Po pewnym czasie Sparhawk stanął u boku Vaniona.
— Wyłapujemy jedynie dezerterów — powiadomił mistrza. — Szkoda zacho-
du.
— Nie, Sparhawku. Gwardziści mają za sobą oblężenie, a to osłabia ducha.
Dajmy naszym tymczasowym sprzymierzeńcom szansę się zemścić, nim zwróci-
my ich patriarchom.
Sparhawk musiał przyznać rację Vanionowi. Wraz z Kaltenem i Kurikiem ode-
szli objąć przywództwo.
Na oświetlonym pochodniami skrzyżowaniu pojawiła się widmowa postać
z toporem w dłoni. Ktokolwiek to był, bez wątpienia nie nosił zbroi ani też mun-duru gwardzisty. Kurik uniósł kuszę i wycelował. W ostatniej chwili zadarł broń do góry i strzała pomknęła ze świstem w poszarzałe przed świtem niebo. Giermek zaklął siarczyście.
— O co chodzi? — szepnął Kalten.
— To Berit — powiedział Kurik przez zaciśnięte zęby. — Zawsze podczas
chodzenia tak kołysze ramionami.
— Dostojny panie Sparhawku?! — zawołał Berit w kierunku ciemności. —
202
Czy to ty?!
— Tak.
— Dzięki Bogu! Już myślałem, że będę musiał przetrząsnąć wszystkie wypa-
lone zaułki w Chyrellos.
Kurik trzasnął pięścią w mur.
— Potem z nim o tym porozmawiasz — rzekł Sparhawk. — A więc, Beri-
cie, znalazłeś mnie. Z czym to na tyle ważnym chcesz się ze mną podzielić, by ryzykować życie kręcąc się tutaj?
— Zdaje się, że Rendorczycy gromadzą się przy zachodniej bramie. Są ich
tysiące.
— Co robią?
— Chyba się modlą. W każdym razie biorą udział w jakiejś ceremonii. Prze-
mawia do nich jakiś chudy brodaty osobnik, stojący na kupie gruzu.
— Czy słyszałeś, co mówił?
— Niewiele, ale dwa słowa pojawiały się szczególnie często i wszyscy powta-
rzali je głośno za każdym razem.
— Co to za słowa? — dopytywał się Kurik.
— Wydaje mi się, że „barani róg”
— To brzmi znajomo, Sparhawku — zauważył giermek.
Rycerz skinął głową.
— Wygląda na to, że Martel zabrał z sobą Ulesima, aby ten podsycał w Ren-
dorczykach ducha walki.
Berit spojrzał na Sparhawka z zakłopotaniem.
— Kto to jest Ulesim, dostojny panie?
— Przywódca duchowy Rendorczyków, prorok. Oznaką jego godności jest
poskręcany kawałek baraniego rogu. — Zastanowił się nad czymś. — Rendorczy-
cy po prostu siedzą i słuchają kazania? — zapytał nowicjusza.
— Jeżeli można tak nazwać jego bełkot.
— Porozmawiajmy z Vanionem — zaproponował Sparhawk. — To może być
bardzo sprzyjająca okoliczność.
Wrócili na tyły, gdzie mistrzowie i pozostali przyjaciele Sparhawka omawiali
dalsze plany.
— Zdaje się, że trafił nam się łut szczęścia — powiedział rycerz. — Berit krę-
cił się trochę po ulicach. Mówi, że Rendorczycy zebrali się w pobliżu zachodniej bramy, a ich przywódca zagrzewa ich do szaleństwa.
— Dostojny panie Sparhawku, pozwoliłeś nowicjuszowi, by tam sam poszedł?
— zapytał z przyganą mistrz Abriel.
— Kurik potem rozmówi się z nim w tej sprawie, mistrzu.
— Powtórz, jak nazywa się ten przywódca. . . — Vanion był zamyślony.
— Ulesim. Znam go. To zwykły głupek.
