WszedÅ‚ w Å›rodku pasjonujÄ…cej rozgrywki i usiadÅ‚ za stoÅ‚em. Gruby, czerwony, lÅ›niÄ…cy, przyglÄ…daÅ‚ nam siÄ™ wzrokiem peÅ‚nym życzliwego zaciekawienia. PatrzyliÅ›my na niego przez chwilÄ™ w milczeniu, potem spojrzeliÅ›my na siebie i Irek powiedziaÅ‚: — Przy Józefie można, to porzÄ…dny czÅ‚owiek. Wal, dziesiÄ…tka treflowa do ciebie! I otworzyÅ‚ szufladÄ™. Józefowi okrÄ…gÅ‚a twarz nagle siÄ™ wydÅ‚użyÅ‚a. — O mój Boże! — powiedziaÅ‚ ze zdumieniem i gÅ‚Ä™bokim żalem. — Ja myÅ›laÅ‚em, że oni siÄ™ caÅ‚ujÄ…, a oni w karty grają…! Makao to byÅ‚o jeszcze nic, krew nam siÄ™ rozpaliÅ‚a na dobre dopiero przy pokerze. GraliÅ›my, posÅ‚ugujÄ…c siÄ™ zapaÅ‚kami, i poprzegrywaliÅ›my do siebie wzajemnie astronomiczne sumy. Przy makao byliÅ›my jeszcze zdolni do tego, żeby po czyimÅ› wejÅ›ciu mówić: — Cementu dziewięć tysiÄ™cy trzysta osiemdziesiÄ…t cztery kilogramy. ZapisaÅ‚eÅ›? — Tak, teraz podaj mi drewno. Deski dwadzieÅ›cia pięć milimetrów. PodawaÅ‚am, mówiÄ…c byle jakÄ… liczbÄ™, a Irek jÄ… pieczoÅ‚owicie zapisywaÅ‚ na czymkolwiek. Skutek to miaÅ‚o okropny. Kiedy autentycznie koÅ„czyliÅ›my rozliczenia materiaÅ‚owe, zginęło nam sto trzydzieÅ›ci cztery metry szeÅ›cienne wapna. Z magazynu wyszÅ‚o, a nigdzie nie zostaÅ‚o zużyte. Trudno rÄ…bnąć ukradkiem sześćdziesiÄ…t wywrotek wapna, wiÄ™c co siÄ™ z nim mogÅ‚o stać? UmÄ™czyliÅ›my siÄ™ jak dzikie osÅ‚y, zanim wyszÅ‚o na jaw, że te sto trzydzieÅ›ci cztery metry Irek zapisaÅ‚, grajÄ…c w makao. Przy pokerze nie byliÅ›my już zdolni do niczego i przekonanie o naszym romansie ugruntowaÅ‚o siÄ™ powszechnie. Irek niepokoiÅ‚ siÄ™ tylko trochÄ™, czy nie dostanie od mojego męża po pysku, ale mój mąż byÅ‚ wtajemniczony w detale mojej pracy i nie żywiÅ‚ takich gÅ‚upich zamiarów. Nie skorzystawszy z naszej sensownej propozycji, przedsiÄ™biorstwo wykosztowaÅ‚o siÄ™ i doÅ‚ożyÅ‚o nam pomocnika. CiÄ…gle jeszcze dziaÅ‚o siÄ™ to przed MaryÅ›kÄ…. Pomocnik, inżynier imieniem Bohdan, przyjść do pracy przyszedÅ‚, ale zapaÅ‚u do pracy nie wykazywaÅ‚. Nie przejawiaÅ‚ nawet najmniejszego niÄ… zainteresowania. Irek usiÅ‚owaÅ‚ wtrynić mu pawilon, Bohdan byÅ‚ uprzejmy, nie protestowaÅ‚, przyjmowaÅ‚ wszelkie informacje, rozÅ‚ożyÅ‚ nawet przed sobÄ… rysunki i na tym siÄ™ skoÅ„czyÅ‚o. SiedziaÅ‚ nad tymi rysunkami, w zamyÅ›leniu patrzyÅ‚ w okno i pukaÅ‚ ołówkiem w stół. Nie