiu, chcę do mamy! – Jej przeraźliwy krzyk wystraszył psy. Zaczęły się kręcić, obracając swoje pokancerowane nosy we wszystkie strony.
– Spokojnie, spokojnie...
Sachs przesunęła się w lewo. Teraz na nią psy zwróciły uwagę. Patrzyły najpierw w oczy, a potem kierowały wzrok na wyciągniętą rękę i pistolet. Rozdzieliły się na dwie grupy. Jedna skupiła się przy Pammy, druga usiłowała podkraść się do Sachs z tyłu.
Poruszając się powoli, policjantka znalazła się w końcu między dziewczynką a trzema psami.
Unosiła i opuszczała glocka, mierzyła po kolei do zwierząt. Psy wpatrywały się czarnymi oczami w pistolet.
Jeden z nich, pokryty ranami, z żółtą sierścią, warknął i zaczął zbliżać się do Sachs z prawej strony.
– Mamusiu... – kwiliła dziewczynka.
Sachs pochyliła się powoli, chwyciła za dres i pociągnęła dziewczynkę do siebie. Żółty pies się przysunął.
– Sio – powiedziała Sachs.
Nie posłuchał.
– Poszedł!
Psy napięły mięśnie i obnażyły brązowe zęby.
– Spierdalać! – Sachs krzyknęła i walnęła żółtego psa lufą w nos. Pies zamrugał przerażony oczami, zaskowyczał i wpadł na schody.
Pammy wrzasnęła, doprowadzając pozostałe psy do szału. Zaczęły walczyć między sobą. W piwnicy utworzyło się kłębowisko ciał, w którym co chwila błyskały obnażone zęby. Pokiereszowany rottweiler rzucił pod nogi Sachs kawałek sierści z brązowego kundla. Mocno tupnęła nogą i rottweiler uciekł na schody. Pozostałe psy pobiegły za nim jak charty za królikiem.
Pammy zaniosła się płaczem. Sachs kucnęła przy niej i omiotła światłem latarki piwnicę. Ani śladu przestępcy.
– W porządku, kochanie. Zaraz będziesz w domu. Już dobrze. Pamiętasz tego pana, który tu był? Wyszedł stąd?
– Nie wiem. Chcę do mamy.
W słuchawkach usłyszała głosy policjantów. Parter i pierwsze piętro zostały sprawdzone.
– Samochód i taksówka? – spytała Sachs. – Nie znaleziono ich?

Powered by MyScript