To jest znacznie droższe, bo mika jest jak srebro. U Pelki mieli tylko jednego świętego. Świętkowa zawsze mawiała: „Wystarczy mi wejść do jakiegoś mieszkania i zaraz wiem, gdzie jestem”. Michcia nie znosiła ludzi, którzy obnosili się ze swoimi cierpieniami. Wybałuszali oczy i wszystkim opowiadali o tym, ale prawdziwa kobieta powinna cierpienia skierować do wewnątrz, rosnąć i dojrzewać. Ciche cierpienie było wielkim cierpieniem! Zarah Leander, ta robiła to jak się należy! Michcia ostrożnie wytarła sobie czubek nosa, żeby pudru nie zetrzeć. Kiedy mamulka była w kuchni, nałożyła sobie szybko trochę pudru. Na lusterku puderniczki wypisano pięknym drukiem: „Pamiątka z Puszczykowa-Zdroju”. Był to podarek Helenki Hajduk na szesnaste urodziny. Patrząc nieco z ukosa, jeśli światło padało z prawej strony, można było już dojrzeć wokół jej ust pierwsze oznaki cierpienia. Pierwsza zmarszczka była już widoczna, to przez tego Stanika, który wciąż z tym samym przychodził. Ach, czegóż ona już nie przeszła! Z powodu tej sukni u Palucha o mało nie wypłakała sobie oczu. Ale mieli także inne obrazy. Nad mamulką w sypialni wisiał Jezus Chrystus. Był trochę przezroczysty; zresztą Bóg jest i tak niewidzialny, i można było zobaczyć jego serce, przez szaty. Teraz robią ubrania, które są już przezroczyste, gdy się je kupuje, ale wtedy trzeba coś pod spód włożyć. U ojca nad łóżkiem wisiał Jezus na Górze Oliwnej, w momencie gdy próbował kielicha i mówił: „Ojcze, odsuń ten kielich ode mnie, albowiem nie jestem go godzien!”. Chciał zbawienie jeszcze odsunąć, ale nadaremnie. Kielich oznacza cierpienie, powiedział farorz. Istnieje wiele słów, które są tylko przypowieściami. Skąd oni to wiedzą, jak taki święty wyglądał za życia? Niedługo będę musiała zrobić sobie zdjęcie. W Porębie było dwóch fotografów: Marek i Reszka. Reszka był lepszy, bo dawał więcej tła. Kaśka Mrozek miała zdjęcie w białej sukni na tle Bałtyku. Z tyłu rekin, a z boku szykowny kosz plażowy. Jadzię Gluch sfotografowano w dwudzieste pierwsze urodziny obok kolumny marmurowej za granicą. Tego to by Michcia nie chciała. Zbyt wyraźnie było widać, że marmur jest sztuczny i tylko tak namalowany. Dawniej miała warkocze i co się napłakała, gdy mama rzekła: - Dzioucha, za tydzień wesele i zostaniesz niewiastą. Nie wypada warkoczy zabierać do małżeństwa, to nie przynosi szczęścia! Zaszlochała cichutko, gdy sobie to przypomniała. Piękne, zdrowe włosy, każdy fryzjer lizałby palce, gdyby mu ktoś coś takiego sprzedał. Ale nigdy w życiu nie sprzedałaby warkoczy! O nie! Chyba że w największej biedzie, gdyby dziecko umierało z głodu i krzyczało: „Mamo, daj chleba!”. Zbierało się jej na płacz, gdy sobie wyobraziła, jak idzie wolno pod murem do fryzjera Klappstocka i mówi: - Tu, panie Klappstock, weźcie to, tak musi być! - A Klappstock przypomina sobie, że ją kocha i łzy spływają mu po twarzy. Widziała kiedyś taki film A Stanik w tym czasie leży w łóżku śmiertelnie chory. Teraz warkocze leżały w najniższej szufladzie komody. Zawinięte w czysty, stary ręcznik. Od trzynastego roku życia szuflada ta służyła jej osobistym sekretom. Mama uprzątnęła wtedy tę szufladę dla niej, bo takie było jej życzenie urodzinowe. Poza tym leżał tam jeszcze pięknie złożony welon ślubny, zawinięty w papier gazetowy, bo powiadają: „Jeśli pozbędziesz się welonu, to i chleb ci wyjdzie z domu”. Teraz miała ochotę na lody owocowe o smaku malinowym z czekoladą. Co też człowiekowi za myśli przychodzą do głowy! Ale Świętkowa zawsze mówiła: „Michcia to ma rozum po mnie. Ona na pewno dojdzie do czegoś.”
|