Sztywny żabot rozpiął mu się z przodu i sterczy jak przekrzywiona aureola...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Nie oglądając się na ewentualne ofiary, dopadłem pierwszego stopnia, przekręciłem pierścień na pierwszej kuli i rzuciłem ją na szczyt schodów...
»
Krasnoludy ruszyły do przodu zwartą grupą, przez cały czas walcząc z ogarniającą ich rozpaczą, a Hornborin wysoko uniósł rękę z Pierścieniem i ruszył w...
»
Mrużąc oczy i wysuwając język, Rachael skupiła całą uwagę na właściwym przekręcaniu tarczy...
»
- Lordzie Scourge! - Niewysoka postać podbiegła do niego, przekrzykując szum wiatru...
»
Na prośbę Harry’ego Shulza zajął się rozwiązaniem innego problemu: przekraczanie granic...
»
Rand wychylił się nieco do przodu, by po raz ostatni przyjrzeć się uwięzionemu w klatce mężczyźnie...
»
Piękne było też, i to, że aureola Magdaleny była zro­biona z miki...
»
odżywczych
»
wybrzeża
»
Venizelos poczekał, aż zajmą się uporządkowywaniem dokumentów, i dał znak trzem podoficerom, by pomogli im uporać się z problemem...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Kiedy 31
podsuwa jej tacę, kobieta bierze kieliszek białego wina. Chevette potrząsa głową.
Na tacy leży biały talerzyk z tabletkami i czymś, co wygląda jak skręty pląsu.
Chłopak mruga do Chevette i odchodzi.
— Wydaje ci się dziwne?
Kobieta wypija wino i rzuca pusty kieliszek przez ramię. Chevette słyszy
brzęk szkła.
— Hę?
— Przyjęcie Cody’ego.
— Tak. Chyba. Chcę powiedzieć, że po prostu weszłam. . .
— Gdzie mieszkasz?
— Na moście.
Jeszcze szerszy uśmiech, czekając na reakcję.
— Naprawdę? Wygląda tak. . . tajemniczo. Chciałabym tam pójść, ale nie ma
wycieczek, a mówią, że to niebezpieczne miejsce. . .
— Wcale nie — mówi Chevette, a potem zastanawia się. — Po prostu. . . nie
ubieraj się zbyt elegancko, dobrze? Tam nie jest bardziej niebezpiecznie niż w tej okolicy.
Myśli o tamtych wokół płonących koszów na śmieci.
— Tylko nie idź na Treasure Island. I nie próbuj dotrzeć aż do Oakland. Trzymaj się początku mostu.
— Podoba ci się tam?
— Cholera, tak. Nie chciałabym mieszkać nigdzie indziej.
Kobieta uśmiecha się.
— Myślę, że jesteś bardzo szczęśliwa.
— No cóż — mówi Chevette, czując się niezręcznie — muszę już iść.
— Mam na imię Maria. . .
— Chevette — mówi i podaje jej rękę. Prawie tak jak jej drugie imię. Chevette-
-Marie.
Wymieniają uścisk dłoni.
— Do widzenia, Chevette.
— Całkiem miłe przyjęcie, wiesz?
— To nie jest miłe przyjęcie.
Prostując ramiona w obszernej kurtce Skinnera, Chevette kiwa głową Marii
i zaczyna przedzierać się przez tłum. Ten jest już kilkakrotnie gęstszy, może znajomi tego Cody’ego wciąż przybywają. Jest tu teraz więcej Japończyków, wszyscy w eleganckich garniturach; ich żony, sekretarki czy kimkolwiek są te kobiety, noszą perły. Jednak najwidoczniej to nie przeszkadza im wczuć się w atmosferę zabawy. Robi się coraz głośniej, bo goście są bardziej podochoceni. Słychać ten nieustanny szum rozmów toczonych po kilku kieliszkach i Chevette chce jak najszybciej stąd wyjść. Utyka w pobliżu drzwi do łazienki, w której przedtem 32
widziała lodziarzy, ale teraz są zamknięte. Grupka Francuzów rozmawia tam, wymachując rękami, ale Chevette słyszy, jak ktoś w środku wymiotuje.
