Wciąż otaczał ją ramieniem...

Linki


» Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.
»
W środku zastałem ledwie garstkę ludzi, czemu trudno się dziwić, ponieważ żniwa były w pełni, a do zmierzchu zostało wciąż pięć, sześć godzin...
»
Zaniósł rzeźbę do kuchni, gdzie Kefas szorował podłogę z cegieł energicznymi ruchami wciąż jeszcze silnych ramion...
»
Wciąż w zupełnej ciszy, którą przerwały jedynie słowa tego, który odprowadzał konie, łódź wypłynęła na Jezioro...
»
Po wymianie kilku uprzejmych zdań Valder spytał:- Jak leci? Wciąż wysługujesz się tej magiczce?- Sharassin? Nie...
»
Następnego ranka wciąż padał deszcz i Ce’nedra wstała wcześnie, aby przy- gotować się do rozmowy...
»
Nacisnęła ponownie dzwonek i krzyknęła dziarsko:- Halo! Dostawa kwiatów!Wciąż cisza...
»
Nandera i Jalani wciąż stały przy drzwiach, przestępując z nogi na nogę...
»
- W porządku, rozumiem to - powiedział Jim, wciąż niezdecydowany...
»
pogubilibyśmy się we wszystkim, wypowiadając się i zachowując w laki sposób, który otaczającym nas osobom wydałby się co najmniej dziwaczny...
»
mysłodawca zdawał się mieć duszę na ramieniu...

Dzieci to nie książeczki do kolorowania. Nie da się wypełnić ich naszymi ulubionymi kolorami.

Posadził ją na swoich kolanach, pozwoliła mu mocniej się przytulić, złożyła głowę na jego piersiach.
Otoczył jej drobny nadgarstek swą wielką dłonią.
– Nigdy nie myślałem, że jesteś taka delikatna. Jesteś wysoka, myślałem o tobie jak o dużej kobiecie z królewską postawą, a ty naprawdę jesteś taka maleńka, gołymi rękoma mógłbym cię złamać wpół, jak ptaszka, masz takie drobne kosteczki... – Dłońmi objął jej talię. – I jesteś taka młoda...
– Wcale nie jestem aż taka młoda – powiedziała ze śmiechem. – Od pięciu lat jestem mężatką i mam dziecko.
– Wydajesz się na to za młoda – powiedział Uther. – Czy to była ta malutka, którą widziałem na dole?
– Moja córeczka, Morgiana – odparła Igriana i nagle zdała sobie sprawę, że on też był skrępowany, grał na zwłokę.
Przypomniała sobie, że mimo trzydziestu czterech lat jego doświadczenie ograniczało się do takich kobiet, które mógł mieć na zawołanie, a cnotliwa kobieta równa mu pochodzeniem była dla niego czymś nowym.
Żałowała, nagle nad tym bolejąc, że nie wie, co powinna zrobić lub powiedzieć.
By zyskać trochę czasu, wolną dłonią obrysowywała wijące się węże, wytatuowane wokół jego nadgarstków.
– Nie widziałam ich przedtem...
– Nie – odrzekł. – Otrzymałem je podczas pasowania na króla na Wyspie Smoków. Żałuję, że nie było cię tam ze mną, moja królowo – wyszeptał i ujął jej twarz w obie dłonie, odchylając jej głowę w tył, by pocałować ją w usta. – Nie chcę cię wystraszyć – wyszeptał – ale tak długo marzyłem o tej chwili, tak długo...
Drżąc pozwoliła mu się całować, czując, jak odmienność tego pocałunku pobudza coś dziwnego głęboko w jej ciele. Z Gorloisem nigdy tego nie czuła... i nagle znów ogarnął ją lęk. Z Gorloisem to zawsze było coś, co jej czyniono, a ona nie brała w tym udziału, mogła się od tego odciąć, obserwować bez emocji. Zawsze pozostawała sobą, Igrianą. Teraz, wraz z dotknięciem ust Uthera, zrozumiała, że nie może dłużej pozostać bierna, że już nigdy nie będzie osobą taką jak dotąd. Ta myśl przerażała ją. A jednak świadomość tego, jak bardzo on jej pragnął, burzyła krew w jej żyłach. Zacisnęła dłoń na wężach na jego ręce.
– Widziałam je we śnie... ale myślałam, że to tylko sen...
Skinął głową z powagą.
– Śniłem o nich, jeszcze zanim je dostałem. I mam wciąż wrażenie, że ty także miałaś coś podobnego, wokół ramion... – Znów ujął jej delikatny nadgarstek i wodził po nim palcem. – Tylko, że twoje były złote...
Poczuła na ciele gęsią skórkę. A więc to rzeczywiście nie był sen, lecz obraz z Krainy Prawdy.
– Nie pamiętam całego snu – mówił Uther, patrząc ponad jej ramieniem – tylko że staliśmy razem na wielkiej równinie i było tam coś jak ogromny, kamienny krąg... Co to znaczy, Igriano, że mamy te same sny?
Czuła, że głos więźnie jej w gardle, jakby miała się za chwilę rozpłakać.
– Może oznacza to tylko, że jesteśmy sobie przeznaczeni, mój królu... mój panie... mój ukochany.
– Moja królowo, moja umiłowana... – Nagle spojrzał jej w oczy długo i pytająco. – Z pewnością czas snów już się skończył, Igriano. Zanurzył dłonie w jej włosach, wyjmując z nich spinki, pozwolił, by włosy opadły na jej haftowany kołnierz i na jego twarz. Odgarniał długie loki drżącymi rękoma. Podniósł się, wciąż trzymając ją w objęciach. Nigdy nie przypuszczała, że ma takie silne ręce. Przemierzył pokój dwoma wielkimi krokami i położył ją na łożu. Klękając u jej boku, pochylił się i znów ją pocałował.
– Moja królowo... – zamruczał – żałuję, że nie byłaś koronowana u mego boku, podczas obrzędów... Były tam takie rytuały, o jakich żaden chrześcijanin nie powinien opowiadać, ale Stare Ludy, które żyły tu na długo przed tym, zanim nadeszli Rzymianie, bez tego nie uznałyby mnie za króla. Przebyłem długą drogę, by do ciebie dotrzeć, a część tej drogi, jestem pewien, nie należała do tego świata.
To przypomniało jej o tym, co mówiła Viviana o rozdzielaniu się światów we mgłach. I wspomnienie Viviany przywiodło jej na myśl to, o co Viviana ją prosiła i jak ona się temu sprzeciwiała.
Nie wiedziałam, byłam wtedy za młoda, niedoświadczona, nic nie rozumiałam. Nie wiedziałam, że coś może mnie tak oszołomić, przeniknąć, ogarnąć.

Powered by MyScript