- Sądzę, że odpowiedź na pytanie, kto jest napastnikiem, nie będzie zbyt trudna. Poinstruowany przez prezydenta, aby postępował jak najbardziej dyskretnie, sekretarz stanu zaczął zbierać informacje w Japonii, Chinach, Sowieckiej Rosji, Iranie, Niemczech i w Wielkiej Brytanii. Nie ujawniając, jak poważny jest kryzys “izotopowy”, zamierzał wstrząsnąć środowiskiem dyplomatów i w efekcie tego wstrząsu zobaczyć, w którym kącie sieci ukrył się czarny pająk. We wtorek w południe prezydent i jego gabinet stanęli przed problemem, co zrobić z miliardami buszli wysoce radioaktywnego ziarna, zgromadzonego w elewatorach w całym kraju. Ziarna tego przez cały czas używano do wypieku chleba, warzenia piwa, karmienia zwierząt, wypełniania hamburgerów i wyrobu wszelakiej innej żywności dla wszystkich - od ciastek dla dzieci aż po whisky, którą -jako artykuł spożywczy - zaliczano właśnie do żywności. Natychmiast po lunchu w Białym Domu stawiło się pięciu ekspertów z dziedziny fizyki nuklearnej, lecz mimo wielogodzinnych rozmów nie udało im się uzgodnić stanowiska, jak wielkie niebezpieczeństwo stanowi radioaktywne ziarno i mąka. Oczywiście, radioaktywność była kilkusetkrotnie wyższa od dopuszczalnej. Wziąwszy tylko to pod uwagę i pamiętając, że większość tegorocznych zbiorów zgniła na polach z powodu sztucznie wywołanej zarazy, prezydent stanął wobec straszliwej konkluzji, że właściwie w kraju nie ma w ogóle żywności. Doktor K. E. Salkeld z Minneapolis, wysoki, ascetycznie wyglądający mężczyzna o reputacji człowieka, który nie waha się stawiać czoło nawet najtrudniejszym problemom, jakie niesie nauka, stanął przed prezydentem i zdjął z nosa okulary w geście absolutnej bezradności. - Panie prezydencie - powiedział - mamy do czynienia z radioaktywnością, która równa jest atakowi nuklearnemu na nasz kraj, tyle że w tym wypadku nie ma wybuchów. Nasze dzieci jedzą skażoną żywność, my sami pijemy skażone piwo i praktycznie już w tej chwili powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że nasza populacja nie ma wielkiej szansy na przetrwanie. Wielu Amerykanów umrze wkrótce w strasznej agonii. Ci, którzy jakimś cudem przeżyją, zaznają horroru życia w społeczeństwie, w którym większość ludzi jest strasznie zdeformowana. Zaznają samotności i bólu. Największą aktualnie zmorą prezydenta była jednak możliwość powtórzenia się tego, co miało miejsce niedzielnej nocy, lecz w znacznie szerszym wymiarze, z większą liczbą ofiar. Było bardzo prawdopodobne, że miliony Amerykanów spożyją tysiące ton radioaktywnej żywności, jeśli będzie próbował ukryć przed nimi kolejne niebezpieczeństwo, dopóki gabinet nie opracuje jakiegoś rozsądnego planu wyjścia z sytuacji. Jednak efekty kobaltu-60, mimo że sama myśl o nich przerażała, były sprawą bardziej odległej przyszłości. Dzisiaj natomiast realna była groźba, że tysiące ludzi umrą kolejnej nocy, jeśli się dowiedzą, iż rząd zakazuje spożywania wszelkiej dostępnej w handlu żywności: chleba, ciasta, mąki, piwa, napojów alkoholowych i - jeśli doktor Salkeld ma rację -również mięsa, gdyż zwierzęta hodowlane w Stanach karmione są przede wszystkim zbożem. O godzinie dziewiątej do Białego Domu dotarł raport z Departamentu Stanu. Na nadzwyczajnym posiedzeniu Komisji Ekonomicznej Wspólnoty Europejskiej w Brukseli wszystkie kraje Wspólnoty zadeklarowały gotowość udzielenia Stanom Zjednoczonym natychmiastowej pomocy żywnościowej, obejmującej mięso, zboże i warzywa - w takich ilościach, jakie tylko będą w stanie w tym celu zgromadzić. Ich przywódcy zdawali sobie sprawę, że nie mogą zaspokoić nawet minimalnych potrzeb dwustupięćdziesięciomilionowego narodu. Z uznaniem jednak przyjęli zrozumienie prezydenta USA dla ich decyzji zatrzymania wszelkiej emigracji z USA i oświadczyli, że “udzielenie pomocy w wymiarze choćby jednej tysięcznej potrzeb to więcej niż odwrócenie się od potrzebujących przyjaciół”.
|