- Coś ci powiem. Uważam, że nie dorośniesz, póki nie przestaniesz się martwić o cele czy brak celów innych ludzi. I zastanowisz się nad celem, w który sama uwierzysz. Najpierw opowiedzieli o wszystkim Valentine. Pewnie dlatego, że akurat wtedy weszła do laboratorium, szukając Endera w jakiejś zupełnie innej sprawie. Teoria spodobała jej się, tak jak Enderowi i Eli. I jak oni, Valentine wiedziała, że zanim osądzą hipotezę descolady jako regulatora lusitańskiej gaialogii, muszą porozmawiać o niej z pequeninos. Ender zaproponował, żeby najpierw powiedzieć Sadownikowi, a potem wytłumaczyć Człowiekowi albo Korzeniakowi. Ela i Valentine zgodziły się od razu. Ani Ela, ani Ender, choć rozmawiali z drzewami od lat, nie opanowali języka tak dobrze, by dyskutować bez wysiłku. Co ważniejsze, choć o tym nie wspominali, z podobnymi do ssaków braćmi odczuwali bliższe pokrewieństwo, niż było to możliwe z drzewem. Patrząc na pień, jak odgadnąć, co myśli i jak reaguje? Nie; skoro muszą o trudnych sprawach mówić z pequenino, to najpierw z bratem, potem z ojcowskim drzewem. Naturalnie, gdy tylko wezwali Sadownika do gabinetu Eli i gdy zamknęli drzwi, Ender zrozumiał, że rozmowa z bratem wcale nie jest łatwiejsza. Po trzydziestu latach pracy z nimi i życia wśród nich, potrafił odczytać jedynie najbardziej prymitywne i najprostsze reakcje pequeninos. Sadownik z pozornym spokojem słuchał, jak Ender powtarza mu, do czego doszli w rozmowie z Jane i Wang-mu. Nie był nieruchomy. Przypominał raczej małego chłopca: kręcił się na krześle, rozglądał, patrzył w przestrzeń, jakby słowa Endera straszliwie go nudziły. Oczywiście, kontakt wzrokowy nie był dla pequeninos tak ważny jak dla ludzi; nie szukali go ani nie unikali. Gdzie patrzył słuchacz, nie miało najmniejszego znaczenia. Jednak pequeninos pracujący z ludźmi starali się zachowywać w sposób, jaki ludzie interpretowali jako uwagę. Sadownik doskonale sobie z tym radził, ale teraz nawet nie próbował. Dopiero kiedy skończyli, Ender uświadomił sobie, jak wiele opanowania wykazał Sadownik, że w ogóle pozostał na krześle. Kiedy tylko stwierdzili, że to koniec, skoczył w górę i zaczął biegać... nie, pędzić wokół pokoju, dotykając wszystkiego. Nie uderzał, nie atakował gwałtownie, jak robiłby to człowiek, nie rozbijał niczego i nie rzucał. Raczej głaskał każdy przedmiot, na jaki trafił. Wyczuwał faktury. Ender stał nieruchomo. Chciałby objąć Sadownika, pocieszyć go jakoś... Dostatecznie dobrze znał pequeninos, by wiedzieć, że tak niezwykłe zachowanie wyraża niezwykle silne emocje. Sadownik biegał aż do wyczerpania. Potem szedł niepewnie dokoła, jak pijany, aż wreszcie zderzył się z Enderem, objął go ramionami i przylgnął całym ciałem. Przez moment Ender chciał także go objąć, ale zaraz przypomniał sobie, że Sadownik nie jest człowiekiem. Ten uścisk nie wymaga odpowiedzi. Sadownik trzymał się go tak, jak trzymałby się drzewa. Szukał ukojenia pnia. Bezpiecznego miejsca, by przeczekać zagrożenie. Gdyby Ender także go objął, nie przyniósłby mu ulgi. Tym razem musiał odpowiedzieć jak drzewo. Dlatego znieruchomiał i czekał. Czekał i stał nieruchomo. Aż wreszcie pequenino przestał drżeć. Kiedy Sadownik odstąpił, obaj byli zlani potem. Chyba są pewne granice mojego zdrzewienia, pomyślał Ender. A może braterskie i ojcowskie drzewa oddają wilgoć braciom, którzy się przy nich chronią? - To doprawdy niezwykłe - szepnął Sadownik. Słowa były tak absurdalnie łagodne wobec sceny, jaka rozegrała się przed chwilą, że Ender nie zdołał pohamować śmiechu. - Tak - wykrztusił. - Rzeczywiście. - Dla nich to wcale nie jest śmieszne - oświadczyła Ela. - On o tym wie - zapewniła ją Valentine. - Więc nie wolno mu się śmiać. Nie może się śmiać, kiedy Sadownik tak cierpi. Wybuchnęła płaczem. Valentine położyła jej dłoń na ramieniu. - On się śmieje, ty płaczesz - powiedziała. - Sadownik biega w kółko i wspina się na drzewa. Jesteśmy niezwykłymi zwierzętami. - Wszystko pochodzi od descolady - stwierdził Sadownik. - Trzecie życie, matczyne drzewo, ojcowskie drzewa. Może nawet nasze umysły. Może byliśmy tylko drzewnymi szczurami, zanim descolada zrobiła z nas fałszywych ramenów. - Prawdziwych ramenów - poprawiła go Valentine. - Nie wiemy, czy to prawda - zauważyła Ela. - Na razie tylko hipoteza. - Jest bardzo, bardzo, bardzo, bardzo prawdziwa - odparł Sadownik. - Prawdziwsza od prawdy. - Skąd wiesz? - Wszystko się zgadza.. Regulacja planety... Wiem o tym. Studiowałem gaialogię i cały czas myślałem: jak ten nauczyciel może opowiadać takie rzeczy? Pequenino wystarczy się rozejrzeć, a zobaczy, że są fałszywe. Ale jeżeli wiemy, że descolada nas zmienia, wymusza zachowania regulujące system planetarny... - Do czego descolada może was zmusić, co pozwala na regulację planety? - zdziwiła się Ela. - Za krótko nas znacie. Nie mówiliśmy wszystkiego. Baliśmy się, że uznacie nas za głupich. Teraz już wiecie, że nie jesteśmy głupi, tylko robimy to, co nam każe wirus. Jesteśmy niewolnikami, nie głupcami.
|