Minęła północ, skończył się kolejny dzień...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Klaudiusz ochrzcił swoje przysposobione dziecko i nazwał je Quasimodo; może chciał przezto upamiętnić dzień, w którym je znalazł, a może chciał wyrazić...
»
Oczyszczenie zewnętrznej powierzchni dzwonu zajęło mu prawie cały dzień, a potem nadeszła pora, żeby używając tych samych narzędzi zabrać się do wnętrza...
»
Banichi znów chwycił go za ramię i przedstawił kolejnym osobom, tym razem dwóm służącym płci męskiej, co wymagało następnej kolejki ukłonów...
»
 DzieÅ„ 5 lub 6 miesiÄ…ca modłów 14 rok panowania najszlachetniejszego i przeÅ›wietnego Satrapy Esklepiusa Dzisiaj zerwaÅ‚ siÄ™...
»
Wydaje siê, i¿ po¿¹dana kolejnoœæ prac powinna wynikaæ z ich uporz¹dkowania wed³ug norm terminologicznych, które winny byæ podstaw¹ do dalszych znormalizowanych...
»
Po fali ataków w dzień Końca Obrotu fanatycy przycichli, ale nie znaczyło to, że nie planują niczego więcej...
»
Nazwanie Jezusa synem „cieśli" jest kolejnym przykładem tego, jak późniejsze omyłki językowe wypaczyły oryginalne znaczenie...
»
 24 kwietniaCaÅ‚y niemal dzieÅ„ upÅ‚ynÄ…Å‚ mi na montowaniu aparatu do wykreÅ›lania Å›ladu...
»
– Jest na to za zimno, Morgiano, a ty przez caÅ‚y dzieÅ„ narzekaÅ‚aÅ› na ziÄ…b...
»
ostrożnością, przekazując je sobie kolejno w krótkich odstępach czasu, czyli stosując metodę sztafetową...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


Z ciężkim westchnieniem Stan zamknął klapkę pieca i szybko wyszedł, zamy-
kajÄ…c drzwi na trzy zamki.
Perspektywa wychylenia pierwszego z wielu dzbanów Czarciego Wywaru mi-
le łechtała jego poczernioną sadzą gardziel. Zasłużył sobie na to tyloma godzinami walenia w żelazo.
W siedzibie Transcendentalnego Biura Podróży pewnemu czarnemu jak noc
osobnikowi szczęka opadła ze zdumienia na widok widmowych obrazów prze-
suwających się przed jego okularkami. Sceny w wysokiej rozdzielczości, nie-
pogorszone przez siatkówkę i rogówkę, mknęły bezpośrednio przez jego nerwy
wzrokowe, docierając do mózgu jako niesamowicie realistyczny przekaz wyso-
kiej jakości. Co dziwne, pierwszą rzeczą, jaka go uderzyła, było bardzo niskie zawieszenie punktu widzenia — ocenił je na mniej niż sześć stóp nad ziemią.
Nagle ujrzał wizję ciemnego zaułka. W dolnym rogu pojawiła się dłoń huś-
tająca hakiem, zwiększająca jego pęd i w końcu rzucająca nim. Chwilę później
dwie muskularne ręce wciągały się po linie, po ścianie budynku. Potem pojawiły się dachówki i łom, którym ktoś podważył haczyk zamykający niewielki lufcik.
Po chwili lufcik stał otworem.
Kierowany instynktownym wścibstwem Flagit pochylił się do przodu, by zaj-
97
rzeć przez swe okularki do wnętrza budynku, i pisnął zaskoczony, ponieważ pochylił się także jego punkt widzenia. Cofnął się i omal nie spadł z krzesła. Wy-godne, klaustrofobiczne więzienie jaskini zniknęło, miast tego balansował teraz niepewnie i dostawał zawrotu głowy na stromym dachu. Wpatrywał się w czter-dziestostopową przepaść, a przecież nie miał pasa bezpieczeństwa ani batutu.
Zawroty głowy zmagały się w walce o pierwszeństwo z agorafobią, przygważ-
dżając ją do ziemi.
— Przeszczeń! — powiedział przez nos Flagit, przystępując do działania.
Wgramolił się na stół i zeskoczył z niego na drugą stronę. Nie był pewien, czy powinien krzyczeć z radości, czy ze strachu Wrażenia były o wiele bardziej realistyczne, niż przypuszczał; czuł się tak, jakby naprawdę tam był.
— Tyle przeszczeni! — krzyknął, kiedy niczym mim wszedł przez lufcik i sta-
nął na drewnianej belce. Wszystkie jego zmysły pochłaniała akcja dziejąca się tysiąc stóp nad nim, jego oczy były oczami intruza skradającego się po szerokiej na dwa cale belce i ostrożnie przestępującego nad stosem worków z piaskiem służących za równoważniki. Pod nim rozciągała się panorama kuźni.
Na drodze, pół mili dalej, podniecony i spragniony Stan Kowalski przemie-
rzał drobnymi kroczkami przedmieście Cranachanu. Pawłow byłby dumny z jego
ślinotoku, który wywołała myśl o Czarcim Wywarze czekającym u celu wędrów-
ki, w Pubie Rynsztok. W porządku, Pub Rynsztok nie był może najelegantszym
zajazdem w Cranachanie, ale dwie rzeczy stanowiły o jego przewadze nad pozo-
stałymi. Był zawsze otwarty i słynął z występów artystycznych — odbywały się
tu najbardziej widowiskowe bójki po tej stronie Talp. Rzadko zdarzała się noc, by jakaś wzmocniona alkoholem kłótnia nie zamieniła się w porządne rozruchy albo ktoś nie został bestialsko zamordowany w męskiej toalecie za jakąś błahostkę.
Nagle jednak ślinotok Stana ustał, myśli o odprężającym dzbanie prysnęły.
Klnąc, uderzył się w czoło, odwrócił o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył tam, skąd przyszedł, cały czas z przerażeniem oglądając się przez ramię. Jak mógł o tym zapomnieć? Dlaczego właśnie w dniu dostawy zapomniał o pałaszu? Nikt nie zrywa
kontraktu z zabójcą bezkarnie, zwłaszcza z takim, który właśnie przywędrował
z Fortu Knumm, żeby osobiście odebrać zamówienie. Staje się to jeszcze trud-
niejsze, jeżeli ten właśnie zabójca od wielu godzin obcuje z Czarcim Wywarem, napojem znanym z likwidowania wszelkich hamulców.
Stan Kowalski, którego chód był teraz najbliższy sprintowi ze wszystkich jego chodów od dziesięciu lat, nie zauważył pary oczu obserwujących go z bocznej
uliczki. Na twarzy dziewięcioletniej dziewczynki pojawił się złowieszczy, psotny grymas. Ruszyła tropem kowala, sprawdziwszy jednak wcześniej, czy w okolicy
nie ma przechodniów.
Ćwierć mili przed nimi wystraszona sylwetka czołgała się po wąskiej prze-
strzeni przytrzymywanych linami krokwi. Każdy jej ruch kontrolowany był z ma-
łej jaskini tysiąc stóp pod ziemią. Flagit chwiał się nerwowo na krawędzi stołu, 98
przestępując nad nieistniejącymi zwojami krętych konopi i workami z piaskiem, aż kątem okularków dostrzegł dogodne miejsce. Lekko tylko się zataczając, chwycił wirtualną linę, pochylił się i przeklął, słysząc odgłos rwących się włókien.
Takie już ma szczęście. Ćwiczył Absolutną Kontrolę Limbiczną na ciele z nad-

Powered by MyScript