* * *
Popow wsunął książeczkę bankową do kieszeni marynarki. Szwajcarski bankier nawet nie
mrugnął na widok walizki pełnej pieniędzy. Jakaś niesamowita maszyna policzyła banknoty —
coś na kształt mechanicznych palców, tasujących talię kart — sprawdzając nawet nominały.
Wszystko razem zajęło czterdzieści pięć minut. Numerem rachunku bankowego był jego dawny numer służbowy z KGB, a w książeczce bankowej znajdowała się wizytówka bankiera z adresem internetowym, pod który należało się załogować, żeby dokonać transferu pieniędzy. Hasło zostało uzgodnione i zapisane w jego aktach w banku. Sprawa nieudanej operacji Modela
poprzedniego dnia w ogóle nie pojawiła się jako temat rozmowy. Popow pomyślał, że przeczyta o tym w „International Herald Tribune”, którą kupi na lotnisku.
Używał amerykańskiego paszportu. Firma jego pracodawcy załatwiła mu prawo stałego
pobytu, a niedługo miał otrzymać obywatelstwo. Pomyślał, że to zabawne — wciąż miał swój paszport Federacji Rosyjskiej i jeszcze dwa, z czasów poprzedniej kariery, oczywiście, na inne nazwiska, ale z tą samą fotografią i w razie potrzeby mógł się nimi posłużyć. Tamte paszporty miał w walizce, ukryte w schowku, który mógłby odnaleźć tylko bardzo dociekliwy celnik, a i to tylko pod warunkiem, że uprzedzono by go, iż z tym konkretnym przybyszem coś jest nie w porządku.
Na dwie godziny przed odlotem oddał wynajęty samochód i pojechał na lotnisko
autobusem. Poddał się procedurze odprawy, po czym ruszył do poczekalni pierwszej klasy na kawę i croissanty.
* * *
Bill Henriksen łaknął wiadomości jak kania dżdżu, był wręcz od nich uzależniony.
Zawsze wstawał wcześnie i natychmiast włączał telewizor. Zaczynał od CNN, ale często
przełączał się także na Fox News, zaliczając codzienną porcję pedałowania na rowerze
treningowym, przed którym miał jeszcze rozłożoną gazetę. W „The New York Times” relacja z Berna znalazła się na pierwszej stronie, Fox też umieścił ją na pierwszym miejscu. Dziwne, że w CNN, choć mówiono o tym incydencie, nie pokazano zbyt wielu materiałów filmowych. Fox
miał ich znacznie więcej, korzystając z nagrań telewizji szwajcarskiej, więc Henriksen mógł
sobie obejrzeć to zajście. Czysta robota, pomyślał. Granaty obezwładniające przed drzwi frontowe — kiedy wybuchły, kamerzysta podskoczył i przez chwilę miał obiektyw skierowany trochę w bok, ale to normalne, kiedy jest się tak blisko eksplozji — a zaraz potem do banku wpadli uzbrojeni ludzie. Nie było słychać odgłosu strzałów: używali broni z tłumikami. W ciągu pięciu sekund było po wszystkim. A więc Szwajcarzy mieli odpowiednio wyszkolony oddział
antyterrorystyczny. W zasadzie nie było to dla niego zaskoczeniem, ale dotychczas o tym nie wiedział. Kilka minut później jeden z tych facetów wyszedł na zewnątrz i zapalił fajkę. Ma styl, prawdopodobnie dowódca, pomyślał Henriksen, sprawdzając dystans, jaki pokonał już na
rowerze treningowym. Ubrani byli tak, jak zwykle w takich wypadkach: czarne kombinezony i kamizelki kuloodporne z kewlaru. Po mniej więcej minucie umundurowani policjanci wbiegli do środka po zakładników. Tak, poszło naprawdę gładko. Nie ulegało kwestii, że ci złodzieje, czy też terroryści — z materiału telewizyjnego nie wynikało jednoznacznie, czy na bank napadli pospolici przestępcy, czy faceci z jakimiś motywami politycznymi — nie byli zbyt sprytni. Cóż, nikt nie twierdził, że byli. Następnym razem będą musieli wybrać lepszych, jeśli chcą, żeby im się udało. Nie miał wątpliwości, że za parę minut zadzwoni telefon i zaproszą go na komentarz do telewizji. Trochę to kłopotliwe, ale potrzebne.
Zadzwonili, kiedy był pod prysznicem. Już dawno temu zainstalował sobie aparat
telefoniczny przy drzwiach łazienki.
— Tak?
— Pan Henriksen?
— Tak, kto mówi? — Nie znał tego głosu.
— Bob Smith z Fox News w Nowym Jorku. Oglądał pan relacje telewizyjne z tego, co się
wydarzyło w Szwajcarii?
— Tak, przed chwilą dawała to wasza sieć.
|