- Płynę zatem promem - odparł Ronald...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
— Gariona od czasu do czasu odwiedza pewien gość — odparł starzec...
»
— Chyba nie — odparł — ale przecież wszyscy jesteście nomami, nie? A miejsca tu starczy dla każdego, więc spędzanie czasu na kłótniach o...
»
– Nie ma go dzisiaj – odparła Janet...
»
— Oczywiście, Wysoki Sądzie — odparł uprzejmie, a następnie przeszedł do opisu efektów wywoływanych przez cyjanek na szczurach laboratoryjnych...
»
– Pamiętaj, czym jest myślenie, Frank – odparła...
»
— Siedzi tam, przy kominku — odparła panna Gorringe...
»
— Chętnie wysłucham — odparł Beaurain chowając kopertę do kieszeni...
»
- Sądzę, że tak - odparł Ziemianin, gdy stało się jasne, że Lioren nie zamierza się wypowiedzieć...
»
- Mogę, jak mi się zachce - odparła Jane głosem kapryśnego dziecka...
»
- Rozumiem - odparł Gwynn, wskazując na towarzyszącą mu grupę...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Rzeczywiście, droga powrotna zajęła mu nieporównanie mniej czasu niż jazda do Bostonu. Wczesnym popołudniem zajechał na Prison Lane i osadził konia przed więzieniem. Zwierzę było niemiłosiernie zgonione. Z nozdrzy kipiały mu bańki piany.
Ronald był równie wyczerpany i pokryty brudem. Jego czoło przecinały pionowe bruzdy, które wyżłobiły w kurzu strużki potu. Był zmęczony także psychicznie, a poza tym głodny jak wilk i spragniony. Ale nie myślał teraz o własnych potrzebach. Promyk nadziei dla Elizabeth gnał go naprzód.
Wpadł do kancelarii więziennej. Ku jego rozczarowaniu nie było w niej nikogo. Zaczął bębnić pięściami w dębowe drzwi prowadzące do cel. Uchyliły się z trzaskiem i wyjrzała zza nich nalana twarz Williama Dountona.
Chcę się widzieć z żoną - rzucił Ronald bez tchu. - Teraz jest pora jedzenia - odparł William. - Przyjdź, Panie, za godzinę.
W odpowiedzi Ronald otworzył drzwi potężnym kopniakiem. William zatoczył się do tyłu. Z jego wiadra chlusnęła na podłogę cienka owsianka.
- Chcę ją widzieć teraz! - warknął Ronald.
- Sędziowie się o tym dowiedzą - zagroził William, ale odstawił wiadro i poprowadził Ronalda do piwnicy.
Po paru minutach Ronald przysiadł obok Elizabeth. Delikatnie potrząsnął ją za ramię. Zamrugała oczami i natychmiast spytała o dzieci.
- Jeszcze ich nie widziałem - powiedział Ronald. - Ale mam dobre nowiny. Rozmawiałem z Samuelem Sewallem i wielebnym Cottonem Matherem. Powiadają, że możemy uzyskać odroczenie.
- Bogu niech będą dzięki. - Oczy Elizabeth rozbłysły w świetle kaganka.
- Ale musisz się przyznać. I musisz wskazać innych, którzy zawarli pakt z diabłem.
- Do czego mam się przyznać?
- Do czarów - odparł Ronald ze złością.
Zmęczenie i zdenerwowanie naruszyły powłokę opanowania pod którą zwykle skrywał uczucia.
- Nie mogę się przyznać.
- A to czemu? - spytał ostro Ronald.
- Bo nie jestem czarownicą.
Przez chwilę Ronald bez słowa wpatrywał się w żonę, zaciskając pięści z rozpaczy i bezsiły.
- Nie mogę zaprzeć się samej siebie - przerwała nabrzmiałą napięciem ciszę Elizabeth. - Nie przyznam się do czarostwa.
Wyczerpany, doprowadzony do ostateczności, Ronald zapłonął gniewem. Trzasnął pięścią w otwartą dłoń drugiej ręki. Przysunął twarz tuż do jej twarzy.
- Przyznasz się - warknął. - Ja ci rozkazuję.
- Czy powiedziano ci, kochany mężu, o użytym przeciwko mnie dowodzie? - spytała Elizabeth bynajmniej nie przestraszona wybuchem Ronalda.
Ronald wyprostował się i rzucił szybkie spojrzenie na Williama, który przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Polecił mu, by się cofnął. William poszedł więc po swoje wiadro i zaczął obchodzić ze strawą piwnicę.
- Widziałem ten dowód - powiedział Ronald, gdy William nie mógł ich już usłyszeć. - Wielebny Mather trzyma go u siebie w domu.
- Musiałam widocznie zgrzeszyć jakimś pogwałceniem woli Boga - ciągnęła Elizabeth. - Do tego mogłabym się przyznać, gdybym wiedziała, co to było. Ale czarownicą nie jestem i z pewnością nie dręczyłam żadnej z tych dziewcząt, które świadczyły przeciwko mnie.
- Przyznaj się tylko teraz, tylko żeby uzyskać odroczenie - błagał Ronald. - Chcę ratować twoje życie.
- Nie mogę ratować życia, gubiąc duszę. Jeśli zaprę się siebie, oddam się w ręce diabła. I nie znam też żadnych innych czarownic, a nie mogę pozywać niewinnych, żeby ocalić siebie.
- Musisz się przyznać - krzyknął Ronald. - Jeśli się nie przyznasz, to ja się ciebie wyprę!
- Postąpisz, jak ci sumienie dyktuje. Ja nie przyznam się do czarostwa.
- Błagam - Ronald zmienił taktykę. - Dla dzieci.
- Musimy ufać Bogu.
- On nas opuścił - jęknął Ronald.
Łzy żłobiły sobie drogę w grubej warstwie kurzu na jego twarzy. Elizabeth z trudem dźwignęła zakutą w kajdany rękę i położyła mu na ramieniu.
- Nie trać ducha, drogi mężu. Nieodgadnione są wyroki Pańskie.
Ronalda opuściły resztki opanowania. Zerwał się na równe nogi i wypadł z więzienia.
 
WTOREK, 19 LIPCA 1692
 
Ronald niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. Stał na Prison Lane, naprzeciwko więzienia. Czoło pod szerokim rondem kapelusza miał zlane potem. Dzień był gorący, mglisty, parny, a duszną atmosferę wzmagała jeszcze nadnaturalna cisza, która spowijała miasto, choć na ulicach zgromadził się oczekujący tłum. Milczały nawet mewy. Wszyscy czekali na wóz.
Myśli Ronalda sparaliżowała mieszanina trwogi, rozpaczy i paniki. Nie mógł pojąć, czym on albo Elizabeth ściągnęła na siebie tę katastrofę. Na rozkaz sądu zabroniono mu wstępu do więzienia od poprzedniego dnia, kiedy to po raz ostatni próbował namówić Elizabeth do współdziałania. Ale żadne błagania, zaklęcia ani groźby nie były w stanie złamać jej postanowienia. Nie przyzna się.
Z osłoniętego murami dziedzińca dobiegł go metaliczny turkot żelaznych obręczy kół. Niemal natychmiast ukazał się wóz. W jego tyle stało pięć ciasno przytulonych do siebie kobiet. Za wozem szedł William Dounton, szeroko uśmiechnięty wobec bliskiego już wydania więźniarek w ręce kata.

Powered by MyScript