Podczas rozmowy mieliśmy możliwość przyjrzenia się bliżej naszym gospodarzom...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
– Na pewno wiesz – sprzeciwił się Andy; rozmowę tę prowadzili pod koniec maja lub na początku czerwca, mniej wiecej w tym czasie, gdy zamknięto na głucho...
»
dawa mi rne pytania,na ktre mu do rzeczy odpowiadaem,wyj wszy cudzoziemsk wy-mow,niektre bdy i wyraenia chopskie,ktrych si w domu gospodarza mego...
»
Gdy w roku 1949 odwiedziłem Szuberta i w rozmowie poruszyliśmy ten temat, Szubert starał się tłumaczyć ich mówiąc, że “przecież oni też chcieli żyć”...
»
Rozmowa miała zosta nagrana w korytarzu, eby poziom hałasu i odgłosy z zewn trz odpowiadały miejscu, w którym 2J miał ich rzekomo podsłuchiwa...
»
15 KLutkowski (2003) twierdzi, że tylko znaczący dalszy postęp w restrukturyzacji polskiej gospodarki na szczeblu mikro (i tym samym istotna poprawa jej...
»
Tej to duszy przysuguje istnienie, a porednio dopiero ciau zorganizowanemu przez dusz,podczas gdy zwierztom i rolinom istnienie przysuguje jako jU...
»
Pokój zewnętrzny był Michałowi III niezbędny dla odbudowy gospodarczej kraju, spustoszonego w okresie smuty, i dla umocnienia centralnej władzy carskiej...
»
Rozdział 40Podczas śniadania głównym tematem rozmów była Brazylia i wszyscy starali się patrzeć z jak najlepszej strony na projekt Angela związany z...
»
Annie zrobiło się przykro już w momencie, gdy zobaczyła owego pana wchodzącego do pokoju, a wprost ścierpła, kiedy podszedł do niej i zaczął rozmowę...
»
W moich rozmowach ze Stanisławom Beresiem znajduje się kilka miejsc wykropkowanych — wtedy już pozwalano znaczyć w taki sposób ingerencje cenzury...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Obydwoje sprawiali bardzo dobre wrażenie. Naturalna, pełna wdzięku prostota sposobu bycia zdradzała ich pochodzenie, przy czym ich zachowanie i postawa były iście arystokratyczne. To był dla nich niesłychany skok – z małej chłopskiej chaty na odległej prowincji wprost do Lhasy, i to do stanu książęcego! Teraz należał do nich pałac, w którym mieszkali, i rozległe posiadłości ziemskie. Tak ogromna i nagła zmiana warunków życia nie spowodowała jednak najmniejszego uszczerbku w ich psychice. „Święta Matka” jest dostojna, skromna i sprawia wrażenie bardziej inteligentnej od ojca, któremu jednak sława chyba nieco uderzyła do głowy...
Po chwili nadszedł ich 14-letni syn, Lobsang Samten. Ożywiony i otwarty zarzuca nas pytaniami, chce poznać szczegółowo nasze przeżycia. Jego młodszy „boski” brat, powiada z dumą, polecił mu opowiedzieć sobie o nas wszystko. A więc Dalajlama zainteresował się nami! Jesteśmy mile poruszeni tą wiadomością i pragniemy wiedzieć o nim więcej. Dowiadujemy się, że Tybetańczycy w ogóle nie używają tytułu „dalajlama”*, który pochodzi z języka mongolskiego i znaczy „rozległy ocean”. Dalajlamę powszechnie nazywają „gyalpo rimpocze”, co tłumaczy się w przybliżeniu „drogocenny król”. Rodzice i bracia zaś, rozmawiając z nim używają bardziej familiarnej formy „kundün”, co znaczy po prostu „obecność”.
„Święci rodzice” mają sześcioro dzieci. Najstarszy syn, na długo przed odnalezieniem Dalajlamy uznany również za inkarnację jednego z Buddów, nosił zaszczytny tytuł lamy w klasztorze Tagcel. Do niego, podobnie jak do wszystkich inkarnowanych lamów, Tybetańczycy zwracają się „rimpocze”. Drugi z kolei syn Gyalpo Thündrup przebywał w szkole w Chinach, a Lobsang Samten miał zostać urzędnikiem duchownym. Dalajlama liczył podówczas jedenaście lat i oprócz braci miał jeszcze dwie siostry. Później „Święta Matka” wydała na świat jeszcze jedną inkarnację Ngari Rimpocze. Jako matka trzech inkarnacji, była zjawiskiem nadzwyczajnym w buddyjskim świecie.
