- Coś tam się chyba porobiło z samochodami. Justynka zainteresowała się zwyczajnie, ale Malwinie żar buchnął na twarz. Na moment znieruchomiała, potem przełknęła kawałek naleśnika z serem, omal się nie dławiąc, potem wybiegły wszystkie trzy. Zamieszanie na parkingu osiągnęło właśnie apogeum i zaczynało zamierać. Pogotowie odjeżdżało, widać było tył karetki. Samochody stały różnie, między nimi widniały wielkie luki, właściciele ruszali powolutku, żeby je na nowo przyzwoicie poustawiać. Nie było ani Karola, ani jaguara. Malwinę wielkie nadzieje zadławiły tak, że nie była w stanie wydać z siebie głosu, pytania zaczęła zadawać Justynka, niezbyt wnikliwie, bo o planach ciotki nie miała najmniejszego pojęcia. Z mętnych odpowiedzi wywnioskowała, iż ktoś tu rozbił czyjś samochód, jakiś pojazd odjechał na platformie, jacyś ludzie się bili i kogoś w ciężkim stanie zabrano do szpitala. Jak to wszystko mogło nastąpić, nie wiedział nikt, żaden ze świadków bowiem nie oglądał początku, a samochody zostały częściowo usunięte, żeby coś tam mogło gdzieś dojechać. Czymś tam były, na zmianę, pomoc drogowa, ciężarówka do przewozu samochodów, pogotowie, straż pożarna i wóz meblowy. Wielkie nadzieje Malwiny przerodziły się w pewność. Jaguara podstępnie ukradli, a do szpitala odjechał Karol. W ciężkim stanie, może nie dojedzie żywy... Wolnym krokiem ruszyła ku domowi. - A gdzie wujek? - zatroskała się Justynka. - Bo jaguara nie widzę? Malwina zacisnęła zęby, żeby nie wyrwał jej się przypadkiem jakiś radosny okrzyk, - Pan Karol chyba się z domu nie ruszył, bo okno otwarte - zauważyła Helenka. - Że też nawet nie wyjrzał? Okno gabinetu Karola wychodziło na stronę parkingu i widać przez nie było samochody, zasłonięte nieco żywopłotem. Rzeczywiście, stało otworem, z odsuniętą firanką. Jeśli nie odjechał do szpitala, musiał tam chyba leżeć trupem, którym padł na widok rabowanego ukochanego mienia. - Wujek może wyleciał w pośpiechu - zaopiniowała Justynka. - Tylko gdzie się podział? Nie możliwe przecież, żeby już wrócił i jadł kolację? Malwina przyśpieszyła kroku. Niemal wbiegła do domu, zajrzała do kuchni i do jadalni, podbiegła do drzwi gabinetu i nacisnęła klamkę. Drzwi nadal były zamknięte. Nie umiejąc sprecyzować żadnych wniosków, od wróciła się i popatrzyła na Justynkę i Helenkę. Obie przyglądały się jej z lekkim niepokojem. - To co to znaczy...? - powiedziała słabo. - Przez okno trzeba zajrzeć - podsunęła Helenka. - Jak na taki rejwach pan Karol nic, to może mu się co stało. Justynka by nie zajrzała? - Wujek we mnie czymś rzuci - przepowiedziała ponuro Justynka. Malwina przemogła swoje struny głosowe. Była już pewna, że osiągnęła upragniony rezultat, i rozpierała ją mściwa satysfakcja. Karola ma z głowy, musi teraz symulować zdenerwowanie i obawy. Przyjdzie jej to bez trudu, bo z emocji aż się trzęsie. - Zajrzyj - poprosiła siostrzenicę. - Jakoś nieznacznie. żeby cię nie zobaczył. Może akurat patrzy gdzie indziej. - Albo całkiem nigdzie nie patrzy - mruknęła Helenka grobowo. Justynka uległa z westchnieniem. Podkradła się pod okno gabinetu i ostrożnie zajrzała do środka, ledwo wystawiając głowę przy samym narożniku. Spenetrowała wzrokiem pomieszczenie, po czym stanęła na palcach i wetknęła głowę głębiej. - Wujka nie ma - oznajmiła, wróciwszy do domu. - Gabinet pusty. Ale chyba naprawdę wylatywał w pośpiechu, bo na biurku papiery leżą porozrzucane i kosz przewrócony. Skoro drzwi zamknięte, to chyba wyskoczył przez okno. Skaczących przez okno stu dwudziestu kilogramów Karola Wolskiego nie umiałaby sobie wyobrazić żadna ludzka siła. Wyłazić z wysiłkiem i sapaniem, to jeszcze, ale przenigdy skoki, ponadto ileż czasu ta gimnastyka by trwała! Znacznie szybciej wyszedłby zwyczajnie, przez drzwi. Jednakże nie było go, a drzwi pozostawały zamknięte...
|