— Chcę przejść — mówi do siwego, ostrzyżonego na rekruta mężczyzny
w muszce i przepycha się obok niego, wylewając mu drinka. On rzuca za nią
coś po francusku.
Chevette czuje się teraz jak ofiara klaustro, tak jak czasem w biurach, kie-dy recepcjonista każe jej czekać na jakąś przesyłkę, a ona widzi tych wszystkich urzędników kręcących się tam i z powrotem, i zastanawia się, czy to ma jakiś sens, czy też oni po prostu robią to bez celu. A może tak działa na nią wino, troszeczkę, ponieważ rzadko pije i teraz nie zachwyca ją smak, jaki pozostawiło jej w ustach. I nagle dostrzega swojego pijaka, tego Euro z nie zapalonym cygarem, przysuwającego spocone czoło zbyt blisko apatycznookiej, lekko zaniepokojonej twarzy jednej z dziewcząt Tenderloin. Uwięził ją w kącie pokoju. W ścisku, tak blisko drzwi, korytarza i wolności, Chevette przez moment zostaje przyciśnięta do jego pleców, co nie przerywa potoku okropnych bzdur, jakie on wciska tamtej dziewczynie, jednak powoduje gwałtowny ruch jego łokcia, którym mocno sztur-cha Chevette w żebra, usiłując wywalczyć sobie więcej przestrzeni. A Chevette, zerkając w dół, zauważa coś sterczącego z kieszeni tabaczkowej skórzanej kurtki. W następnej chwili ma to w ręce, wpycha za kolarki i wychodzi, a ten dupek nawet niczego nie zauważa.
W nagłej ciszy korytarza, przy cichnących odgłosach przyjęcia, idąc do windy
— ma ochotę biec. Ma też chęć wybuchnąć śmiechem, ale zaczyna się bać.
Idź.
Mijając stertę tac, brudnych szklanek i talerzy. Pamiętając o platfusach
z ochrony, czekających w holu. To coś tkwi w jej spodenkach. W głębi bocz-
nego korytarza dostrzega drzwi służbowej windy, szeroko otwarte i zapraszające.
Młody Azjata ze stalowym wózkiem zachlapanym farbą i zastawionym płaski-
mi prostokątami telewizyjnych ekranów. Obrzucają czujnym spojrzeniem, kiedy wchodzi za nim do kabiny. Ma twarz o ostrych kościach policzkowych, bystre, głęboko osadzone oczy, a włosy podgolone wysoko w niemal pionowy czub —
jeden z tych, jakie uwielbiają wszyscy ci faceci. Na przedzie czystej, szarej, ro-boczej koszuli ma przypięty identyfikator, a na szyi zawieszony na czerwonym nylonowym sznurze virtufax.
— Piwnica — mówi Chevette.
Jego faks brzęczy. Chwyta go, naciska guzik, zerka w okienko. Ten przedmiot w jej spodniach wydaje się ogromny. Potem chłopak puszcza faks, mruga do niej i naciska przycisk oznaczony B-6. Drzwi zasuwają się z hałasem i Chevette zamyka oczy. Opiera się o miękkie poduchy ściany i marzy o tym, żeby być w pokoju Skinnera, nasłuchując skrzypienia lin. Podłogę tworzy warstwa desek ułożonych na skraju, w środku sterczy wybrzuszenie liny tkwiącej w jej stalowym siodle, a Skinner twierdzi, że ta lina składa się z 17 464 włókien. Każde ma grubość 33
ołówka. Przy odpowiednim wietrze można przyłożyć do niej ucho i usłyszeć, jak most śpiewa. Winda bez powodu zatrzymuje się na czwartym. Kiedy drzwi otwierają się, nie ma za nimi nikogo. Chevette ma ochotę ponownie nacisnąć B-6, ale powstrzymuje się i czeka, aż wyręczy ją Azjata. B-6 nie jest garażem, w którym tak bardzo chciałaby się znaleźć, ale labiryntem wiekowych betonowych tuneli, wyłożonych popękanymi asfaltowymi płytami, z grubymi starymi rurami zwisają-
cymi ze stalowych uchwytów pod sufitem. Chevette wymyka się z windy, podczas gdy chłopak majstruje przy jednym z kółek wózka.

Powered by MyScript