Wcześniej zauważył, że jakieś słowo wymówione przez niego w czasie tyrady wywołało na chwilę uśmiech na jej twarzy. Potem obrzuciła go już tylko swoim dawnym szaleńczym spojrzeniem i odeszła. A Maja, tak... Maja była z Franka prawdziwie zadowolona. Stale, ilekroć przemawiał na otwartym zebraniu, czuł na sobie jej wzrok. Obserwowały go miliony ludzi, ale on czuł tylko to jedno spojrzenie. To go w jakiś sposób złościło. Maja była zachwycona „spacerem po moście”, a on mówił jej jedynie to, co chciała słyszeć o zakulisowych ugodach, jakie poczynił, aby zaakceptowano cały projekt. Maja zaczęła się do niego przyłączać co wieczór na oficjalnych koktajlach; zbliżała się natychmiast, gdy tylko odpłynęła pierwsza fala dziennikarzy i petentów. Stawała u jego boku, obserwując przetaczającą się drugą i trzecią falę rozmówców, co jakiś czas rozładowywała napięcie swoim śmiechem i ratowała Franka z niezręcznych sytuacji przypominając, że muszą pójść coś zjeść. Następnie wychodzili na restauracyjny taras pod gwiazdami, jedli kolację, potem pili kawę, wpatrując się w pomarańczowe dachy zarośnięte ogrodami. Owiewał ich wieczorny wietrzyk i czuli się naprawdę tak, jak gdyby znajdowali się na wolnym powietrzu. Przedstawiciele „Naszego Marsa” zaangażowali się w plan Franka, miał więc za sobą większość tutejszych i Waszyngton, a były to jego zdaniem dwa najważniejsze elementy w całej rozgrywce, oczywiście poza szefami konsorcjów ponad-narodowych, na których opinie i tak nie miał zbytniego wpływu. Załatwienie układu pozostawało więc jedynie kwestią czasu. Tak też mówił czasem Mai późnym wieczorem, kiedy jej uroda działała na niego wyjątkowo mocno. – Musimy sprawić, aby to się dokonało – powiedział, wpatrzony w jasne gwiazdy na niebie, nie mogąc znieść przenikliwego spojrzenia towarzyszki. Pewnej nocy Maja jak zwykle stała u jego boku podczas koktajlu. Wraz z innymi oglądali nadawane z Ziemi wiadomości na temat ich konferencji i po raz kolejny uświadomili sobie, jak dziwnie zniekształceni i spłaszczeni wyglądają oni sami – przypominali miniaturowych aktorów grających w jakiejś niepojętej mydlanej operze. Po programie Frank i Maja wyszli z sali, zjedli posiłek, a później ruszyli na spacer szerokimi trawiastymi alejami, aż w końcu dotarli do pokoju Franka w niższej części miasta. Maja towarzyszyła mu aż do środka. Po prostu weszła z nim w zwykły dla siebie sposób, bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia lub komentarza. Jak gdyby postępowała tak każdego wieczoru. I stało się to, co się musiało stać. Znalazła się w jego pokoju, potem w jego ramionach, obejmując go namiętnie. Runęli na łóżko i zaczęła go całować. Frank był tak zaskoczony, że czuł się, jakby znajdował się na zewnątrz swego ciała, które wyginało się jak guma. Już zaczynało go niepokoić własne zachowanie, gdy nagle uświadomił sobie niemal zwierzęce pożądanie Mai. Ciało przemówiło do ciała i Frank znowu chłonął tę kobietę wszystkimi zmysłami: powróciło dawne uczucie do niej i zareagował na jej pieszczoty z równie zwierzęcą namiętnością. I trwało to bardzo długo. Potem Maja w białym prześcieradle udrapowanym jak peleryna wyszła z pokoju i wróciła niosąc szklankę wody. – Podoba mi się sposób, w jaki postępujesz z tymi ludźmi – oświadczyła, odwrócona do niego plecami. Wypiła łyk wody i ze znajomym czułym uśmiechem popatrzyła przez ramię na Franka tym swoim otwartym spojrzeniem, spojrzeniem, które wydało mu się tak bardzo przenikliwe, że miał wrażenie, iż prześwieca go na wskroś jakieś leniwe światło, i poczuł się nie tylko nagi, ale także zupełnie zdemaskowany. Naciągnął prześcieradło na biodra i wydało mu się nagle, że się czymś zdradził. Ona to z pewnością widzi, pomyślał, ona dostrzega, że powietrze w jego płucach zmieniło się w zimną wodę, że żołądek mu się skurczył i zamienił w kamień, że jego stopy zamarzły. Zamrugał oczyma, odwzajemniając jej uśmiech. Wiedział, że jest to uśmiech mizerny i fałszywy, ale świadomość, że jego twarz przypomina teatralną maskę, dawała mu jakiś dziwny komfort. Nikt nie potrafi, pocieszał samego siebie, odczytać emocji z twarzy, która cała uosabia jedno wielkie kłamstwo, jedną wielką nieprawdę. Nikt: ani astrolog, ani mag czytający z dłoni. Był więc bezpieczny.
|