O mały włos nie palnął się w czoło...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Z początku Jaina była zaskoczona, że mały statek leci znów właściwym kursem, potem jednak uświadomiła sobie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego...
»
Wtem, kiedy tak stali w mękach niepewności, zaszedł mały wypadek, który wywołał u wszystkich prawdziwy dreszcz sensacji...
»
Obcy jeździec (a był tylko jeden), z pewnością pomyślał, że wzywam go, by stawił mi czoło, gdyż ruszył w moją stronę, a błękitny blask na szczycie jego lancy...
»
byłoby chyba udać się bezpośrednio do Domana Berussa, radnego z Korelii, i starać się się i brązowy pukiel opadł mu na czoło...
»
wprawdzie mały, ale złożony z przyjaznych osób...
»
SP500,19700529,74
»
- To ja...
»
Gdy nawiązuje się współpraca między grupą bibliotek, to opracowanie zbiorów może mieć formę kooperacyjną...
»
Był to powolny, niezbyt zajmujący proces, jednak kryształowy monolit był cierpliwy...
»
straszliwych masakr, jakich dopuszczano się w królestwie Azteków...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Samochód! Zapomniał o czymś tak podstawowym. Zniknięcie chłopca w drodze do lub ze szkoły kojarzył sobie z żółtym szkolnym autobusem albo z dziarskim marszem z torbą z podręcznikami i zeszytami. Jak mógł zapomnieć o tak oczywistym tropie?!
Spytał ją o markę i model. Była to szara honda accord. Samochód niewyróżniający się w tłumie. Z rejestracją pensylwańską 567-AHJ. Przekazał ją telefonicznie Esperanzie i podał Lindzie Coldren numer swojej komórki.
- Gdyby coś się wydarzyło, proszę dzwonić - zachęcił.
- Dobrze.
- Niebawem wrócę.
Nie miał daleko. Niemalże w jednej chwili, niczym bohaterowie serialu Star Trek przekraczający któreś z wrót czasu, przeniósł się z zielonego przepychu w betonowe dziadostwo.
Bankomaty dla zmotoryzowanych mieściły się w dzielnicy, którą od biedy można nazwać biznesową. Las kamer. Brak kasjerów. Czy porywacz podjąłby takie ryzyko? Bardzo wątpliwe. Myron zastanawiał się, w jaki sposób bez ściągnięcia uwagi policji zdobyć z banku kopię nagrania. Win mógł kogoś znać. Instytucje finansowe z reguły nader chętnie współpracowały z rodziną Lockwoodów. Pozostawało pytanie, czy jego przyjaciel zechce pomóc.
Wzdłuż ulicy ciągnęły się opuszczone - na takie w każdym razie wyglądały - składy i magazyny. Osiemnastokołowe tiry grzały po niej niczym w starym filmie o konwojach ciężarówek. Myronowi przypomniał się krótkofalarski bzik z czasów dzieciństwa. Krótkofalówkę kupił sobie, tak jak wszyscy, jego tata, właściciel fabryki bielizny w Newark. Choć urodził się we Flatbush na Brooklynie, do pogaduch w eterze wcinał się tekstem „Tu drucik zero dziewięć”, wymawianym z akcentem, który podłapał z filmu Dostawa. Milę pomiędzy ich domem na Hobart Gap Road i centrum handlowym w Livingston przemierzał, wypytując „kumpli po radiu”, czy na horyzoncie nie widać jakichś „blacharzy”. Myron uśmiechnął się do tego wspomnienia. Ach, radio obywatelskie! Był pewien, że ojciec do dziś przechowuje krótkofalówkę. Pewnie wraz z ośmiościeżkowym magnetofonem.
Po jednej stronie bankomatów była stacja benzynowa, tak skromna, że bez nazwy. Z zardzewiałymi samochodami na rozpadających się pustakach. A po drugiej obskurny tani motel Zajazd Dworski, witający klientów zielonym napisem 19,99 $ za godzinę.
Myrona Bolitara wskazówka nr 83 dla podróżnych: tam, gdzie świecą ci w oczy cenami za godziny, nie licz na pięciogwiazdkową obsługę.
Pod ceną mniejszymi czarnymi literami napisano: z niewielką DOPŁATĄ ZA POKOJE TEMATYCZNE I Z LUSTREM NA SUFICIE. Pokoje tematyczne? Wolał nie wiedzieć, jak wyglądają. Ostatnia, znów zielona linijka zachęcała wołami: SPYTAJ O NASZ KLUB BYWALCÓW. Rany koguta!