— A co uczyniliby Rendorczycy, gdyby cokolwiek mu się stało?
203
— Rozpierzchliby się, mistrzu. Martel powiedział, że ma zamiar rozkazać im zburzenie mostów. Najwidoczniej jeszcze nie zaczęli. Rendorczycy potrzebują sporej zachęty, a także dokładnych instrukcji, nim zaczną cokolwiek robić. Swego religijnego przywódcę uważają za półboga. Nie uczynią nic bez jego wyraźnego
polecenia.
— To jest sposób na ocalenie naszych mostów, Abrielu — stwierdził Vanion.
— Jeżeli coś się przydarzy Ulesimowi, Rendorczycy mogą po prostu zapomnieć,
co mieli zrobić. Zbierzmy rycerzy i złóżmy prorokowi wizytę.
— Zły pomysł — odezwał się Kurik. — Przykro mi, mistrzu Vanionie, ale
to naprawdę zły pomysł. Jeżeli ruszymy na Rendorczyków z dużą siłą, będą do
umarłego bronić swego świętego męża. Jedynie zwiększylibyśmy liczbę niepo-
trzebnych ofiar.
— Masz inną propozycję?
Kurik uderzył pięścią w swoją kuszę.
— Tak, mistrzu. Berit mówił, że ten Ulesim prawi kazanie swoim ludziom.
Człowiek przemawiający do tłumów zwykle na czymś stoi. Gdybym mógł zbliżyć
się na odległość dwustu kroków. . . — Kurik nie dokończył.
— Sparhawku — zdecydował Vanion — zbierz swoich przyjaciół i osłaniaj-
cie go. Spróbujcie prześliznąć się przez miasto na tyle blisko, by Kurik mógł się-
gnąć Ulesima. Gdyby ci fanatycy się rozpierzchli i nie zniszczyli mostów, Wargun przekroczy rzekę, nim najemnicy będą gotowi na jego przyjęcie. Najemnicy
to żołnierze trzeźwo patrzący na świat. Niechętnie biorą udział w beznadziejnych bitwach.
— Myślisz, że się poddadzą? — zapytał mistrz Darellon.
— Warto spróbować. Pokojowe rozwiązanie oszczędziłoby wiele ludzkich ist-
nień po obu stronach, a myślę, że będziemy potrzebować każdego człowieka —
nawet Rendorczyka — gdy przyjdzie nam zmierzyć się z Othą.
Mistrz Abriel nagle się roześmiał.
— Ciekaw jestem, jak czułby się Bóg, gdyby Jego Kościoła bronili eshandyj-
scy heretycy?
— Bóg jest miłosierny. — Komier uśmiechnął się dobrotliwie. — Mógłby im
nawet przebaczyć. . . trochę.
Czterej rycerze oraz Berit i Kurik skradali się ulicami Chyrellos w kierunku
zachodniej bramy. Lekki wietrzyk rozpraszał mgłę. Dotarli do dużego wypalo-
nego obszaru w pobliżu zachodniej bramy. Uzbrojeni po zęby Rendorczycy stali
tłumnie wokół sterty gruzu. Na jej szczycie widać było znajomą postać.
— Zgadza się, to on — szepnął Sparhawk do swych towarzyszy, gdy chowali
się w ruinach pobliskiego domu. — Oto stoi w pełni chwały Ulesim, ukochany
uczeń świętego Arashama.
204
— Co takiego?! — zdziwił się Kalten.
— Tak nazwał siebie w Rendorze. Sam sobie nadał ten tytuł. Domyślam się,
że chciał oszczędzić Arashamowi trudów wyboru.
Ulesim był bliski histerii. Jego przemówienie nie miało wiele sensu. Uniósł
chudą rękę, w której coś kurczowo ściskał. Co kilka słów potrząsał przedmiotem trzymanym w dłoni i krzyczał: „Barani róg!”, a jego wyznawcy odkrzykiwali:
|