Już podczas pierwszej wizyty nawiązaliśmy serdeczny kontakt z tą skromną, mądrą kobietą. Trwał on aż do chwili jej ucieczki przed chińską Czerwoną Armią gdy wszystko się skończyło. Oczywiście, nasza przyjaźń nie miała nic wspólnego z ponadzmysłową czcią, którą otaczali ją wszyscy Tybetańczycy. Przyznaję jednak, że pomimo mojego sceptycyzmu wobec spraw metafizycznych, i ja uległem wielkiej sile osobowości i wiary emanującej ze „Świętej Matki”.
Dopiero z biegiem czasu stało się dla nas jasne, jak wielką wagę miało to zaproszenie. Nie wolno zapominać, że w całym Tybecie nikt poza tą rodziną i kilkoma osobistymi służącymi w randze opatów nie ma prawa rozmawiać z Boskim Królem, a jednak pomimo całkowitej izolacji od świata osobiście zainteresował się on naszym losem!
Gdy wizyta miała się ku końcowi, zapytano nas, jakie mamy życzenia. Nie chcąc grzeszyć nieskromnością, ograniczyliśmy się do podziękowań za gościnę. Ale już na skinienie weszli służący, wnosząc pełne worki mąki i campy, masło i miękkie wełniane koce. „To na osobiste życzenie Kundüna!” – rzekła matka i śmiejąc się wcisnęła każdemu z nas do ręki banknot stu sangów*. Zrobiła to tak naturalnie, że nie przyszło nam nawet do głowy, by poczuć się zawstydzonym.
Podziękowania, podziękowania, ukłony – z oszołomienia aż kręci nam się w głowach – zaczynamy opuszczać pokój. Przy pożegnaniu Lobsang Samten, w dowód szczególnej przyjaźni, w imieniu rodziców zakłada nam na szyje białe szarfy, a my kłaniamy się jeszcze raz.
Lobsang osobiście prowadzi nas do ogrodu, pokazuje nam stajnie i wspaniałe konie z Silingu i Ili – dumę jego ojca! W czasie rozmowy sugeruje, że mógłbym udzielać mu lekcji zachodniej nauki. Tą uwagą dotknął moich najskrytszych pragnień. Często wyobrażałem sobie, że mógłbym tu zarabiać na utrzymanie, ucząc szlacheckie dzieci.
Odprowadzani przez służbę, obładowani prezentami wróciliśmy do domu Thangme w świetnym nastroju, mając nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży. Tu czekano już na nas w napięciu. Musieliśmy dokładnie wszystko opowiadać, a osoby, które przyszły nas odwiedzić, były już szczegółowo poinformowane o honorze, jaki nas spotkał, i urośliśmy w oczach wszystkich niepomiernie!
Podarowaną nam żywność ofiarowaliśmy naszej miłej gospodyni jako drobne zadośćuczynienie za kłopot i wydatki związane z nami i zamieszanie wywołane przez składane nam nieustannie wizyty. Pani domu wzbraniała się energicznie powtarzając, że przecież nigdy dotąd nie przekraczali jej progu tak dostojni goście.
Nazajutrz przybył do nas z wizytą brat Dalajlamy. Nasza gospodyni z szacunku nie odważyła się pokazać aż do chwili, gdy wszyscy domownicy ustawili się, aby powitać gościa, a młody lama udzielał błogosławieństwa dotykając kolejno ich głów. 25-letni Rimpocze przybył ze swojego klasztoru, by nas zobaczyć. Po raz pierwszy mieliśmy możliwość poznania wielkiego inkarnowanego lamy. W Tybecie zazwyczaj wszyscy mnisi nazywani są lamami, w rzeczywistości jednak tytuł ten przysługuje tylko inkarnacjom i nielicznym mnichom, wyróżniającym się ascetycznym życiem i cudami, których dokonują. Wszyscy lamowie mają prawo do udzielania błogosławieństwa i czczeni są niczym święci.
Możemy swobodnie poruszać się po Lhasie
Po dziesięciu dniach od naszego przybycia otrzymaliśmy zawiadomienie z Ministerstwa Spraw Zewnętrznych, że przyznano nam swobodę poruszania się. Równocześnie przekazano nam wspaniałe, długie płaszcze karakułowe, na które wcześniej wzięto nam miarę. Na każde futro zużyto aż sześćdziesiąt skórek. Cieszyliśmy się bardzo, chociaż moja radość była nieco przyćmiona nieustannym bólem spowodowanym atakami isziasu.

Powered by MyScript