terii ani wirusów...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
Przyczepa była pusta, a ślady stóp prowadziły z obozowiska w różnych kierunkach, toteż po chwili zastanowienia Boone wspiął się na pagórek leżący na zachód...
»
— O nie! — powiedziałam stanowczo...
»
— Ależ to...
»
ko ktoś z nich ucieka, a nawet jeżeli ucieknie, szybko zostaje złapany...
»
Co stałoby się ze Stanami Zjednoczonymi jako państwem, gdyby miała się zrealizować wizja gospodarki wyłącznie z przemysłem102Turbokapitalizmtypu...
»
Zrobiło się trochę weselej...
»
—— Nie szkodzi, idziemy — oświadczył tata...
»
– Ja to robiĂŞ dla panów dobra, no bo teraz to oni siĂŞ wstydzÂą piĂŚ herbatĂŞ, ich gryzie sumienie, Âże to na moim gazie, a jak kaÂżdy zapÂłaci gaz, to on bĂŞdzie...
»
ku maszyn...
»
- Sam...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Na drugim pojawi³o siê stwierdzenie, ¿e
organizm nie pobiera tlenu, a mózg przesta³ funkcjonowaæ.
Marcopiusowi nie przydarzy³o siê nic nadzwyczajnego. Po
prostu umar³.
Protokolarny android pieczo³owicie u³o¿y³ koñczyny m³odzieñ-
ca w taki sposób, aby cia³o wygl¹da³o jak najdostojniej, ale ¿eby
zmieœci³o siê w komorze o przekroju niewiele wiêkszym ni¿ metr
kwadratowy. Kiedy skoñczy³, wyprostowa³ siê i kilka razy chrz¹k-
n¹³, jak zapewne uczyni³by to ka¿dy cz³owiek, po czym, nie zapo-
minaj¹c o oprawie muzycznej, przyst¹pi³ do odprawiania standar-
dowego nabo¿eñstwa w intencji tych, którzy odeszli z tego œwiata.
Artoo zaæwierka³ coœ, co zabrzmia³o jak pytanie. Ma³y robot
sprawia³ wra¿enie bardzo zaniepokojonego. Threepio urwa³, nie
dokoñczywszy uroczystej fugi, a póŸniej odwróci³ siê i powiedzia³:
– No có¿, oczywiœcie, ¿e odprawiam i to jak umiem najszyb-
ciej! Ju¿ nied³ugo wyskakujemy z nadprzestrzeni... o ile biedny
Marcopius nie pomyli³ siê w obliczeniach. Muszê jednak oznaj-
miæ ci bez ¿adnych skrupu³ów, Artoo, ¿e jestem pe³en jak naj-
gorszych przeczuæ. Obawiam siê, ¿e kiedy ten m³ody cz³owiek
wprowadza³ wyniki obliczeñ do pamiêci nawigacyjnego kompu-
tera, móg³ odczuwaæ pierwsze objawy choroby. Sam wiesz, jak
niewiele potrzeba, ¿eby zdezorganizowaæ pracê organicznego
mózgu. Doprawdy, wystarczy przecie¿ zmiana temperatury o ja-
kieœ piêæ albo szeœæ stopni. Któ¿ mo¿e wiedzieæ, w którym punk-
cie wyskoczymy z nadprzestrzeni? Albo czy pojawimy siê w za-
siêgu sygna³u komunikatora kogokolwiek, kto wprowadzi³by nasz
statek do kosmoportu?
Astronawigacyjny robot ponownie zaœwiergota³ coœ w odpo-
wiedzi.
– Och, doprawdy sprawdzi³eœ? – ¿achn¹³ siê Threepio. – Le-
cimy prawid³owym kursem, który pozwoli nam wy³oniæ siê w nie-
wielkiej odleg³oœci od bazy, umieszczonej na orbicie Durrena?
Dlaczego wczeœniej tego nie powiedzia³eœ? A teraz b¹dŸ taki do-
80
bry i nie przeszkadzaj. Oka¿ chocia¿ trochê szacunku biednemu Marcopiusowi.
Odwróci³ siê z powrotem w stronê odzianego w bia³y mun-
dur m³odzieñca, który by³ ich najwiêksz¹ nadziej¹ szybkiego i po-
myœlnego l¹dowania w orbitalnej bazie. Przyj¹³ pe³n¹ czci pos-
tawê ¿a³obnika i przelecia³ przez ponad dwugodzinne nabo¿eñstwo
tak szybko, ¿e odprawienie go zajê³o mu niespe³na siedem minut.
– Skoñczy³em. – Threepio zasun¹³ wieko zamra¿arki i pokrê-
ci³ ko³em blokuj¹cym zamek. – Ten pojemnik ma atest Rejestru,
dowodz¹cy, ¿e potrafi zapobiegaæ rozprzestrzenianiu siê wszelkich
chorób. Kiedy powiadomimy dowództwo bazy o nieprawdopodo-
bnej zdradzie, jakiej dopuœci³ siê pan Ashgad, bêdziemy mogli po-
wiadomiæ rodzinê biednego podoficera Marcopiusa... Wielkie nie-
ba! – Kiedy nad drzwiami ambulatorium zapali³a siê ostrzegawcza
lampka, z³ocista g³owa androida odbróci³a siê raptownie o pe³ne
trzydzieœci stopni. – To sygna³ alarmowy. Lepiej bêdzie, je¿eli unie-
ruchomimy siê i przygotujemy do wyjœcia z nadprzestrzeni.
