Filozoficzna doktryna o stworzeniu świata przez Boga ma ambicję wypełnić "ontologiczną dziurę". Nie jest to jednak dziura wynikająca z tymczasowości lub niezupełności naszych obecnych teorii, lecz raczej granica samej matematyczno-empirycznej metody badania świata. W ogóle mówienie o "dziurze" w tym kontekście może mieć tylko znaczenie retoryczne. Pytanie o usprawiedliwienie istnienia nie ma charakteru dziury w tym, co wiemy. Jest to pytanie globalne, które przenika wszystko. Bóg nie pojawia się tu w roli "zapychacza dziur", lecz jako Transcendentna Granica naszej wiedzy. Teologia stworzenia idzie jeszcze dalej - staje się refleksją nad tą niepowtarzalną relacją, w jaką Stwórca wchodzi ze swoim stworzeniem. Nie jest to już tylko abstrakcyjna doktryna. Niezauwa- żalnie przechodzi ona w pewien styl życia. 14 S. Hawking, Czarne dziury i wszechświaty niemowlęce. Wy d. Alkazar, Warszawa 1993, ss. 226-227. 15 Tamże, s. 227. ROZDZIAŁ 16 CHRZEŚCIJAŃSKI POZYTYWIZM l. Pozytywizm w Polsce i gdzie indziej W okresie moich studiów uniwersyteckich (pierwsza połowa lat sześćdziesiątych) pozytywizm miał się jeszcze bardzo dobrze. A w każdym razie przez nadal dość szczelne granice informacyjne z trudem docierały do Polski prace krytykujące jego dotychczas niepodważalne tezy. O pierwszych pracach Quine'a dowiedziałem się niejako mimochodem od wykładowcy logiki. O tym, że nie wystarczy analizować pojedyncze teorie naukowe, lecz trzeba stawiać czoła nauce jako całości zarówno w jej historii, jak i w jej obecnym stanie, wyczytałem z jakiegoś artykułu, bodaj Geymonata, przetłumaczonego na język polski. Były to czasy, w których książka Hempla Foun- dations of Philiosophy ofScience mogła ukazać się tylko pod tytułem Podstawy nauk przyrodniczych. Jakakolwiek filozofia inna od marksistowskiej - choćby to była całkiem technicznie rozumiana filozofia nauki - była nie do pomyślenia jako konkurencja na czytelniczym rynku. Mimo to pozytywizm (zbliżony do pozytywizmu Koła Wiedeńskiego) kwitł na polskich uczelniach. Trzeba go było tylko zabarwić odpowiednimi deklaracjami ideowymi we wstępach lub zakończeniach artykułów czy książek. Deklaracji tych i tak nikt nie brał na serio, a były one - zdaniem autorów - stosunkowo niewielką ceną za możliwość publikacji. W każdym razie, jeżeli ktoś w tamtych czasach chciał odpowie- dzialnie uczyć się filozofii nauki lub ją uprawiać, musiała to być filozofia nauki typu pozytywistycznego, przynajmniej w jej technicz- nym zrębie. Innej filozofii nauki nie było. Studiowałem na uczelni katolickiej (KUL). Tam sytuacja była inna niż na pozostałych uczelniach polskich. Za cenę pewnej 182 zaściankowości (wymuszanej drakońskimi przepisami) KUL mógł się cieszyć (ściśle kontrolowaną!) swobodą uczenia nieokraszanej marksizmem filozofii. Ministerstwo z dziwnym uporem pilnowało, by w oficjalnych dokumentach zawsze określać ją przymiotnikiem "chrześcijańska", a habilitacje robione na Wydziale Filozofii zatwier- dzało jako habilitacje "z teologii, ze specjalizacją w filozofii". Tzw. szkoła lubelska (podówczas w pełnym rozkwicie) to po prostu neotomizm w egzystencjalnej interpretacji pochodzącej głównie od Gilsona. Ale kierunek ten na KUL-u znajdował się pod ciśnieniem dwu prądów. Dobre tradycje logiczne szkoły polskiej reprezentował Ks. Prof Stanisław Kamiński. Wymuszały one głębsze refleksje meta-filozoficzne. Stosunkowo niedawno założona sekcja filozofii przyrody miała dość bogaty program w zakresie matematyki i nauk empirycznych. Wiadomości zdobywane w ramach tego programu często nie przystawały do neopozytywistycznej filozofii przyrody. Myślę, że niektórzy wykładowcy tego przedmiotu dość jasno zdawali sobie z tego sprawę. Wystarczy przejrzeć podręczniki, z jakich wówczas uczyliśmy się filozofii przyrody. Sztuczne łączenie neotomistycznej doktryny z filozofią nauki typu pozytywistycznego (bo innej nie było) jest aż nazbyt widoczne. Przypuszczam, że dyskusje pomiędzy studentami sekcji filozofii teoretycznej i sekcji filozofii przyrody były znacznie częstsze i bardziej zajadłe niż pomiędzy ich profesorami. Stwarzało to konieczność własnych metodologicznych przemyśleń. W każdym razie dość wcześnie wyrobiłem sobie pogląd, że w pozytywizmie (a ściślej w neopozytywizmie, gdyż przede wszystkim on był atrakcją epoki) należy wyróżnić dwie warstwy: warstwę
|