Widziałem to w szpitalu. Słyszałem, jak lekarze o tym rozmawiali. Musisz coś zrobić. Musisz zaryzykować. - „Znów komuś zrobili suwak”, mówili. „Ile było suwaków w tym tygodniu? Chyba pięć?” - Panie Rose... - odezwałem się. Jeszcze raz spróbuję go przekonać. A potem... - Ładnie brzmi, prawda? - powiedział. - Suwak! Wiedziałem, co to suwak. Franklin też. Tego lata widzieliśmy niejeden. Dilerzy koki robili suwak komuś, kto wszedł na ich terytorium albo kiedy ociągał się z płaceniem czy po prostu krzywo spojrzał. Brało się uzi i puszczało szybką serię przez środek ciała. Dwadzieścia, trzydzieści kul od głowy do ptaszka. To właśnie suwak. Zrób coś. No już. Zabierz mu broń. Teraz. Teraz! Nie zrobiłem nic. Rose strzelił do Franklina. Przeciął go z góry na dół. Uzi pluł kulami, mrucząc jak kot. Wydobyłem rewolwer. Poczułem kule w prawym barku. Nie miałem pojęcia ile. Poczułem je wszystkie naraz. Ból był taki jak wtedy, kiedy szybka piłka odbija się od rękawicy bejsbolisty i trafia w bark. Usłyszałem strzał z mojego rewolweru i krzyk mężczyzny o nazwisku Rose. Upadłem na podłogę, obok Franklina. Jeszcze żył. Ale tylko przez chwilę. Widziałem, jak odwraca oczy w moją stronę i jak gaśnie w nich życie. Na rękach, twarzy i w oczach miałem krew. Krew była wszędzie. Powiedziałem coś do krótkofalówki. Nie pamiętam co. Leżałem na podłodze i patrzyłem w sufit. Widziałem w nim dziurę. Nie trafiłem faceta. Kiedy dosięgły mnie kule, strzeliłem w sufit. Dlaczego krzyczał? Czy przestraszył go huk? Uciekł? Ile razy do mnie strzelił? Kiedy umrę? I dlaczego nie obłożył aluminiową folią sufitu? Okleił nią wszystkie ściany, ale sufitu już nie. Znów spojrzałem na Franklina. Patrzyłem na niego, póki wszystko nie pociemniało. - Jasna cholera, McKnight - odezwał się Maven. - Dlaczego nie sięgnąłeś po broń, kiedy w ciebie mierzył? Słuchał w milczeniu mojej relacji. Prowadził radiowóz. Ja siedziałem obok. Przez całą drogę z Raju do Soo w samochodzie słychać było tylko mój głos. Prawie dojechaliśmy na posterunek. Na wschodzie słońce właśnie zaczęło rozświetlać czerń nieba czerwonymi smugami. W myślach ułożyłem sobie całą listę wyzwisk. Ale w końcu powiedziałem tylko: - Nie wiem dlaczego. Pokręcił głową. Minęliśmy stary magazyn. Połowę szyb powybijano. W mdłym świetle ulicznej lampy siedział kot i lizał sobie łapy. Nie zwrócił na nas uwagi. - I chcesz mi powiedzieć - ciągnął Maven - że ten facet cię odszukał po tylu latach? - Po czternastu latach - uściśliłem. - Macie w Detroit tylu gliniarzy i go nie złapaliście? - Chwileczkę - odparłem. - Nie wie pan jeszcze wszystkiego. - Niby czego nie wiem? - Złapaliśmy go. Jakieś pól roku później. - Co ty wygadujesz? - Złapali go, jak kręcił się wokół innego szpitala po drugiej stronie miasta. Ja już nie pracowałem w policji; wyjechałem z Detroit, ale wróciłem, żeby go zidentyfikować. Zeznawałem na jego procesie. - Niech zgadnę - wtrącił Maven. - Uniewinniono go z powodu niepoczytalności? - Nie. Obrońca próbował tej metody, ale mu się nie udało. W końcu facet zabił policjanta. Rose dostał za Franklina dożywocie, plus dwanaście lat za mnie. Bez możliwości warunkowego zwolnienia. - Więc chcesz mi powiedzieć, że ten cały Rose... - Siedzi w więzieniu - dokończyłem. Wyjrzałem przez okno. - A przynajmniej tak myślałem. Rozdział 8 SŁOŃCE W KOŃCU WZESZŁO, GDY DOTARLIŚMY NA POSTERUNEK. Im bliżej było zimy, tym świt wstawał coraz później. Kiedy ostatnio zdarzyło mi się przespać te zimne godziny brzasku? Znów wylądowałem na posterunku. Miałem wrażenie, że żołądek wywrócił mi się na drugą stronę. Maven zaprowadził mnie do swojego gabinetu i znów posadził na krześle dla gości. - No dobra - odezwał się. Wyjął kartkę i długopis. Maznął nim kilka razy po papierze, a potem wyrzucił go w kąt pokoju. Wyjął kolejny. - Cholerne długopisy, po tygodniu do niczego się nie nadają. No dobra, McKnight. Jak się nazywał ten facet? - Rose. - Dowiedziałeś się w końcu, jak miał na imię? - Maximilian - odparłem. - Podał je na procesie. - Maximilian? Nic dziwnego, że nie chciał ci powiedzieć. - Maven zaczął pisać. - Kiedy go skazano? - W grudniu 1984. - Wiesz, gdzie siedzi? - W Jackson. Przestał pisać. - Wysłali go do Jackson? - Do więzienia o zaostrzonym rygorze. Uznali, że jest „upośledzony umysłowo, ale poczytalny”. Nie odbiło mu aż tak bardzo, żeby zamknąć go w pokoju bez klamek, ale dość, żeby mieć go na oku.
|