Rozważając, czy warto zajrzeć do środka, uznał, że nie zawadzi. Prawdopodobnie to ślepy trop, lecz jeśli Chad się ukrywał - albo też go porwano - tani motel zdawał się wymarzoną meliną.
Myron zaparkował przed wręcz modelową piętrową ruderą. Drewniane zewnętrzne schody i galerie Zajazdu Dworskiego były zmurszałe. Betonowe, niewykończone ściany tak chropawe, że groziły skaleczeniem ręki. Na ziemi walały się grudki cementu. Drzwi strzegł niczym gwardzista brytyjskiej królowej odłączony od prądu automat z pepsi. Myron minął go i wszedł do środka.
Spodziewał się ujrzeć widok typowy dla taniego motelu - nieogolonego neandertalczyka w przykrótkim podkoszulku bez rękawów, żującego wykałaczkę i żłopiącego piwo za kuloodporną szybą. Lub podobny. Ale się przeliczył. W Zajeździe Dworskim powitał go wysoki drewniany kontuar, a na nim brązowa tabliczka z napisem RECEPCJONISTA. Stłumił rżenie. Za kontuarem stał na baczność zadbany dwudziestokilkuletni młodzian o dziecięcej twarzy, w wyprasowanej koszuli z wykrochmalonym kołnierzykiem i idealnie zawiązanym ciemnym krawatem. Uśmiechnął się do gościa.
- Dzień dobry panu! - zawołał. Z wyglądu i głosu przypominał Johna Tesha z programu Entertainment Weekly. - Witam w Zajeździe Dworskim!
- Cześć - odparł Myron.
- Mogą w czymś panu pomóc?
- Mam nadzieję.
- Znakomicie! Nazywam się Stuart Lipwitz. Nowy kierownik Zajazdu Dworskiego.
- Spojrzał wyczekująco na Myrona.
- Moje gratulacje.
- Bardzo dziękują, to miło z pana strony. W razie jakichkolwiek problemów, gdyby cokolwiek w Zajeździe Dworskim nie spełniało pana oczekiwań, proszą mnie natychmiast zawiadomić. Załatwią to osobiście - zapewnił gospodarz z szerokim uśmiechem i dumnie wypiętą piersią. - W Zajeździe Dworskim dbamy o komfort klienta.
Myron przyglądał się mu dłuższą chwilę, czekając, aż jego stuwatowy uśmiech przygaśnie. Nie przygasł. Wyjął zdjęcie Chada Coldrena.
- Widział pan tego młodzieńca? - spytał.
Stuart Lipwitz nawet nie spojrzał na fotografię.
- Przepraszam - rzekł z tym samym uśmiechem. - Ale czy pan jest z policji?
- Nie.
- W takim razie, pan wybaczy, nie pomogę panu.
- Słucham?
- Przykro mi, lecz w Zajeździe Dworskim cenimy sobie dyskrecję.
- Chłopiec nic nie przeskrobał - zapewnił Myron. - Nie jestem detektywem, który chce przyłapać in flagranti niewiernego męża.
Uśmiech Lipwitza ani drgnął.
- Pan wybaczy, ale to jest Zajazd Dworski. Klienci korzystający z bogatego wachlarza naszych usług często chcą zachować anonimowość. W Zajeździe Dworskim respektujemy ten wymóg.
Myron przyjrzał się uważnie jego minie, szukając oznak zgrywy. Nie znalazł żadnych. Gość cały promieniał niczym wykonawca zapchajdziura w przerwie programu Up with People. Opierając się na kontuarze, Myron spojrzał na jego buty. Lśniły jak lusterka. Włosy bubka były gładko zaczesane do tyłu. Iskra w oku wyglądała na prawdziwą.
Trochę mu zajęło, zanim wreszcie pojął, jak się sprawy mają. Wyjął portfel, wyciągnął dwadzieścia dolarów i przesunął je po blacie. Recepcjonista spojrzał na banknot, ale się nie poruszył.
- Za co to, proszą pana? - spytał.
- To prezent.
Stuart Lipwitz nie tknął banknotu.
- W podzięce za informację. - Myron wyciągnął drugi banknot i zatrzymał w powietrzu. - Jeśli łaska, to mam jeszcze jeden.
- W Zajeździe Dworskim obowiązuje dewiza: klient nasz pan.
- Czy to nie jest dewiza prostytutek?
- Słucham?
- Nieważne.
- Jestem nowym kierownikiem Zajazdu Dworskiego, proszę pana.
- Już słyszałem.
- I właścicielem jednej dziesiątej udziałów.

Powered by MyScript