na pierwszym stopniu...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da siÄ™ wypeÅ‚nić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
- po pierwsze: są one przedsiębiorstwami, które przejmują szereg czynności finansowych z jednostek gospodarczych i gospodarstw domowych;- po drugie: są...
»
W Warszawie, jako zastępcy Rządu Tymczasowego, zostali trzej ludzie: Stefan Bobrowski, Władysław Daniłowski i Witold Marczewski: pierwsi dwaj młodzi,...
»
Wtedy po raz pierwszy poczułam w życiu taką wielką, taką straszną samotność...
»
szernej gotowej już studni z lanej stali, która miała za kilkanaście godzin wystrzelić na księ- życ pierwszy pocisk z zamkniętymi w nim pięcioma...
»
badati i okaza³o siê, ¿e wœród studentów medycyny Uniwersytetuawskiego przed rozpoczêciem studiów pierwszy stosunekp**aii*y mia³o 86% badanych...
»
rus, po pierwsze, zalicza to, czy danyO treści znaczenia relacyjnego moŜemy siębodziec moŜe w jakikolwiek sposób wpły-przekonać, analizując...
»
Ryba szła pierwsza szerokim, męskim krokiem, prosta, jakby połknęła kij, i Maksymowi nagle zrobiło się jej żal...
»
, która pierwsza poda³a poprawn¹ odpowiedŸ, jej dru¿ynaije punkt, a gracz œwiêtuje swój sukces, który jest dlai nagrod¹...
»
- Załóżmy jednak, że mógÅ‚ on pozostawić przesyÅ‚ki u wspólnika, nim jeszcze udaÅ‚ siÄ™ do szpitala?- Jest to maÅ‚o prawdopodobne, gdyż do pierwsze­go...
»
Wielka ich ró¿norodnoæ, wszechstronnoœæ oddzia³ywania oraz ³atwoœæ organizowania wysuwa je-na pierwsze miejsce w pracy z ma³ymi dzieæmi...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.


— Musisz coÅ› zrobić ze swojÄ… garderobÄ….
Don zerknÄ…Å‚ na spodnie z czerwonego poliestru rozdarte na kolanie. ZachowujÄ…c
przytomność umysÅ‚u zdjÄ…Å‚ rzep z niebieskiego blezeru. — WybraÅ‚em siÄ™ na spacer.
— Do lasu. Wiem. Razem z nimi — Saul wskazaÅ‚ na Å›cieżkÄ™ obok kortów tenisowych;
szli po niej Kastor i Polluks, śledczy, który przyleciał dziś rano helikopterem oraz męż-
czyzna o czujnych oczach. Ten ostatni niósł pod pachą podłużny futerał, który mógł za-
wierać kij bilardowy. Albo karabin.
Od strony rzeki nadchodził Eliot, trzymając w rękach wędki i pudło z przyborami
wędkarskimi.
— ProszÄ™, proszę… Niczego nie zÅ‚owiÅ‚.
— Co masz na myÅ›li, mówiÄ…c, że byÅ‚em z nimi? — zapytaÅ‚ Don.
— PierwszÄ… rzeczÄ…, którÄ… zrobiÅ‚eÅ› po moim przybyciu, byÅ‚o oskarżenie mnie
o planowanie zabójstwa twojego gościa. Przykleiłeś mi dwóch strażników. I nagle, ni
z tego ni z owego, strażnicy znikają. Tak więc poszedłem za moim staruszkiem nad rze-
kę. Stworzył mi wyśmienitą okazję do morderstwa. Jako że nigdy nie miałem zamiaru
go zabijać — od tego zacznijmy — nie wiedziaÅ‚em, o czym on mówi. Mimo wszystko to
mój ojciec. Naturalne było, że chciałem się z nim zobaczyć. Ale zaczął coś bełkotać bez
sensu, odszedłem więc i… nigdy nie zgadniesz, co się stało potem. Nagle odnaleźli się
moi strażnicy. — Saul wskazaÅ‚ dwóch mężczyzn siedzÄ…cych w pobliżu na ogrodowych
krzeseÅ‚kach. — Co ty byÅ› sobie pomyÅ›laÅ‚?
— Ja…
— WyglÄ…da na to, że mój stary mnie wystawiÅ‚. Gdybym tylko go tknÄ…Å‚, zostaÅ‚bym
275
zastrzelony, a przy takich świadkach nikt nie miałby wątpliwości, że nie doszło do po-
gwałcenia układu Abelarda. A fe, Don! Nie mogę powiedzieć, żebyś mnie ochraniał.
Dyrektor nadął się, jakby zamierzał się kłócić. Po chwili wypuścił jednak powietrze
niczym przebita dÄ™tka. PodjÄ…Å‚ jeszcze jednÄ… próbÄ™: — MusiaÅ‚em współpracować. Star-
szy pan upierał się, że go zabijesz.
— I uwierzyÅ‚eÅ› mu. Nie majÄ…c żadnych dowodów.
— PosÅ‚uchaj, zwróciÅ‚ siÄ™ do komisji Å›ledczej. Gdybym siÄ™ sprzeciwiÅ‚, pomyÅ›leliby, że
zaniedbuję swoje obowiązki. To był tylko test. Jeżeli nie miałeś złych zamiarów, nic by ci
się nie stało. Gdybyś natomiast chciał go zabić…
— Ale nie chciaÅ‚em. ZapÅ‚aciÅ‚em za ochronÄ™ i jedyne, co otrzymujÄ™ w zamian, to po-
gróżki. Wszystko jest do góry nogami. To Eliot właśnie udowodnił, że chce mnie zabić.
Do diabła, żądam równego traktowania.
