Z ręki zwisało jej coś bezwładnego, białego, z pasmami czerwieni, wlokąc się za nią, kiedy zstępowała w dół po niewidzialnych schodach. Twarz Przeklętej przekształciła się w maskę wyrzeźbioną z lodu. - On mi powiedział, Lewsie 'Therinie - wrzasnęła niemalże, ciskając biały strzęp w powietrze. Coś pochwyciło go, rozdęło, na moment ukazując zakrwawiony, przezroczysty posąg Hadnana Kadere; jego skórę, zdartą w całości. Pękła i upadła w momencie, gdy głos Lanfear spotęgował się do przeraźliwego skrzeku. - Pozwalasz, by dotykała cię inna kobieta! Znowu! Oblepione chwile, wszystkie zdarzenia równocześnie. Nim Lanfear zdążyła sięgnąć do kamieni porozrzucanych na molo, Moiraine uniosła jeszcze wyżej spódnice i zaczęła biec prosto na nią. Była szybka, lecz Lan, który zignorował jej okrzyk: "Lan, nie!" był jeszcze szybszy. Pojawił się miecz, długie nogi wyniosły go przed nią, za nim łopotały poły mieniącego się płaszcza. Nagle jakby wbiegł na niewidzialny mur, bo odbił się i chwiejnymi krokami spróbował znowu biec. Jeden krok i jakby jakaś gigantyczna dłoń cisnęła go z całej siły w bok, przeleciał dziesięć kroków przez powietrze i rozbił się o kamienie. Kiedy jeszcze leciał, Moiraine wyrwała do przodu, sunąc stopami niemalże ponad chodnikiem, aż znalazła się twarzą w twarz z Lanfear. Tylko na chwilę. Przeklęta patrzyła na nią takim wzrokiem, jakby się zastanawiała, co zagrodziło jej drogę, po czym ciało Moiraine zostało ciśnięte w bok z taką siłą, że aż poturlało się po bruku i zniknęło pod wozami. Na nabrzeżu wybuchła panika. Zaledwie kilka chwil po wybuchu w wozie Kadere tylko ślepy mógł się nie zorientować, że kobieta w bieli włada Jedyną Mocą. Na nabrzeżach doków zamigotały topory przecinające liny, uwalniające barki, które ich załogi rozpaczliwie spychały na otwarte wody z zamiarem ucieczki. Dokerzy z obnażonymi torsami i mieszkańcy miasta w ciemnych odzieniach usiłowali wskakiwać na pokłady. W innym kierunku roili się rozkrzyczani mężczyźni i kobiety, którzy walczyli z sobą o wejście przez bramy do miasta. Wśród nich odziane w cadinsor postacie osłaniały twarze i rzucały się na Lanfear z włóczniami, nożami albo gołymi dłońmi. Nie mogło być wątpliwości, że to ona jest przyczyną zamieszania; żadnych wątpliwości, że w walce korzysta z Mocy. A jednak nie zważając na to, biegli, by tańczyć włócznie. Ogień przetoczył się po nich wielkimi falami. Ogniste strzały przeszywały ciała nacierających, ich ubrania stawały w płomieniach. Wcale to nie wyglądało tak, jakby Lanfear toczyła r nimi walkę, albo w ogóle zwracała na nich jakąś uwagę. Równie dobrze mogła odganiać się od gzów albo bitemów. Płonęli zarówno ci, którzy uciekali, jak i ci, którzy usiłowali walczyć. Ona zaś sunęła w stronę Randa, jakby poza nim nikt inny nie istniał. Uderzenia serca, tylko...
|