Gdybym był prawosławnym, poczuwałbym się do wielkiej wdzięczności względem Polski. Bez polskiej troskliwości (jakżeż bezinteresownej) o dobro prawosławia, może by go już nie było na równinach sarmackich. Wybieram z całej historii trzy punkty, szczególniejszej wagi. Po wielkich najazdach tatarskich, za czasów cesarstwa łacińskiego, kiedy nawet niekiedy nie było patriarchy i nikt nie troszczył się o losy cerkiewne Rusi, wtedy reorganizatorem metropolii „Kijowa i wszystkiej Rusi” stał się Cyryl, b., kanclerz Daniela halickiego. Pochodził on z bojarów ziemskich z ziemi „Lachów”, a zatem był Lachem prawosławnym. Kiedy zaś potem ziemia ta wraca na stałe do Piastów, pierwszy z nich, Bolesław Trojdenowicz przechodzi na prawosławie, przyjmując imię Jerzego; drugi z kolei Kazimierz Wielki organizuje hierarchie prawosławną, czyniąc to nawet wbrew papieżowi. Po raz trzeci upadła cerkiew wschodnio-słowiańska po rewolucji bolszewickiej, a tym razem upadła całkowicie; przestała istnieć, no nie starczyło kleru wiernego Cerkwi i przygotowanego choćby jako tako do pełnienia funkcji kapłańskich. Wtedy państwo polskie pospieszyło z pomocą, nie ograniczając się do samego ocalenia tej Cerkwi, lecz podnosząc jej poziom tak wysoko, jak to nie bywało nigdy w Rosji. Teologiczny wydział prawosławny w uniwerstytecie warszawskim ma hodować duchowieństwo schizmatyckie dla prowincji państwa polskiego a państwu temu sprzyjające i nie pragnące odrodzenia Rosji i przywrócenia jej panowania nad tymi prowincjami, słowem, ma dostarczać popów antyrosyjskich (sic!). co za naiwna wyobraźnia! W rzeczywistości urządzono bogate rezerwy dla przyszłego odrodzenia prawosławia w Rosji i to z postępem na znacznie wyższy szczebel, niż bywało kiedykolwiek. Dzięki Polsce schizma na Rusi dźwignęła się z upadku i teraz może śmiało czekać na chwilę sposobną…odwdzięczenia się. Nigdy by ów rząd polski nie był okazał ani w części takiej troskliwości jakiejkolwiek sprawie żywotnej katolicyzmu. A jak się opiekowano sekciarzami, mariawitami i kościołami „narodowymi”!! Ażeby protestantyzm podnieść w oczach ludu śląskiego, nadano pastorom tytuł „księży” „tj., kapłanów”. Jest to nonsens teologiczny wobec nauk Lutra czy Kalwina; jest to nawet istny bunt religijny, bo "reformatorzy” żadnego stanu kapłańskiego nie uznawali, lecz przeciwnie, twierdzili, że stan taki istnieć nie może. Wiedzą o tym oczywiście pastorowie, a jednak o tytuł księży zabiegali i używają go demonstracyjnie. Stanowi to niewątpliwie zerwanie z luteranizmem i kalwinizmem i byłoby czymś analogicznym do pewnych wierzeń i praktyk „protestantów” w cieszyńskim; jakiś specyficzny polski protestantyzm. Owszem! Do stwierdzonych w Europie osiemnastu dogmatyk protestanckich możemy doliczyć protestantyzm dziewiętnastej dogmatyki, gdyż ilość dogmatyk protestanckich jest zasadniczo nieograniczoną. Nie zamierzamy bowiem przeszkadzać; chcielibyśmy tylko żeby „księża pastorzy” jawnie oświadczyli się za przywróceniem kapłaństwa (wbrew Lutrowi). Zdaniem niektórych chodziło jedynie rządowi i tylko o demonstrację antykatolicką. Złośliwi zapowiadali, że niebawem pojawią się „księża rabini”. Grube przeto są przewinienia państwowe przeciwko pierwszemu przykazniu. Powiedziano dalej: „Nie wzywaj Imienia Boskiego nadaremno”. Przykazanie to chroni nas od świętoszkostwa, a ostrzega, żeby nie wciągać Kościoła w sprawy świeckie bez istotnej koniecznej potrzeby. Taka potrzeba zachodzi jednak zawsze, gdy moralność jest zagrożona i wtenczas nie wolno się wahać. Skoro nie trzeba wzywać Imienia Jego nadaremno, a zatem trzeba go wzywać, skoro to nie jest nadaremno, tj., gdy odwołujemy się do moralności. Skoro zaś wgląd w życie publiczne mieści się tylko w etyce katolickiej, będzie to odwołaniem się do katolizyzmu. Związek nierozerwalny! Nie dbajmy o szyderstwa, a wrogów etyki naszej cywilizacji łacińskiej przypierajmy zawsze do muru; niechaj będą wrogami jawnie. Nie zaszkodzi, jeżeli podzielimy się na obozy według stosunku do religii i do cywilizacji. Jawność taka ułatwi nam życie publiczne. Za długo już dokazywały rozmaite łodzie podwodne przeciwko katolickości i polskości. A polskość nie może być turańską, bizantyńską lub żydowską; ona może być tylko łacińską. Wrogowie katolicyzmu, nie znoszący moralności w rządach i nie chcący odpowiedzialności, niechajże będą wrogami jawnymi. 3. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił. Ponieważ Polska jest państwem katolickim, a zatem publiczny spoczynek niedzielny obowiązuje wszystkich i…wszystkie urzędy. Nie godzi się, żeby urząd oddawał roboty publiczne innowiercom i pozwalał im wykonywać je w niedzielę. W ogóle urzędy winny wystrzegać się z jak największym pedantyzmem tego, żeby nie można było wystąpić przeciwko nim z zarzutem, że same obmyślają, jakby obejść ustawę. Śmieszne pozory handlu wodą sodową lub cukierkami robią spoczynek niedzielny zbyt często iluzorycznym. Byle głupstwo służy władzy za miły pozrór do robienia „wyjątków”. Byłoby o wiele lepiej, gdyby taki rząd oświadczył się jawnie przeciwko święceniu niedzieli. Powinny też być nakładane surowe kary na osoby robiące w dzień świąteczny zakupy w sklepach otwieranych podstępnie. Słusznie karze się takiego kupca, lecz kupujący powinien być karany o wiele dotkliwiej, choćby pięciokrotnie. Narusza się również przykazanie, jeżeli się próbuje zrównać wobec prawa i władzy dni świąteczne innowierców z niedzielą, lub też utrącać prawa niedzieli przez zestawienie z tamtymi dniami. Narusza się natenczas nie tylko trzecie przykazanie, lecz również pierwsze, gdyż jest to „służenie bogom cudzym”. Do najsurowszej odpowiedzialności powinno się pociągać urzędnika, lubiącego zapominać, że w Polsce katolicyzm jest religią panującą. Wolno wyznawcom innych religii świętować w swoje dni świąteczne dowolnie, jak najbardziej i publicznie, a nikomu nie wolno im w tym przeszkadzać; lecz ochrona państwowa tyczy się tylko niedzieli i świąt katolickich.
|