— O czym ty mówisz? Przecież jesteÅ› strzeżony.
— Jestem raczej w areszcie domowym. Oni mnie nie ochraniajÄ…. Oni mnie pilnu-
ją. A w tym czasie Eliot może robić, co mu się żywnie podoba. To nie w porządku. On
również powinien mieć strażników. I nie tę klonową parkę, którą ze sobą przywiózł. Od
tego są twoi ludzie. Jest takim maniakiem, że może spróbować czegoś głupiego.
— To absurd.
— Jeżeli coÅ› mi siÄ™ stanie, bÄ™dziesz żaÅ‚owaÅ‚, że mnie nie posÅ‚uchaÅ‚eÅ›. Komisja docho-
dzeniowa wyśle cię na zieloną trawkę. Mówię ci, że on jest wariatem. I żądam również,
żeby ta jego parka była pod obserwacją.
— Nie mam tylu ludzi!
— To tylko szeÅ›ciu dodatkowych strażników.
— PracujÄ…cych na trzy zmiany! Jeżeli do tego dodać ludzi, którzy pilnujÄ… ciebie, to
wychodzi dwudziestu czterech! — wyrzuciÅ‚ z siebie Don. — Mam do ochrony jesz-
cze inne miejsca. A co się stanie, jeżeli podobny pomysł wpadnie do głowy innym go-
ściom? Też będą żądali obstawy! Zanim przeszli na emeryturę, wielu z nich miało wro-
gów spośród tu obecnych. Mogą spać spokojnie tylko dlatego, że ufają ochronie pensjo-
natu! Jeżeli pomyślą, że neutralność może zostać naruszona… Goście spacerujący wszę-
dzie z obstawą. Moi ludzie będą na siebie wpadać przy takim tłoku! W pensjonacie po-
winno być cicho i spokojnie!
— MyÅ›lisz, że inni nie dostrzegli, iż kazaÅ‚eÅ› mnie obserwować swoim ludziom? Kie-
dy dziś rano wszedłem do restauracji na śniadanie, wszyscy spojrzeli na moją obstawę
i nie mogli się doczekać, żeby wyrwać się na zewnątrz.
— JesteÅ› tu dopiero dwa dni, a już…
— Co już?
— Stanowisz zagrożenie dla czterdziestoletniej tradycji.
— Nie ja, lecz Eliot. No i ty. Ja nie prosiÅ‚em o te psy wartownicze. Co dobre dla mnie,
276
powinno być dobre też dla niego. Jeżeli za mną ktoś łazi, za nim też powinien.
— Nie dam mu obstawy — powiedziaÅ‚ gestykulujÄ…c nerwowo Don. — Nie wolno do-
puścić, by to szaleństwo się rozszerzało.
— Logicznie rzecz ujmujÄ…c, pozostaÅ‚o ci tylko jedno wyjÅ›cie.
— Jakie? — zapytaÅ‚ z nadziejÄ… w gÅ‚osie Don.
— Zrób coÅ› przeciwnego. OdwoÅ‚aj mojÄ… obstawÄ™.
 XVI.
Eliot wszedł do szklarni w towarzystwie Kastora i Polluksa. Nagle zamarł.
Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie zostanie zakończona jej budowa. Niczym
spragniony kochanek zbliżył się do swoich róż.
Ale wewnątrz ktoś już był. Na drugim końcu szklarni, spod stołu wynurzył się czło-
wiek i chyłkiem uciekł z cieplarni.
Eliot zmarszczyÅ‚ czoÅ‚o. — ChwileczkÄ™! Co tam…? — poÅ›piesznie wróciÅ‚ do drzwi,
otworzyÅ‚ je gwaÅ‚townie i zobaczyÅ‚ Saula idÄ…cego Å›cieżkÄ… w stronÄ™ pensjonatu. — Wracaj
tu!
Saul zaczÄ…Å‚ biec.
— Czego on chciał…? — Eliot odwróciÅ‚ siÄ™ do Kastora i Polluksa. — Sprawdźcie pod
stołem.
Zdziwiony Kastor uklÄ™knÄ…Å‚. Po chwili wymamrotaÅ‚: — Przewody.
— Co? — zdumiony Eliot schyliÅ‚ siÄ™ i zajrzaÅ‚ pod stół. Z dziury w blacie zwisaÅ‚y dwa
druty: czerwony i czarny. Prowadziły do grządki z różami.
— Chryste!
— To nie może być bomba. Nie tutaj — powiedziaÅ‚ Polluks.
— W ten sposób zabiÅ‚ Landisha. — Oczy Eliota zabÅ‚ysÅ‚y. — Na co czekacie? DzwoÅ„-
cie po ochronÄ™. Każcie go zatrzymać, jeżeli bÄ™dzie chciaÅ‚ uciec. — Eliot zachwiaÅ‚ siÄ™
i równoczeÅ›nie omal nie wybuchnÄ…Å‚ Å›miechem. — Teraz go mam. MogÄ™ już udowod-
nić, że chce mnie zabić.
Kastor pobiegł do telefonu.
— MyÅ›laÅ‚, że mi sprosta… A nie byÅ‚ nawet na tyle szybki, by skoÅ„czyć robotÄ™, zanim
nadejdÄ™. — Eliot rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ raz jeszcze. — PokonaÅ‚em go. — OdwróciÅ‚ siÄ™ do roz-
mawiajÄ…cego przez telefon Kastora i krzyknÄ…Å‚: — Powiedz, żeby dyrektor zaraz tu przy-
szedł!
— SkÄ…d wziÄ…Å‚ materiaÅ‚ wybuchowy? — zapytaÅ‚ Polluks.

Powered by MyScript