ma w tym żadnej przenoÅ›ni ani żadnej przesady, godzinami obracaÅ‚ ołówek w palcach i pukaÅ‚ raz jednym koÅ„cem, raz drugim, nawet dość rytmicznie, caÅ‚kowicie zadowalajÄ…c siÄ™ tym jednym zajÄ™ciem. OdrywaÅ‚ siÄ™ od niego wyÅ‚Ä…cznie w celu przeprowadzania tajemniczych rozmów telefonicznych oraz wychodzenia na miasto, niewÄ…tpliwie dla zaÅ‚atwienia interesów. Pawilon policzyÅ‚ Irek w ostatniej chwili i w szaleÅ„czym poÅ›piechu, Bohdan go palcem nie tknÄ…Å‚. Irka szlag trafiÅ‚ straszny. — Powiedz mi — spytaÅ‚ ze zÅ‚oÅ›ciÄ… — z jakiej racji ja mam robić, a on nie, kiedy on ma o trzysta zÅ‚otych wiÄ™cej ode mnie? Ja mam tego dość! On nie robi, to i ja nie bÄ™dÄ™ robiÅ‚! Za idiotÄ™ mnie majÄ…, no to ja im pokażę idiotÄ™! — On ma smykaÅ‚kÄ™ do interesów, a ty nie — wyjaÅ›niÅ‚am mu grzecznie. Bardzo szybko wykryliÅ›my, że Bohdan zajmuje siÄ™ po prostu geszeftami, a w pracy ma metÄ™ z telefonem i od razu wciÄ…gnÄ™liÅ›my go do gry w koÅ›ci, co byÅ‚o szalonym bÅ‚Ä™dem. KoÅ›ci należaÅ‚y do mnie, nie faÅ‚szowaÅ‚am ich z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ…, on zaÅ› raz za razem wyrzucaÅ‚ po pięć szóstek, chichoczÄ…c przy tym szataÅ„sko. Irek wpadÅ‚ w furiÄ™ i zapÅ‚onÄ…Å‚ do niego dzikÄ… nienawiÅ›ciÄ…. Przyczyna tego szaleÅ„czego fartu wyszÅ‚a na jaw po pewnym czasie, a odkrycia dokonaÅ‚a Bożenka. PrzyleciaÅ‚a w czasie nieobecnoÅ›ci Bohdana i powiedziaÅ‚a: — SÅ‚uchajcie no, kochane towarzystwo. Do tego waszego Bohdana przylazÅ‚ kumpel. WidzieliÅ›cie go? SpojrzeliÅ›my na siebie i potrzÄ…snÄ™liÅ›my gÅ‚owami. — ZajrzaÅ‚ tu, ale nie zwróciÅ‚am uwagi — odparÅ‚am. — A co? — spytaÅ‚ Irek. — JakiÅ› niezwykÅ‚y kumpel? — ZwykÅ‚y, nie zwykÅ‚y, mnie on siÄ™ wydaje podejrzany. RzÄ™s ma taki, że o futryny zaczepia, i jak szedÅ‚, to siÄ™ tak przeginaÅ‚ w kibici. PrzeszÅ‚a siÄ™ po pokoju i zademonstrowaÅ‚a to przeginanie. PrzyglÄ…daliÅ›my siÄ™ jej z zaciekawieniem. — KiedyÅ› widziaÅ‚am jednego, który byÅ‚, za przeproszeniem, pederastÄ… — ciÄ…gnęła. — I wyobraźcie sobie, przeginaÅ‚ siÄ™ kropka w kropkÄ™ tak samo! — Co ty powiesz? — zdziwiÅ‚am siÄ™. — MyÅ›lisz, że on tego? — Nie tylko myÅ›lÄ™, ale nawet jestem pewna. — Do diabÅ‚a! — wrzasnÄ…Å‚ nagle Irek. — To dlatego on ma taki fart do koÅ›ci! A ja siÄ™ z niego natrzÄ…saÅ‚em, że go żadna dziwka nie chce! Dużo go dziwki obchodzą…!
|