– Ale też nie powiedziałeś, abym nie kupował, Wasza Wysokość – odpowiedział chłopak z bezczelnym uśmiechem dobrze widocznym w poświacie księżyca. Laurie zdecydował, że najlepiej będzie nie angażować się w wymianę zdań. Zajął się mocowaniem pakunków do siodła najbliższego rumaka. – Och... nie mam do ciebie cierpliwości, Jimmy. Zresztą szkoda czasu. Ruszamy natychmiast. Jimmy, ty zostajesz. Chłopak podszedł spokojnie do jednego z wierzchowców i zwinnie wskoczył na siodło. – Nie przyjmuję rozkazów od bezimiennych awanturników i bezrobotnych najemników. Jestem szlachcicem księcia Krondoru. – Poklepał węzełek za siodłem i wyciągnął rapier, ten sam, który dostał od Aruthy. – Jestem gotowy. Ukradłem w życiu wystarczająco dużo koni, aby zostać niezłym jeźdźcem. A poza tym zauważyłem, że tam, gdzie ty jesteś. Książę, zazwyczaj dużo się dzieje. A tutaj, bez ciebie, może być bardzo nudno. Arutha spojrzał bezradnie na Lauriego. – Arutha, lepiej weźmy go ze sobą. Przynajmniej będziemy go mieli na oku. Jeśli tego nie zrobimy i tak pojedzie za nami. – Arutha zaczął protestować, lecz Laurie przerwał mu w pół słowa. – Przecież i tak nie możemy wezwać straży, by go aresztować, no nie? Arutha z kwaśną miną wskoczył na konia. Nie mówiąc już ani słowa, zawrócili konie i wyjechali z parku. Posuwali się ciemnymi uliczkami i wąskimi przesmykami w umiarkowanym tempie, by nie wzbudzać niepożądanego zainteresowania swoimi osobami. – Jedziemy ku wschodniej bramie – zdziwił się Jimmy po pewnym czasie. – Myślałem, że wyjedziemy przez północną. – Niedługo skręcimy na północ – uspokoił go Arutha. – Jeśli ktoś zauważy mnie przypadkiem, to wolę, żeby rozpowiadał, że przejechałem przez wschodnią bramę. – A kto miałby nas zobaczyć? – skomentował Jimmy niefrasobliwym tonem, zdając sobie doskonale sprawę, że każdy, kto o tej porze przejeżdża przez bramy miasta, będzie pilnie obserwowany. Dwóch wartowników w budce przy wschodniej bramie ledwo ruszyło głowami, gdy przekraczali granice miasta. W końcu nie było ani godziny policyjnej, ani nikt nie podniósł alarmu, więc nie przejęli się trzema jeźdźcami. Znaleźli się na terenie zewnętrznego miasta, wzniesionego, kiedy starożytne mury właściwego grodu nie były już w stanie pomieścić rosnącej liczby ludności. Po pewnym czasie zjechali z wielkiego, wschodniego gościńca i klucząc między ciemnymi bryłami domów, skierowali się na północ. Nagle Arutha ściągnął konia i rozkazał Jimmy'emu i Lauriemu uczynić to samo. Zza rogu wyjeżdżało czterech jeźdźców ubranych w ciężkie, czarne opończe. Ponieważ prawdopodobieństwo spotkania się w takim miejscu i o takiej porze dwóch przypadkowych grup podróżników graniczyło z cudem, Jimmy błyskawicznie wyciągnął rapier. Laurie sięgnął w dół, by również dobyć miecza. – Odłóżcie broń – rozkazał Arutha. Po chwili obcy jeźdźcy zbliżyli się. Jimmy i Laurie wymienili pytające spojrzenia, – Witam. – Usłyszeli w ciemności głos Gardana i po chwili kapitan podjechał do boku Księcia. – Wszystko gotowe. – Dobrze. – Arutha przyglądał się postaciom przybyłym wraz z Gardanem. – Trzech? W mroku rozległ się dobroduszny chichot kapitana. – Ponieważ nie widziałem go od pewnego czasu, pomyślałem sobie, iż pan Jimmy zdecydował się, by także wyruszyć w podróż, z waszym, Książę, pozwoleniem czy bez niego. Zatem na wszelki wypadek zabezpieczyłem się i wziąłem trzeciego. Chyba się nie pomyliłem, prawda? – Nie, kapitanie – odpowiedział Arutha krótko, nie kryjąc złości. – Hm... w każdym razie, ten tutaj David to najniższy gwardzista i gdyby ktoś ich ścigał, z daleka może ujść za chłopaka. – Machnął na trzech jeźdźców, którzy natychmiast ruszyli w kierunku wschodniego gościńca. Jimmy nie wytrzymał i zachichotał, kiedy bowiem przejeżdżali obok, spostrzegł, że jeden z gwardzistów był szczupły i ciemnowłosy, a drugi to brodaty blondyn z lutnią przewieszoną przez plecy. – Straże przy bramie ledwo na nas spojrzały – powiedział Arutha. – Nie obawiaj się. Wasza Wysokość. Ci dwaj na warcie mają najdłuższe jęzory w całym garnizonie. Jeśli rozniesie się, że opuściłeś pałac, gwarantuję, że w ciągu kilku godzin całe miasto będzie wiedziało, że udałeś się na Wschód. Ta trojka, jeżeli nie napotka przeszkód po drodze, dojedzie aż do Czarnego Wrzosowiska. Jeżeli pozwolisz Książę, to sugeruję, abyśmy natychmiast ruszali. – My? – Takie rozkazy. Wasza Wysokość. Księżniczka Carline wydała wyraźne instrukcje: jeżeli któremuś z was coś się przytrafi – wskazał na Księcia i Lauriego – to nie mam po co wracać do Krondoru. – A o mnie nic nie powiedziała? – rzucił Jimmy z udawanym ubolewaniem. Reszta jednak zignorowała jego uwagę. Arutha popatrzył na Lauriego i westchnął głęboko. – A niech to, domyśliła się wszystkiego na wiele godzin przed naszym wyjazdem. – Gardan potwierdził kiwnięciem głowy. – A przy okazji udowodniła, że potrafi być przezorna, kiedy sytuacja tego wymaga. Czasami. – Księżniczka na pewno nie zdradzi swego brata ani narzeczonego – Uspokoił ich Gardan. – Narzeczonego? – spytał zaskoczony Arutha. – Hm, to rzeczywiście musiała być noc pełna wrażeń. No tak, ale wybór był jasny: albo wygnanie z pałacu, albo małżeństwo. Chociaż z drugiej strony, jeśli mam być szczery, nigdy nie pojmę jej gustu, jeśli chodzi o mężczyzn. No, dość gadania. I tak nie mam szans, by się pozbyć któregoś z was. W drogę. Trzej mężczyźni i chłopak spięli konie ostrogami i pognali przez ciemne uliczki zewnętrznego miasta i wkrótce znaleźli się na gościńcu prowadzącym na północ, do Sarth.
|