Wówczas Marek zobaczył wszędzie chaos tomów, choć większość z nich nie miała postaci długich zwojów, do których przywykł, lecz na videssańską modłę miała formę książek z małymi, prostokątnymi kartkami spiętymi razem w okładkach z drewna, metalu albo skóry. Zastanowił się, w jaki sposób Apsimar, czytając przy świeczce, cokolwiek jeszcze widział w swoim wieku, choć kapłan nie zdradzał żadnych oznak, że ma kłopoty ze wzrokiem. Ściany komnaty zapełnione były religijnymi obrazami, tak jak półki - książkami. Przeważał na nich temat walki; tutaj wojownik w zbroi, która lśniła złotą blachą, powalał swego przeciwnika w kolczudze czarnej jak noc; tam ta sama obleczona w złoto postać wbijała dzidę w serce ryczącej czarnej pantery; gdzie indziej gorejąca kula słońca rozpraszała mrok mętnego, czarnego jak sadza zwału mgły. Apsimar usiadł na twardym, prostym krześle za swoim zawalonym biurkiem, gestem wskazując Skaurusowi wygodniejsze, stojące przed biurkiem krzesło. Kapłan pochylił się naprzód. - Opowiedz mi zatem co nieco o swoich wierzeniach - powiedział. Nie mając pewności od czego zacząć, Rzymianin wymienił imiona niektórych bogów czczonych przez jego rodaków i ich atrybuty: Jowisz - król niebios, jego małżonka - Juno, jego brat - Neptun, który władał morzami, Wulkan - boski kowal, bóg wojny - Mars, Ceres - bogini płodności i rolnictwa... Po każdym kolejnym imieniu i opisie szczupła twarz Apsimara wydłużała się coraz bardziej. W końcu nie wytrzymał i walnął rękoma w biurko. Marek zamilkł, zaskoczony. Apsimar potrząsnął z przerażeniem głową. - Jeszcze jeden śmieszny panteon - zawołał - nie lepszy niż ten niewiarygodny zestaw bożków-mieszańców, których czczą Halogajczycy! Miałem o tobie lepsze zdanie, Rzymianinie; ty i twoi żołnierze sprawiacie wrażenie cywilizowanych ludzi, a nie barbarzyńców, których jedyną radością w życiu jest rzeź. Marek nie wszystko z tego zrozumiał, lecz najwyraźniej Apsimar nie miał pochlebnego zdania o jego religijnych przekonaniach. Zastanowił się przez chwilę. Z jego punktu widzenia stoicyzm był filozofią, nie religią, lecz może jego zasady zadowolą Apsimara bardziej niż dogmaty kultu olimpijskiego. Przedstawił więc jego elementy duchowe: dążenie do czystości, hartu i samokontroli oraz odrzucenie burz namiętności, na które podatni są wszyscy ludzie. Dalej opisał, dlaczego stoicy uważają, że Umysł, ze wszystkich znanych żywiołów najlepiej można porównać z Ogniem - oba bowiem tworzą i zawierają w sobie wszechświat wraz z rozmaitymi jego aspektami. Apsimar skinął głową. - Zarówno w swych wartościach, jak i ideach, jest to lepsze wyznanie, i bardziej zbliżone do prawdy. Teraz wyjawię ci prawdę. Trybun przygotował się na krótki kurs chwały boskiego słońca, wyrzucając sobie, że nie wspomniał o Appolinie. Lecz „prawda", tak jak widział ją Apsimar, nie miała nic wspólnego z kultem słońca. Videssańczycy, jak dowiedział się Marek, postrzegali wszechświat oraz wszystko, co się w nim mieściło, jako walkę pomiędzy dwoma bóstwami: Phosem, którego natura uosabiała dobro, a złym Skotosem. Odpowiednio, światło i ciemność były ich manifestacjami. - Stąd właśnie kula słońca, która wieńczy nasze świątynie - powiedział Apsimar - bowiem słońce jest najpotężniejszym źródłem światła. Jednak jest to tylko symbol, ponieważ Phos przewyższa jego blask tak samo, jak ono zaćmiewa płomyk tej świecy, która stoi pomiędzy nami. Phos i Skotos toczyli wojnę nie tylko w widzialnym świecie, lecz również w duszy każdego człowieka. Każda jednostka musi wybierać, któremu z nich chce służyć, i od tego wyboru zależy jej los w świecie, w którym się znajdzie po śmierci. Ci, którzy wybrali dobro, zdobędą po śmierci życie pełne rozkoszy, podczas gdy niegodziwi wpadną w szpony Skotosa, by cierpieć wieczne męki w jego lodowatych uściskach. Jednak nawet wieczne szczęście tych dusz, które na to zasłużyły, może być zagrożone, gdyby na tym świecie Skotos zwyciężył Phosa. Opinie o możliwości tego panują różne. Dominująca w Imperium Videssos wiara wyraża przekonanie, że z ostatecznego starcia wyjdzie zwycięsko Phos. Jednakże inne sekty nie są tego tak pewne. - Wiem, że macie udać się do miasta - powiedział Apsimar. - Tam na wschodzie spotkasz wielu ludzi; nie daj posłuchu głoszonym przez nich herezjom. - Wyjaśnił, że jakieś osiem stuleci wcześniej barbarzyńscy koczownicy znani jako Khamorthci najechali tereny stanowiące wschodnie prowincje Imperium. Po dziesięcioleciach wojen, zniszczeń i morderstw z chaosu wyłoniły się dwa dość stabilne organizmy państwowe Khamorth, Khatrish i Thatagush, podczas gdy w leżącym na północ od nich Królestwie Agderu wciąż panowała dynastia mająca w swych żyłach videssańską krew. Jednakże wstrząs najazdów sprawił, że wszystkie te kraje pogrążyły się w tym, co Videssos nazywa herezją. Ich teologowie, pamiętając długą noc zniszczeń, jaką przeszły ich kraje, nie uważali już zwycięstwa Phosa za nieuniknione, lecz twierdzili, że walka pomiędzy dobrem a złem znajduje się w absolutnej równowadze. - Utrzymują, że ta doktryna pozwala człowiekowi w większym zakresie kierować się wolną wolą - prychnął pogardliwie Apsimar. - W rzeczywistości, umożliwia tylko uznanie Skotosa za równego Phosowi, i w konsekwencji, oddawanie mu czci. A czy ten cel wart jest zachodu? Nie dał Markowi szansy na odpowiedź, przechodząc do opisu subtelniejszych odchyleń od kanonów wiary, do jakich w ciągu paru minionych stuleci doszło na wyspie Księstwa Namdalen. Namdalen uniknęło dominacji Khamorthu, lecz zamiast tego uległo, o wiele później, piratom z kraju Haloga, którzy zazdroszcząc Videssańczykom ich stylu życia, we wszystkim go naśladowali, nawet wówczas, kiedy wyrwali im ich kraj.
|