Bursztynowe lampki zaczê³y mrugaæ coraz szybciej, a oba au-
tomaty ujrzawszy to, pospieszy³y do windy i wjecha³y na mostek.
Patrolówka zosta³a zaprogramowana w taki sposób, ¿eby automa-
tycznie wy³oniæ siê z nadprzestrzeni, bez wzglêdu na to, czy kto-
kolwiek bêdzie siedzia³ za sterami. Mimo to Threepio poczu³ siê
dziwnie spokojnie, kiedy zaj¹³ miejsce w najbli¿szej unierucha-
miaj¹cej niszy, która znajdowa³a siê na mostku tu¿ obok drzwi
szybu windy. Je¿eli nie braæ pod uwagê pustych foteli pierwszego
i drugiego pilota, wszystkie wskazania czujników i mierników
sprawia³y wra¿enie normalnych. Pod ogromnymi iluminatorami,
ukazuj¹cymi œwietliste smugi mijanych gwiazd i mg³awic, prze-
platane ciemniejszymi pasmami zniekszta³conych promieni s³oñc
i zakrzywionych grawitacyjnych pól, nie œwieci³y ¿adne ostrze-
gawcze lampki. Artoo wtoczy³ siê do niszy znajduj¹cej siê najbli-
¿ej konsolet, po czym wysun¹³ koñcówkê i do³¹czy³ siê do gniaz-
da umieszczonego obok bli¿szego krañca pulpitu komputerowego
terminala. Kiedy zorientowa³ siê, ¿e ostrzegawcze œwiate³ka prze-
sta³y mrugaæ i zap³onê³y równym, z³ocisto¿ó³tym blaskiem,
uspokajaj¹co zaszczebiota³.
– Dobrze wiem, ¿e pojawimy siê w odleg³ym krañcu prze-
stworzy systemu Durrena – odpar³ Threepio, nie kryj¹c urazy. –
Na Durrenie znajduje siê ca³kiem spory kosmoport. Tylko idiota
decydowa³by siê na automatyczn¹ sekwencjê czynnoœci umo¿li-
6 – Planeta zmierzchu
81
wiaj¹cych wyskoczenie z nadprzestrzeni w sytuacji, kiedy istnieje chocia¿by najmniejsze prawdopodobieñstwo kolizji z jakimœ
statkiem.
Wszystkie œwiate³ka na mostku zamruga³y, a póŸniej rozja-
rzy³y siê pe³nym blaskiem. Kiedy w³¹czy³y siê silniki napêdu pod-
œwietlnego, kad³ubem patrolówki szarpnê³a si³a przyci¹gania. Nie-
samowicie pstrokate, podobne do jedwabnych nitki rozci¹gniêtego
œwiat³a wyd³u¿y³y siê, wyprostowa³y i zniknê³y. Ust¹pi³y miejsca
ciemnoœciom normalnych przestworzy, ledwo widocznych za
sylwetk¹ niewielkiej, ale zajmuj¹cej prawie osiemdziesi¹t piêæ pro-
cent powierzchni iluminatora kanonierki Nowej Republiki. Patro-
lówka lecia³a ku niej z szybkoœci¹ wystrzelonego pocisku.
– O rety! – krzykn¹³ Threepio, a Artoo wyda³ przenikliwy pisk,
œwiadcz¹cy o zaniepokojeniu. Nagle jednak mroki przestworzy prze-
szy³ oœlepiaj¹cy b³ysk, a przez iluminator chlusnê³a struga b³êkit-
no-bia³ego aktynicznego œwiat³a, rozchodz¹cego siê w wyniku eks-
plozji kanonierki. Niewielka jednostka musia³a zostaæ trafiona prosto w zbiorniki i to na kilka sekund przedtem, zanim oba automaty
przelecia³y przez rozprzestrzeniaj¹c¹ siê chmurê szcz¹tków.
Smagana falami udarowymi i gradem od³amków patrolówka
zboczy³a z kursu, zadr¿a³a i zawirowa³a.
– O rety! – powtórzy³ przera¿ony Threepio.
Po chwili, kiedy ma³a jednostka znów znalaz³a siê w prze-
stworzach nie zaœmieconych szcz¹tkami, w iluminatorze ukaza³a
siê ogromna b³êkitna tarcza Durrena. Ocean przestworzy, jaki dzie-
li³ patrolówkê od powierzchni planety, by³ usiany chmurami paru-
j¹cych szcz¹tków i srebrzystymi b³yskami myœliwców typu E.
Mrowie najró¿niejszych innych ma³ych jednostek wygl¹daj¹cych
jak miêdzyplanetrane skoczki, a tak¿e opancerzonych frachtow-
ców i towarowych transportowców, plu³o do siebie nitkami lasero-
wych strza³ów. Nieco dalej mo¿na by³o dostrzec nieforemn¹, kan-
ciast¹ konstrukcjê orbitalnej bazy, zawziêcie atakowanej przez
chmury niewielkich statków.
– Wielkie nieba, Artoo, co to wszystko ma oznaczaæ? – odez-

Powered by MyScript