W ramach zemsty Marquez kazał stawać mu podczas kręcenia materiałów w miejscach trudnych, gdzie nie można się skoncentrować, kiedy trzeba mówić do mikrofonu, bo bardziej uważasz na to, co się dzieje, niż na to, co chcesz powiedzieć. Jesteśmy właśnie w... bang-bang. Poczekaj, zacznę od początku. Jesteśmy tutaj. No popatrz, teraz to sukinsyny nie strzelają. Jesteśmy w... bang-bang. Udało się? Trzy lata wcześniej, w Borovo Naseije, Marquez trzymał go przez pięć minut bez żadnej osłony w odległości stu metrów od serbskich linii, każąc mu trzykrotnie powtarzać nagranie, które, swoją drogą, już przy pierwszym podejściu było całkiem udane. Jadranka, chorwacka tłumaczka, zrobiła im wtedy zdjęcie: na drodze pełno gruzu, wypatroszony serbski czołg w tle, Barles krzyczy ze wściekłą miną, a obok niego Marquez, z kamerą na ramieniu, pęka ze śmiechu. Mimo wszystko lubili razem pracować. Obydwaj lubili żyć w ten sposób, łączyło ich wspólne poczucie humoru - szyderczego, szorstkiego i cierpkiego. Materiały... Problem telewizji polega na tym, że nie da się opowiadać o wojnie z pokoju hotelowego, ale trzeba jechać tam, gdzie coś się dzieje. Przyjeżdżasz, stajesz przed kamerą w planie półpełnym, a powietrze po twojej prawej ręce zaczyna drgać. Kiedy strzelają, słychać raas-zaka-bum-bum i materiały wyglądają znakomicie, często jednak są do niczego z powodu hałasu. A kiedy w trakcie nagrania wymknie ci się jakieś przekleństwo, to znaczy kiedy mówisz na przykład: Tego ranka pogorszyła się sytuacja w okolicy miejscowości Vitez, a w pobliżu słyszysz grzmotnięcie, raaka-bum, to zamiast: w okolicy miejscowości Vitez, mówisz: w okolicy szlag by to jasny, kurwa mać; wtedy też materiał się nie nadaje i trzeba powtarzać. Innym razem nagle czujesz w głowie pustkę, gapisz się w obiektyw jak głupek, niezdolny wydusić z siebie słowa, bo kiedy masz się odezwać, wymazuje ci się cała pamięć, jakby ci właśnie sformatowano twardy dysk. A potem trafiasz na tyły albo do Madrytu, i zawsze się znajdzie jakiś dureń, który spyta, czy te strzały były prawdziwe, i sam nie wiesz, czy traktować to jako żart, czy zdzielić faceta w pysk. Kiedyś Miguel Gonzalez z dziennika “El Pafs" opowiadał przy Marquezie, jakoby słyszał z pewnego źródła, że Barles płaci żołnierzom, by strzelali podczas nagrywania jego materiałów, jakby na wojnie trzeba było komuś płacić za to, że strzela. Ponieważ Miguel Gonzalez należy do ludzi, którzy na wojnach bywają z rzadka, nie wiedział, że Marquez najczęściej pracuje z Barlesem; przy tej okazji najdelikatniejsze z określeń, które można było usłyszeć, brzmiało: skretyniały palant, czy jakoś podobnie. Płacimy też rannym, żeby pozwolili się postrzelić, a zabitym, żeby pozwolili się zabić, powiedział mu Marquez. Kartą American Express. To znaczy pocałuj mnie w dupę. Idź w cholerę! W byłej Jugosławii pełno było obiboków. Hiszpanie z niebieskich hełmów znani byli jako “Japończycy", bo przyjeżdżali, robili sobie zdjęcia i odjeżdżali najszybciej jak mogli. Przez Bośnię przewijało się towarzystwo przeróżnych rodzajów i odcieni: parlamentarzyści, intelektualiści, ministrowie, prezydenci, spieszący się dziennikarze, czyli ściemniacze wszelkiej maści, którzy po powrocie do cywilizacji organizowali solidarnościowe koncerty, urządzali konferencje prasowe, a nawet pisali książki, żeby wyjaśnić światu głębokie przyczyny konfliktu.
|